— Uczynimy to. Ofiaruj nam jeszcze trochę cierpliwości, z której jesteś tak dobrze znana.
Ambalasei zamknęła oczy, gdy tylko Enge skończyła mówić, nie zobaczyła więc ruchów jej ciała, które pokazywały, co wiedziano o jej cierpliwości. Enge odeszła powoli, szukając odosobnienia, w którym mogłaby rozważać budzące się w niej objawienie. Gdy jednak weszła na ocieniony przez drzewa chodnik, spotkała tę, którą najmniej pragnęła w tej chwili widzieć. Była to jednak niegrzeczna, samolubna myśl. Jeśli ta Córa jest kłótliwa, to tylko dlatego, że szuka prawdy.
— Witam cię, Far‹, i pytam, dlaczego chcesz ze mną mówić?
Far‹ ostatnio jeszcze bardziej schudła; pod skórą sterczały jej obręcze żeber. Jadła niewiele, dużo rozmyślała. Teraz splatała kciuki w tłumionej emocji. Miała trudności z wyrażaniem swych myśli, a jej wielkie oczy zwiększyły się jeszcze bardziej z wysiłku.
— Borykam się… z tymi słowami, moimi myślami i naukami Ugunenapsy. I znajduję w tym sprzeczności. Potrzebuję wskazówek, pomocy.
— Otrzymasz ją. Co cię trapi?
— Twoje polecenie słuchania Ambalasei, jakby była naszą eistaą. Robimy to, choć przyjmując zasady Ugunenapsy, odrzuciłyśmy władzę eistai.
— Zapomniałaś, że jest tak tylko do czasu wyrośnięcia miasta. Bez miasta nie możemy żyć i inne działanie byłoby sprzeczne z życiem.
— Tak — ale miasto już urosło. Nic mu już nie brakuje, a w takim razie nadszedł kres naszego posłuszeństwa. Uważam, wraz z wieloma spośród tych, z którymi rozmawiałam, że pora z tym skończyć…
Uniesione dłonie Enge wstrzymały jej słowa; było to polecenie wymagające natychmiastowego posłuszeństwa.
— Nie mów o tym teraz. Niedługo, już niedługo, objawię ci to wszystko, co zostało mi objawione dzisiaj. Tajemnicą naszego istnienia jest Osiem Zasad Ugunenapsy. Odkryłybyśmy ją, gdybyśmy przyjrzały się im uważniej.
— Przyglądałam się, Enge, i nie odkryłam.
Czy w jej słowach nie było lekkiego kontrolera odrzucenia, nawet wzgardy? Enge postanowiła nie zwracać na to uwagi. Nie nadeszła jeszcze pora konfrontacji.
— Będziesz pracować dla miasta zgodnie z poleceniami Ambalasei, tak samo jak ja i wszystkie nasze siostry. Nasze problemy zostaną rozwiązane już bardzo szybko. Możesz iść.
Enge patrzyła na wąskie oddalające się plecy i nie po raz pierwszy odczuła brzemię swych wierzeń oraz zrozumiała wolność eistai. Ta szybko rozwiązałaby ten problem poprzez nakazanie tej Yilanè, by umarła.
Pełna życia Far‹ szła pod drzewami.
Również pod drzewami, lecz na drugim brzegu oceanu, w Entoban*, szła ciężko Vaintè. Często przystawała, jej ślady w mule były równie chaotyczne i przypadkowe, jak jej myśli.
Czasami, zaraz po przebudzeniu, widziała wyraźnie całe swe położenie. Odrzucona, zagubiona wędruje niegościnnym wybrzeżem. Początkowo wspierał ją gniew, w nim rzucała groźby zdradzieckiej Lanefenuu odpływającej bezpiecznie w uruketo. Przepełniała ją nienawiść do eistai, której zawdzięcza to wszystko. Wrzeszczała z wściekłości, aż rozbolało ją gardło, osłabły kończyny, a na ustach wystąpiła piana.
Nic jej to nie dało. Gdyby w pobliżu znalazły się jakieś groźne zwierzęta, zostałaby zabita i pożarta w tej chwili szaleństwa. Nie było ich jednak. Za błotnistą plażą zaczynały się pełne zgnilizny bagna i lotne piaski. Wśród drzew latały ptaki, w mule pełzały jakieś stworzenia, nic godnego uwagi. Wściekłość pierwszego dnia wywołała u niej pragnienie, które zaspokoiła mętną wodą z moczarów. Coś w tej wodzie sprawiło, że chorowała i traciła resztkę sił wymiotując. Potem znalazła bijące między drzewami źródło. Potoczek czystej wody spływał przez muł do morza, odtąd piła tylko z niego.
Początkowo nic nie jadła. Leżąc nieruchomo w słońcu, nie musiała jeść przez wiele dni. Dopiero gdy upadła z wyczerpania, zrozumiała głupotę takiego postępowania. Mogła umrzeć — ale nie w ten sposób. Iskierka gniewu, który pozostał w niej w tym opuszczeniu i zdradzie, skierowała ją do morza. Były w nim ryby, trudne jednak do schwytania. Dawno zapomniała posiadane ongiś umiejętności ich łapania. Mimo to jakoś zdołała przeżyć. Łatwiej było znaleźć mięczaki na mulistych wysepkach i wkrótce odżywiała się głównie nimi.
Minęło tak wiele, wiele dni i Vaintè nie odczuwała potrzeby żadnych zmian. Jedynie o świcie, choć bardzo już rzadko, patrzyła ze zdumieniem na swe obłocone nogi, poplamioną, pozbawioną ozdób skórę. Zastanawiała się wówczas chwilę nad swym położeniem. Czy to całe jej życie? Co się z nią stało? Te ulotne chwile troski nie trwały nigdy długo. Słońce przygrzewało, a otępienie umysłu było znacznie lepsze od wrzasków i cierpień, które znaczyły jej pierwsze dni na tym wybrzeżu.
Miała wodę do picia, a gdy zgłodniała, zawsze znajdowała coś do zjedzenia, nic jej tu nie niepokoiło. Opuściły ją nawet mroczne myśli, które wypełniały jej głowę po porzuceniu na tym niegościnnym wybrzeżu.
Wszystkie myśli. Szła brzegiem, wlokąc powoli jedną nogę za drugą i zostawiając w mule krętą, wydeptaną ścieżkę. Ślady jej nóg szybko wypełniała woda.
ROZDZIAŁ III
Bruka assi stakkiz tina faralda — den ey gestarmal faralda markiz.
Raduj się latem swego życia — zawsze następuje po nim zima.
Nadaske stał po pas w jeziorze, pryskając na siebie wodą i zmywając ślady krwi. Zanurzył głowę pod powierzchnią, by wypłukać usta. Wreszcie wypluł resztki krwi i ciała, by całkowicie oczyszczony wyjść na brzeg. Tam wszystkimi czterema kciukami wskazał na pogrążonego w rozpaczy Imehei.
Gest ten pełen był mroku, bez śladu nadziei.
— Co to znaczy? — zapytał Kerrick, oszołomiony strasznymi wydarzeniami.
Nadaske wzdrygnął się, lecz nic nie powiedział. Również Imehei długo jeszcze się nie odzywał. Potem poruszył się i zaczął trzeć siniaki na ramionach i udach. W końcu wstał powoli, zwracając na Nadaske szeroko rozwarte, puste oczy.
— Jak długo? — spytał Nadaske.
— Przy dwóch chyba dostatecznie.
— Możesz się mylić.
— Wkrótce się przekonamy. Musimy zaraz wracać do miejsca spoczynku.
— Idziemy.
Imehei zachwiał się, lecz ruszył. Nadaske podszedł do niego i otoczył go silnym ramieniem. Pomógł mu iść, a raczej wlec się z trudem. Powędrowali tak wzdłuż jeziora i zniknęli wśród drzew. Nie odwrócili się ani nie przemówili do Kerricka, zupełnie o nim zapominając.
Chciał im zadać kilka pytań, ale nie zrobił tego. Czuł, że był świadkiem wielkiej tragedii, choć niezupełnie ją rozumiał. Przypomniał sobie piosenki śpiewane zwykle przez samców w hanalè, piosenki napomykające ponuro o wielkim lęku przed plażami.
— Dość!
Powiedział to na głos, patrząc na rozdarte, martwe ciała. Chciał się dowiedzieć, co spotkało Imehei, ale to mogło poczekać. Będzie jeszcze miał dość czasu na poznanie znaczenia widzianych przez siebie straszliwych wydarzeń. Na razie musi zatroszczyć się o swój sammad. Co dalej? Co zrobić z ciałami i zapasami?
Trzy Yilanè wybrały się na łowy. Teraz nie żyją. Ile czasu minie, nim zauważą ich nieobecność? Nie sposób było to stwierdzić, dowiedzieć się, czy już ich nie szukają. Musi to jednak przyjąć za pewnik. Musi zatrzeć wszelkie ślady popełnionej tu zbrodni. Najpierw ciała. Czy je pogrzebać? Nie. Odnajdą je padlinożercy, wykopią i pozostawią kości. Truchła Yilanè muszą zniknąć bez śladu. Jedynym wyjściem jest jezioro.