Czekał, aż Jamie coś powie. Skoro milczał, Trumball znów przemówił:
— To będzie zupełnie inna podróż, doktorze Waterman. Zupełnie inna. Nie lecimy tam wyłącznie dla naszej ukochanej nauki, nie, proszę pana. Lecimy zrobić tam pieniądze.
— Mam nadzieję — odparł Jamie.
Trumball pomilczał przez chwilę, a jego twarde oczy wpijały siew Jamiego.
— Nie wyrzuca się uczciwie zarobionego dolara, prawda?
— Nie, jeśli to nam pomoże w badaniu Marsa.
— Oczywiście.
— Więc jestem za.
— Zdobycie funduszy na tę wyprawę nie było łatwe. Musiałem się nieźle napracować.
Jamie zrozumiał, że ten człowiek czeka na pochwałę.
— Wspaniale pan sobie poradził.
Trumball przez chwilę bębnił palcami po biurku.
— Mój syn będzie jednym z naukowców, wie pan.
— Tak, poznałem go. Jest geofizykiem.
— Zgadza się. A on ma niezłą głowę do interesów. Czy ma pan głowę do interesów, doktorze Waterman?
Jamieg zaskoczyło to pytanie.
— Nie mam pojęcia — odparł szczerze.
Trumball spojrzał na niego z niechęcią, prawie ze złością. W końcu rzekł:
— Nieważne. Dex zajmie się kwestią interesów, proszę się nie martwić.
Jamiemu przyszło do głowy, że Trumball mówi do siebie.
— Cóż, sądzę, że ma pan doskonałe kwalifikacje do tej pracy — dodał z urazą w głosie Trumball.
— Zaopiekuję się pańskim synem — rzekł Jamie. Trumball wyglądał na szczerze zaskoczonego.
— Zaopiekuje się pan… Ha! Do licha, Dex umie się sobą zająć. Powinien! Pan tylko będzie pilnował, czy wszystko idzie jak trzeba. To pańskie zadanie.
Jamie pomyślał, że nikt nie może zagwarantować, że wszystko pójdzie jak trzeba. Nie setki milionów kilometrów stąd.
Nic nie powiedział. Podniósł się z krzesła równocześnie z Trumballem, sięgnął przez masywne biurko i uścisnął jego zimną, suchą dłoń.
Wyjeżdżał z Bostonu z nominacją na dyrektora misji w kieszeni.
Soi 6: Szklarnia
— A najważniejsze, to uniknąć skażenia — oświadczyła Trudy Hali.
— Tak — zgodził się Mitsuo Fuchida. — Nie chcemy przypadkowego zawleczenia ziemskich mikrobów na Marsa.
Jamie skinął głową. Przechadzał się z parą biologów między długimi tacami z roślinami, które dopiero wypuściły liście. Ogród w szklarni został wreszcie zainstalowany w oddzielnej kopule, połączonej z habitatem podwójną śluzą. Dwie kopuły były dokładnie takich samych rozmiarów, ale większość powierzchni szklarni była nadal niewykorzystana. Miejsce na rozwój, pomyślał Jamie. Dla naszych następców.
Atmosfera w kopule ogrodowej była podobna jak w mieszkalnej — jak na Ziemi, tylko ciśnienie było nieco wyższe, żeby powietrze z zewnątrz nic przedostawało się do środka.
— Musimy też brać pod uwagę skażenie odwrotne — rzekła Hali z lekko uniesionymi brwiami. — Nie możemy dopuścić, żeby marsjańskie organizmy nas skaziły.
— Albo naszą żywność — dodał Fuchida.
Ogród w szklarni służył dwóm celom. Długie rzędy uprawianych hydroponicznie roślin miały wzbogacać dietę ekspedycji: soja, ziemniaki, warzywa liściaste, fasolka, cebula, groch, bakłażany, melony i truskawki. Wszystkie zanurzone w odżywczej wodzie, którą odzyskiwały same rośliny — za pomocą specjalnych bakterii padlinożernych.
Fuchida miał zamiar uprawiać też pszenicę, stosując silne lampy o szerokim spektrum, zamiast normalnego światła słonecznego.
— Wygląda nieźle — rzekł Jamie.
— Jest nieźle — odparła poważnie Hali. Fuchida także wyglądał na dumnego.
Hali mówiła dalej:
— Mitsuo i ja zastanawiamy się nad zwiększeniem ciśnienia dwutlenku węgla w kopule.
— Żeby przyspieszyć wzrost roślin — wyjaśnił Fuchida. Przyglądając się rzędom sadzonek, Jamie spytał:
— Czy to znaczy, że nie będzie się dało tu oddychać?
— Nie trzeba będzie nosić skafandra, maska tlenowa wystarczy — rzekła Hali.
— Tylko że my nie mamy masek.
Fuchida pozwolił, by lekki uśmieszek przełamał jego nieruchomą twarz.
— W zapasach medycznych są cztery maski tlenowe. Możemy z nich skorzystać.
Zanim zdążył odpowiedzieć, Jamie usłyszał syknięcie śluzy. Odwracając się, zobaczył wchodzącego Dexa Trumballa.
— Tu jesteście — odezwał się Trumball. Przechadzając się między rzędami roślin, odezwał się do Jamiego: — Słyszałem, że jedziesz z nami na pierwszą ekspedycję. Czy to prawda?
Miejsce Jamiego jako dyrektora misji było w obozie, ale pierwsza ekspedycja wyprawy ruszała w stronę Tithonium Chasma, miejsca, gdzie znaleziono porosty, a Jamie nie chciał siedzieć w kopule, kiedy inni pracowali w terenie.
— Naprawdę chcesz z nami jechać? — Trumball wyglądał na częściowo rozbawionego, a częściowo rozzłoszczonego.
Przez otwartą klapę śluzy Jamie słyszał melodię w stylu country graną na gitarach i nosowe nucenie.
— Oczywiście — skinął poważnie głową. Trumball z uśmieszkiem powiódł dłonią w powietrzu.
— I nic będziesz tęsknił za tym całym luksusem?
— Jestem częściowo Nawaho — odparł Jamie, odwzajemniając uśmieszek. — Jestem wytrzymały.
Baza była wreszcie sprawna. Wszystkie systemy pracowały poprawnie, nawet toalety. Opos Craig przebywał na zewnątrz z platformą wiertniczą, wiercąc coraz głębiej, poszukując próbek bakterii z „plutońskiej biosfery”, co postulowali biolodzy na Ziemi.
Zapasowy generator wody stał teraz w odległości mniejszej niż pięćdziesiąt metrów od kopuły; rury od maszynerii podstawowej i zapasowej były zagrzebane głęboko pod ziemią i solidnie zaizolowane. Fuchida i Trudy Hali przenieśli ogród hydroponiczny ze statku do osobnej przezroczystej kopuły i wkrótce wszyscy będą mogli jeść wegetariańskie posiłki własnego chowu, jak podczas długiej podróży z Ziemi.
Mieli też dwa generatory paliwa. Pierwszy, wysłany przed nimi, stał ponad dwa kilometry od bazy. Po omówieniu sytuacji z dwoma astronautami i Craigiem, Jamie zdecydował, że ten będzie nadal służył jako zapasowy, a generator przywieziony przez nich będzie podstawowym źródłem paliwa.
Stojąc przed Jamiem, prawie tak blisko, że mogliby dotknąć się nosami, Trumball stał nieruchomo, z przekrzywioną głową.
— Więc pojedziesz ty, ja i Trudy: dwóch geologów i jeden biolog.
— I Stacy.
— Jako kierowca.
Przepisy bezpieczeństwa wymagały, żeby każdej wyprawie w teren towarzyszył jeden z zespołu astronautów dopóki wszyscy naukowcy nie nauczą się jeździć po Marsie.
— Będę mógł ją zastąpić — zaproponował Jamie. — Mam już doświadczenie w jeżdżeniu po Marsie.
— Założę się, że uczyłeś się jeździć w rezerwacie. Jamie skinął szybko głową.
— Rzeczywiście, wygląda to podobnie jak na Marsie. A ty gdzie się uczyłeś jeździć?
— W Bostonie — odparł Trumball. — Jeśli potrafisz jeździć po Bostonie, potrafisz jeździć wszędzie.
Wysoko nad równikiem Marsa znajdowały się trzy satelity komunikacyjne, umieszczono je na orbicie synchronicznej, więc pozostawały zawsze nad tym samym punktem.
Jeden z dwóch malutkich księżyców Marsa, Dejmos, nie większy od Manhattanu, znajdował się prawie na wysokości synchronicznej.
Jego lekkie przyciąganie grawitacyjne miało w końcu spowodować wytrącenie satelitów z ich precyzyjnych orbit, ale obliczenia wykazały, że satelity będą stabilne przez cały czas pobytu ekipy na planecie.