Gdy reszta na zmianę korzystała z toalety i przebierała się w piżamy, Jamie poszedł do kokpitu i wywołał bazę.
Pojawiła się szczupła, ciemnooka twarz Tomasa Rodrigueza i wypełniła ekran panelu rozdzielczego. Jamie składał wieczorny raport, a Rodriguez przesyłał go na Tarawę; w tym czasie jakaś głęboka część umysłu zastanawiała się nad kolorami skóry członków ekspedycji. Nie było żadnych prób uzyskania równowagi rasowej, narodowościowej czy choćby płciowej, ale wśród członków ekspedycji występowały wszystkie kolory skóry, od białej jak kość słoniowa karnacji Trudy Hali, przez oliwkowy brąz Rodrigueza, do prawie ciemnej jak mahoń Vijay Shektar.
Jamie próbował tak planować zadania dla misji terenowych, żeby w każdym zespole znalazły się co najmniej dwie kobiety. Wiedział, że to nadmiar ostrożności, a nawet prudcria, ale pomyślał, że kobiety będą się czuły lepiej, mając w zespole inną przedstawicielkę swojej płci niż w towarzystwie samych mężczyzn.
Tylko że wtedy Vijay zostawała sama w kopule z Fuchidą, Craigiem i Rodriguezem, ale doszedł do wniosku, że Vijay sobie poradzi. Fuchida nie stanowił problemu, Craig zachowywał się raczej jak dobrotliwy wujek, a Rodriguez miał swoje zapasy testosteronu, ale nie wydawał się agresywny na tyle, żeby Jamie musiał się tym martwić.
Mimo to chciał zobaczyć Vijay i porozmawiać z nią.
Po skończeniu raportu spytał:
— Czy Vijay jeszcze nie śpi?
— Chyba nie — odparł Rodriguez. — Nie rozłączaj się, zaraz sprawdzę.
W kopule nie było żadnego systemu komunikacyjnego, tylko sieć głośników zarezerwowana dla sytuacji awaryjnych. Rodriguez po prostu wstał od konsoli komunikacyjnej i poszedł do sypialni Shektar. Jamie czekał, gapiąc się na pusty ekran. Rodriguez po chwili wrócił.
— Wygląda na to, że siedzi przy komputerze i gada z Dexem.
Jamie odwrócił się w fotelu. Oczywiście. Dex kucał na górnej pryczy pochylony nad laptopem, a ekran świecił prosto na jego roześmianą, młodą, przystojną twarz.
Soi 7/8: Noc
— A teraz najtrudniejsza część — ostrzegła Jamiego Dezhuiwa. Po całym dniu jazdy prowadziła łazik po powoli wznoszącym się gruncie, omijając głazy wielkości samochodów, zwalniając, gdy teren robił się bardziej stromy.
Z prawej strony zachodzące słońce prawie dotykało postrzępionego horyzontu, blade, różowawe światło padało na kokpit, rzucając długie cienie na kamienisty grunt. Wszyscy mieli na sobie ciemne kombinezony. Ostatnia stacja geologiczno-meteorologiczna została zainstalowana prawie dwie godziny wcześniej. Teraz docierali do skraju największego kanionu w Układzie Słonecznym.
— Brzeg pojawia się nagle — ostrzegł Jamie, prawic szeptem.
— Latałam na symulatorach — odparła sucho Dezhurova, nie spuszczając z oczu powoli przesuwającego się krajobrazu.
— Przepraszam — mruknął Jamie. Rzuciła mu szybkie spojrzenie.
— Drugi pilot to zawsze jak pasażer w samochodzie — rzekła bezbarwnym tonem.
Jamie prawie uniósł się w fotelu.
— Chyba…
— Tak?
— Jest!
Dezhurova wcisnęła hamulec tak delikatnie, że Jamie prawie nie poleciał do przodu. Siedział, patrząc na potęgę Wielkiego Kanionu. Prawie dech mu zaparło.
— Huuuuurra — mruknęła Stacy, rozciągając to słowo, a głos łamał jej się z trwogi.
Patrzyli na brzeg Wielkiego Kanionu, planetarnej rozpadliny, która na Ziemi mogłaby sięgać od Nowego Jorku po San Francisco, miała pięć kilometrów głębokości i była tak szeroka, że drugiego brzegu nie było widać.
Grunt opadał nagle, bez żadnych znaków ostrzegawczych. O wiele, wiele niżej, głębiej, niż na dnie ziemskich oceanów, znajdowało się dno kanionu, rozciągającego się aż za horyzont. Widoku nie mąciła najlżejsza mgiełka; widzieli ostro wszystkie szczegóły, które zamazywała dopiero odległość.
— Patrzcie tylko! — krzyknęła Dezhurova przez ramię.
— Dojechaliśmy? — spytała Trudy Hali, gdy ona i Trumball przecisnęli się do kokpitu i kucnęli za siedzeniami, by popatrzeć przez szybę.
— Niesamowite — wyszeptała Hali.
Jamie spojrzał na Trumballa. Po raz pierwszy w życiu Dexowi odjęło mowę. Gapił się oszołomiony na majestat Tithonium Chasma.
Prowadź mnie właściwą ścieżką, dziadku, modlił się po cichu Jamie. Prowadź mnie do harmonii, która zaprowadzi pokój w moim sercu. Pozwól mi odnaleźć prawdę i dotrzeć do piękna.
Trumbal! wreszcie zdołał się odezwać.
— Nie widzę śladu po waszym zejściu na dół.
— Jest o kilka kilometrów stąd na prawo — odparł Jamie, tak pewien jak tego, jak się nazywa.
Kucając przy fotelu Jamiego, Trumball mruknął:
— Wielki wódz znać swoja wioska, co? Jamie spojrzał na niego ostro.
— A żebyś wiedział.
Dezhurova postukała palcem w wyświetlacz z elektroniczną mapą.
— Jamie ma rację. Jesteśmy tutaj, a tu… — palec przesunął się do migającego zielonego punktu na mapie — …chcemy dotrzeć.
— Możemy się tam dostać przed nocą? — spytała Hali.
— Nie — odparła Dezhurova, potrząsając głową. — Słońce już zachodzi.
— Do zmroku zostało jeszcze z pól godziny — podsunął Trumball.
Dezhurova obróciła się w fotelu i spojrzała na niego.
— Chcesz jeździć na macanego w ciemnościach wzdłuż brzegu klifu? Bo ja nie.
— Nie będzie ciemno, a przynajmniej nie od razu. I na litość boską, przecież mamy reflektory.
Dezhurova wysunęła do przodu szeroki podbródek.
— To nie jest Batmobil, a ja nie mam kalafiora zamiast mózgu. Trumball skrzywił się ze zdumieniem. Jamie uśmiechnął się w duchu. Astronauci mówili czasem „mieć kalafior zamiast mózgu” na określenie czyichś możliwości intelektualnych na poziomic jarzyny.
— Nadal uważam…
Jamie uciął dyskusję.
— W każdym sporze, w którym chodzi o bezpieczeństwo, decydujący głos ma astronauta. Takie są zasady.
— A my zawsze przestrzegamy zasad? — warknął Trumball. Hali próbowała załagodzić sytuację.
— Jesteśmy tylko o pół godziny drogi od tego miejsca, czemu więc nie poczekać do rana? Przecież to żadna różnica.
Trumball uśmiechnął się do niej, ale jego uśmieszek nie wyglądał na szczery.
— Tak, chyba masz rację. Co za różnica.
Trumball wstał i ruszył w stronę miniaturowej kuchenki z tyłu modułu. Z niechęcią, jak sądził Jamie.
— To ja zacznę robić kolację — zawołał przez ramię.
Hali podeszła i zaczęła pomagać mu w wyciąganiu pakietów z gotowymi daniami z zamrażarki i wkładaniu ich do kuchenki mikrofalowej.
— Wychodzę ustawić stację — oświadczył Jamie Dezhurovej, wstając z fotela.
— To znaczy, że my też musimy włożyć skafandry — rzekła z westchnieniem.
— W tym przypadku możemy trochę nagiąć przepisy. Będę na zewnątrz przez parę minut.
Jej szafirowobłękitne oczy przeniosły się na Trumbulla.
— Nagiąć przepisy? Jak sądzisz, co on sobie pomyśli? Zanim Jamie zdążył odpowiedzieć, Dezhurova dodała:
— Poza tym, ja też chciałam się przejść.
Oboje wyjęli więc skafandry przechowywane w śluzie i włożyli je, zaś Trumball i Hali rozłożyli stół i zaczęli jeść.
— Poczekajcie na nas z deserem — zawołała wesoło Dezhurova.
— Dobrze — odparła Hali.
Sprawdzili sobie nawzajem skafandry, a następnie Jamie wziął jedną ze stacji i wszedł do śluzy. Kiedy już znalazł się na zewnątrz, rozłożył tyczkę i wkopał ją w ziemię, Dezhurova dołączyła do niego, przechodząc przez zewnętrzną klapę.