— Ten cholerny obwód ultrafioletu dalej nie działa — poskarżyła się.
Siłując się z tyczką, Jamie odparł:
— Może powinniśmy go zbadać z konsoli i znaleźć uszkodzenie.
— Tak, tak powinniśmy zrobić — rzekła. — Po czym dodała: — Do tych stacji powinni doczepiać elektryczne świdry.
Pochylony, zasapany z wysiłku przy wbijaniu tyczki w ziemię, Jamie odparł:
— Siła mięśni jest tańsza.
Wyprostował się i podkręcił wentylatory skafandra. Czuł, jak pot ścieka mu po żebrach.
— Poradzę sobie — powiedział.
— Nie włączyłeś światła — zauważyła.
— Poczekaj. Chcę zobaczyć, czy…
— Słońce zaszło. Musimy wracać do środka.
— Za moment.
— Co to jest?
Jamie odwrócił się i zobaczył delikatną, różową poświatę w miejscu, gdzie słońce skryło się za poszarpanym horyzontem. Niebo na wschodzie było czarne i puste.
— Poczekaj, aż oczy przyzwyczają się do ciemności — doradził Dczhurovej.
— Jeśli chcesz zobaczyć Ziemię, to nie…
— Nie — szepnął. — Poczekaj.
— Na co?
Zobaczył je. Połyskujące wstęgi światła, blade jak duchy, mrugające na niebie w okolicach różu i bieli widma.
— Zorza! — rzekła Dczhurova.
— Podniebni tancerze — mruknął Jamie, bardziej do siebie niż do niej.
— Musiał być rozbłysk słoneczny… jakaś turbulencja…
— Nic — Jamie usłyszał własny głos. — Magnetosfera Marsa jest tak słaba, że wiatr słoneczny uderza o górne warstwy atmos fery na całej planecie. Zorza pojawia się prawie co noc, zaraz po zachodzie słońca. Tylko szybko znika.
Nawajska część jego umysłu mówiła: podniebni tancerze przybyli, dziadku. Widzę ich. Rozumiem. Przynieśli mi twoją duszę, dziadku. Jak dobrze, że jesteś tu ze mną. Przynosisz mi siłę i piękno.
Starzy nauczali, że Lud kiedyś żył na czerwonej planecie, na długo zanim przybył na pustynię, która teraz jest jego domem. Kojot, zawsze zwodniczy, zesłał wielką powódź, która zabiłaby Lud, gdyby przedtem nie dotarł bezpiecznie na błękitną planetę.
Lot
Bez względu na to, jak się starał, Jamie uważał, że jego kajuta na lecącym na Marsa statku jest mała, zagracona i duszna.
Wiedział, że jest nieco większa niż ta, którą zajmował podczas pierwszej ekspedycji. Tamten statek miał jednak mesę zdolną pomieścić wszystkich dwunastu astronautów i naukowców, jacy znajdowali się na pokładzie. I było tam obserwatorium, gdzie można było odizolować się od wszystkich, przynajmniej na chwilę.
Statek drugiej ekspedycji zbudowano na planie koła. Każdy z ośmiu przedziałów miał kształt wycinka tortu; wszystkie miały dokładnie takie same wymiary. Po zewnętrznej średnicy biegł korytarz, z którego wchodziło się do wszystkich przedziałów. Służył także jako bieżnia Trudy Hali. Co rano, przez całe pięć miesięcy lotu na Marsa, Jamie budził się na odgłos jej niezmordowanego tupania, i jeszcze jedno okrążenie, i jeszcze jedno, i tak przez co najmniej godzinę.
Na szerszym końcu przedziału znajdowały się drzwi wychodzące na korytarz. Z drugiej strony wchodziło się do dwóch łazienek statku: jednej dla trzech kobiet, drugiej dla pięciu mężczyzn.
Nie było obserwatorium. Projektanci statku umieścili w każdym przedziale płaski ekran na ścianie, elektroniczne „okno”, które mogło wyświetlać obraz na zewnątrz albo filmy, w zależności od życzenia mieszkańca. Mógł być także używany jako ekran komputera.
Cylindryczny statek był zawieszony na końcu pięciokilometrowej uwięzi zbudowanej z mikroskopijnych fulerenów, sztucznych cząstek węgla o kształcie piłki. Wytrzymałe, lekkie i łatwe w obróbce, więzi fulerenowe miały większą wytrzymałość na rozciąganie niż jakikolwiek stop metaliczny. Po drugiej stronie uwięzi znajdował się nuklearny napęd rakietowy i tarcza radiacyjna. Dwa moduły wirowały wokół wspólnej osi, co dawało siłę odśrodkową: pełne ziemskie g po opuszczeniu orbity okołoziemskiej, powoli zmniejszające się do jednej trzeciej g — przyciągania na Marsie w trakcie pokonywania odległości między planetami. Dzięki temu badacze mogli przystosować się do marsjańskiej grawitacji jeszcze przed lądowaniem.
Mimo elektronicznego okna Jamie czuł się jak zwierzę w klatce, jak skazaniec w więzieniu. Na statku nigdy nie było cicho; pompy stukały, wentylator szumiał, komputery piszczały. Słychać było rozmowy ludzi znajdujących się trzy albo cztery przedziały dalej. Codzienny jogging Trud Hali po korytarzu wydawał się chińską torturą, rytmiczne, precyzyjne uderzenia.
Jamie starał się spędzać w przedziale możliwie jak najmniej czasu, wolał mesę znajdującą się poziom wyżej. Było tam ciasno, ale przynajmniej wszyscy mogli się tam zmieścić. Zawsze zderzali się tam ramionami i to dosłownie. Po „dzień dobry” zawsze padało nieuniknione „przepraszam”.
Mesa służyła także za salę konferencyjną. Nie było innego pomieszczenia. Statek zaprojektowano z myślą o minimalizacji kosztów, a nic wygodzie załogi.
Mimo ciasnoty, a może właśnie z jej powodu, wszyscy byli niezmiernie uprzejmi. Przez większość czasu. Nikt nie narzekał na zapachy ani kiepskie dowcipy. Nikt nie oglądał filmów ani nie słuchał muzyki bez słuchawek, chyba że wszyscy inni zgodzili się na dany utwór. Jeśli jakakolwiek para oddalała się w celu uprawiania seksu, nikt tego nie komentował, ani w trakcie, ani potem. Przeważnie.
Bywały jednak napięcia. Oposowi Craigowi dokuczano z powodu jego nosa, ale zdaniem Jamiego był nadwrażliwy, kiedy chodziło o jego status serwisanta wyprawy. Jamie wiedział, że to profesjonalny naukowiec, ale taki, który spędził większość życia na pracy dla firm naftowych, a nie na uczelni. Inni naukowcy nieświadomie traktowali go jako kogoś gorszego.
Vijay Shektar sprawiała wrażenie, jakby cały czas zachowywała czujność na wypadek niechcianych zalotów. Spotykając ją po raz pierwszy, Jamie uznał, że jest atrakcyjną młodą kobietą, ale po paru miesiącach zamknięcia w przestrzeni statku zaczęła mu przypominać jedną z tych zmysłowych tancerek wyrzeźbionych na fasadach indyjskich świątyń. Wszyscy inni mężczyźni odnosili takie samo wrażenie. Jednak jej ciążkawy australijski dowcip sprawiał, że odpychała wszystkich, którzy próbowali się do niej zbliżyć. Przyznanie się do porażki zajęło Tomasowi Rodriguezowi kilka tygodni.
Zgłębienie Fuchidy przyszło Jamiemu z większym trudem. Przez cały czas był niezmiernie uprzejmy i wydawało się, że doskonale radzi sobie z brakiem przestrzeni. Jednak oczy miał smutne, melancholijne, jakby tęsknił za utraconym na zawsze rajem. Jamie zastanawiał się, co też gnębi japońskiego biologa: coś z przeszłości czy coś z przyszłości?
Druga z pary biologów, Trudy Hali, wyglądała na całkowicie zajętą sobą: przez większość czasu uprzejma, inteligentna, ale niezbyt otwarta. Chodziła swoimi ścieżkami i zajmowała ją głównie praca z Fuchidą.
Anastasja Dczhurova była jej przeciwieństwem: Stacy wyglądała na ponurą i odpychającą, tymczasem kiedy tylko zaczęło się z nią rozmawiać, zamieniała się w przyjazną, sympatyczną, bardzo kompetentną osobę. Było mocno zbudowana, szeroka w pasie, powolna w ruchach, ale jej odruchy działały z prędkością światła. Podczas obowiązkowego treningu na odludziach Dakoty Jamie zobaczył, jak łapie gołą ręką polną mysz, która węsząc weszła do jej namiotu. Potem ostrożnie wyniosła przerażonego gryzonia na zewnątrz i wypuściła.