Выбрать главу

Dezhurova była starsza pośród astronautów, miała na koncie ponad tuzin lotów w kosmos na rosyjskich statkach; w hierarchii była druga po Jamiem. Pracowała z Rodriguezcm, a w miarę upływu czasu — coraz częściej z Craigiem, przy konserwacji sprzętu i prowadzeniu eksperymentów astronomicznych dla naukowców z Ziemi.

Jeśli nawet bycie jej podwładnym było niemiłe dla tkwiącego w Rodriguezie macho, nie dawał tego po sobie poznać. Tomas wyglądał na przyjaznego, łatwego w obejściu faceta, choć Jamie zastanawiał się, jak długo nie będzie sprawiał kłopotów, przebywając w towarzystwie trzech kobiet.

Najbardziej irytował Jamiego Dex Trumball. Dex z jego napuszonym uśmiechem przystojniaka i gładkimi manierami. Miody człowiek z bogatej rodziny, który nigdy nie musiał w życiu o nic walczyć. Jego ojciec w znacznym stopniu przyczynił się do sfinansowania ekspedycji, ale Dexa i tak by wybrano, bo geofizykiem był dobrym. Magisterium w Yale i doktorat w Berkeley, plus doskonałe prace o księżycowych maskonach.

Długie miesiące podróży przebiegały dość gładko, jeśli nie liczyć awarii łączności, kiedy to główna antena zareagowała na błędne polecenie komputera i odwróciła się od Ziemi. Przez cały dzień Dezhurova i Rodriguez próbowali wszelkich znanych im sztuczek programistycznych, żeby odblokować antenę — bez skutku. W końcu Rosjanka i Craig musieli włożyć skafandry, wyjść na zewnątrz, wyjąć moduł sterujący anteny i przeprogramować go w statku, a następnie wyjść ponownie i założyć go. Strat nie było, nikomu nic się nie stało, choć wszyscy się denerwowali, dopóki nie odzyskali połączenia z centrum kontroli lotów na Tarawie.

Jamie zauważył jednak, że Trudy Hali jest blada jak papier z powodu stresu. Gdy spytał o to Vijay, Shektar odparła, że daje jej środki uspokajające.

Ostatni incydent miał miejsce, kiedy nastąpił rozbłysk słoneczny i musieli spędzić pięćdziesiąt trzy godziny w opancerzonym schronie burzowym statku. Hali dyszała ze zdenerwowania, ale nikomu innemu nic się nie działo. Trudy w pewnym momencie trochę ich wystraszyła, łapiąc papierową torebkę i dysząc w nią przez jakieś dwadzieścia minut.

Aż pewnej nocy, gdy przebyli już połowę drogi na Marsa, Jamie szykował się do snu i nagle usłyszał stłumiony śmiech w sąsiednim przedziale: Dcx.

— Co takiego udało mu się osiągnąć? — przez cienką ścianę między przedziałami głos Trumballa brzmiał oskarżycielsko, prawie ze złością. — Czym on się zasłużył w geologii?

Głos odpowiadającego był zbyt niski i stłumiony, żeby dało się rozróżnić słowa albo zidentyfikować osobę. Brzmiał jednak jak głos kobiety.

— To ja ci powiem, czym się zasłużył nasz wielki wódz — mówił dalej Trumball, głośno i wyraźnie. — Niczym. Zero. Nic.

On mówi o mnie! — uprzytomnił sobie Jamie. Kobieta coś powiedziała; jej ton brzmiał, jakby zaprotestowała.

— Tak, jasne, poprowadził pierwszą wyprawę do Wielkiego Kanionu i znaleźli tam porosty. Ale to nie on dokonał odkrycia, tylko panie od biologii. Z jedną nawet się ożenił, ale i tak mu coś nie wyszło.

Kobieta znów przemówiła, jeszcze ciszej.

— Gdyby nie był czerwonoskóry, nie zostałby dyrektorem misji, tyle ci powiem — upierał się Trumball. — Jego osiągnięcia naukowe to zero. To był polityczny wybór i tyle.

Trumball mówił jeszcze przez chwilę, ale tak cicho i niewyraźnie, że Jamie nie był w stanie nic zrozumieć.

Jamie opadł na koję, czując się pusty w środku, wykończony, pokonany. On ma rację, uświadomił sobie. Nie osiągnąłem za wiele w mojej dziedzinie. Poleciałem na pierwszą wyprawą przez przypadek, a potem zrobili mnie dyrektorem misji, bo prowadziłem całą kampanię, żeby to osiągnąć.

Próbował zasnąć, ale nie mógł. Czy to samo myślą o mnie pozostali? Czy tolerują mnie tylko dlatego, że byłem na pierwszej wyprawie? Czy dlatego, że jestem od nich wszystkich starszy?

Potem usłyszał chichot kobiety. Dex ją uciszył. Jamie próbował nie słyszeć, odwrócił się na pryczy i zakrył głowę cienką, plastykową poduszką. Na chwilę zapadła cisza. Po czym doleciał cichy jęk, prawie szloch. Jamie zacisnął oczy i usiłować wmówić sobie, że nic nie słyszy. Kobieta znów szlochała. Trwało to przez prawie godzinę.

Jamie nie potrafił określić z całą pewnością, kto był z Dexem, ale wydawało mu się, że była to Vijay.

Minęło kilka dni, zanim mógł znów spojrzeć jej w oczy. Zanim mógł popatrzeć na którekolwiek z nich, nie zastanawiając się, co się dzieje w ich głowach.

Na Trumballa wcale nie mógł patrzeć. Aż pewnego dnia konflikt stał się otwarty.

Fuchida i Hali prowadzili dla reszty naukowców wykład o ostatnich odkryciach na Ziemi. Wszyscy stłoczyli się na ławkach otaczających jedyny długi stół w mesie. Ekrany wzdłuż zakrzywionych grodzi pokazywały mikrofotografie próbek marsjańskich porostów, które pierwsza ekspedycja zabrała na Ziemię.

— Jeszcze przed odlotem wiedzieliśmy — mówiła Trudy Hali, stojąc u szczytu stołu — że marsjańskie porosty pod pewnymi względami przypominają ziemskie porosty, zaś pod innymi całkowicie się różnią. — Podobnie jak w przypadku ziemskich porostów, są to kolonie alg i grzybów żyjących w symbiozie.

— Tak bez ślubu? — zażartował Trumball.

— One rozmnażają się bezpłciowo — odparła niezrażona Trudy.

— To żadna zabawa.

— Skąd wiesz, skoro nie próbowałeś?

Jamie oparł się na przedramionach i wtrącił cicho:

— Czy możemy trzymać się tematu? Hali skinęła głową i mówiła dalej:

— Najciekawsze jest to, że ich materiał genetyczny zawiera molekuły o dwóch niciach, które bardzo przypominają nasze własne DNA.

— Ich program genetyczny — podjął Fuchida, stając obok Hali — wygląda dość podobnie do naszego własnego kodu genetycznego.

Wskazując na grafikę komputerową w firmie podwójnej helisy, Fuchida rzekł:

— Ich geny składają się z czterech jednostek podstawowych, tam samo jak nasze.

Jamiemu przyszło do głowy, że głos Fuchidy lekko drży. Podniecenie, które usiłował stłumić?

— Chcesz powiedzieć, że jesteśmy z nimi spokrewnieni? — spytała Shektar ze zdumieniem w głosie.

— Niekoniecznie — odparł Fuchida, unosząc lekko dłoń. — Podstawowe jednostki nie są takie same jak u nas. My mamy adeninę, cytozynę, guaninę i tyminę. Marsjańskie jednostki podstawowe mają podobne funkcje, ale inny skład chemiczny. Nie nadano im jeszcze formalnych nazw. Określamy je po prostu jako Mars Jeden, Mars Dwa, Mars Trzy, i…

— Niech zgadnę — wtrącił się Trumball. — Mars Cztery? Fuchida wykonał coś w rodzaju miniaturowego ukłonu.

— Tak, Mars Cztery.

— Cóż, to prawie poezja — mruknął Opos Craig.

Fuchida i Hali objaśniali na zmianę, jak działa marsjańskie DNA, zaś umysł Jamiego zaczął błądzić. Taki sam system przekazywania informacji genetycznych z pokolenia na pokolenie, ale inna budowa chemiczna. Czy jesteśmy z nimi spokrewnieni? Czy ziemskie życie może wywodzić się z Marsa? Albo na odwrót?

Pozostali dyskutowali o tym samym, jak sobie z opóźnieniem uświadomił.

— Życie ziemskie musi pochodzić z Marsa — upierał się Craig.

— Nie może być odwrotnie.

— Czemu? — dopytywała się Shektar.

— Grawitacja — odparł Trumball. — Na Marsie kawałek skały może o wiele łatwiej oderwać się od podłoża i zawędrować na Ziemię niż odwrotnie.

— Poza tym Mars jest o wiele bliżej pasa asteroidów — wtrącił Rodriguez z końca stołu. — Meteoroidy uderzają tu o wiele częściej niż na Ziemi.