Gdzie są istoty, które stworzyły to cudowne miejsce? Jamie rozmyślał, gdy wędrował boso po centralnym placu. Rzeźbione kolumny potężnych świątyń wznosiły się po drugiej stronie. Za nim wznosił się pałac o stopniach sięgających nieba.
Gdzie om wszyscy odeszli? — zastanawiał się.
Wtem ciszę przerwał pomruk tysięcy ludzi, którzy nagle napłynęli na plac ze wszystkich stron, tłocząc się wielkimi tłumami, mężczyźni, kobiety i dzieci, w szortach, koszulkach i czapeczkach bejsbolowych, z wycelowanymi aparatami, żujący hamburgery i frytki, żłopiący napoje z plastykowych kubków.
Niektórych z nich znał. Widział piękną, ciemnoskórą kobietą w szmaragdowym bikini, wyciągniętą na jednym z budynków świątyni, opalającą się samotnic z dala od tłumów, które go otaczały.
Odgłos młotów i pił wypełnił powietrze; w niebo wystrzeliły dźwigi, a coraz więcej ludzi tłoczyło się w starożytnym, opuszczonym mieście.
Wysoki mężczyzna o twardym spojrzeniu, z ogoloną czaszką, kierował wszystkimi, sprawiając, że ludzie pierzchali na wszystkie strony za każdym razem, gdy podniósł rękę.
— Idziecie do tej świątyni, więc przyjrzyjcie się dobrze malowidłom, zanim rozbierzemy ją na części i zabierzemy do domu. Reszta może iść na obiad do nowego baru, który właśnie budujemy.
Mężczyzna spojrzał na Jamiego i najwyraźniej go rozpoznał.
— Nie możesz tu zostać! — krzyknął ze złością. — Dlaczego nie jesteś w rezerwacie?
Jamie rozpoznał mężczyznę. Był to Darryl C. Trumball. A zaraz obok niego stał jego syn, Dcx, złośliwie się uśmiechając.
Jamie otworzył nagle oczy. Ociekał potem, a pościel miał zwiniętą wokół nóg. O parę cali od niego znajdowała się górna prycza łazika, uginająca się pod ciężarem Dexa Trumballa. Po drugiej stronie spały dwie kobiety.
Zamrugał i przetarł oczy. Coś mu się śniło, ale nie pamiętał całego snu. Coś o ludziach, którzy wyroili się w pustynnym sercu Marsa, w krzykliwych sportowych koszulkach i kostiumach ką pięlowych, pozostawiając po sobie puste puszki po piwie i papierki po hamburgerach, rozsypane w rdzawym krajobrazie. Drażniący sen, a jego esencja rozsypała się w nicość, gdy Jamie próbował sobie przypomnieć szczegóły.
W tym śnie był Trumball. I Vijay Shektar w skąpym bikini zamiast kombinezonu ekspedycji.
Jamie potrząsnął głową, próbując zetrzeć resztki snu, po czym ostrożnie ześliznął się z pryczy, próbując nie budzić Dexa. Spojrzał na młodszego mężczyznę; twarz Trumballa była spokojna, zrelaksowana. Żadnych złych snów.
Po drugiej stronie wąskiego przejścia spała Stacy Dczhurova, przytulona do grodzi, lekko zwinięta z podkulonymi kolanami. Trudy Hali na górnej pryczy spała na plecach, lekko marszcząc brwi.
Jamie czuł się prawie winny, patrząc na nich we śnie. Złodziej duszy, pomyślał. Niech śnią sami.
Wziął swój zwinięty kombinezon i poczłapał do łazienki. Kiedy wrócił, cala trójka już nie spala, siedząc na skraju posłania, ziewając i przecierając oczy.
Jamie poszedł do kokpitu i zdjął osłonę termiczną z przedniej szyby.
I westchnął.
Mgła. Zapomniał o mgłach, które czasem podnosiły się z dna doliny. Słońce ledwo unosiło się nad horyzontem, dolinę wypełniała perłowoszara mgła, falująca w porannym wietrze, jak lekko uderzające o brzeg fale łagodnego morza, jak lekki, rytmiczny oddech świata.
— Chodźcie i zobaczcie — zawołał do pozostałych. Trumball był w toalecie, ale dwie kobiety podbiegły boso do kokpitu.
— Och — jęknęła Trudy Hali. — Jakie to piękne!
Stacy Dezhurova skinęła głową i przeczesała dłonią blond włosy.
— Piękne, owszem. Ale jak się w tym poruszać?
Wschodzące słońce wypaliło mgłę, dokładnie tak, jak Jamie pamiętał, gdy zobaczył kanion po raz pierwszy. Zanim zjedli śniadanie i odpalili silniki łazika, Dczhurova przestała martwić się mgłą.
— Słońce wypali ją szybciej, niż się poruszamy — powiedziała, prowadząc łazik wzdłuż brzegu urwiska.
— Jest — powiedział Jamie, wskazując coś ręką. Wyciągniętym palcem prawie uderzył w pękatą szybę łazika.
— Widzę — odparła Dezhurova.
Osuwisko nadal tam było. Jamie wiedział, że tak będzie. Parę tysięcy ton opadłej ziemi nie znika w ciągu sześciu lat, ale i tak poczuł ulgę i radość, że nadal tam jest, jak rampa przygotowana przez bogów, którą mogli zjechać na dno Wielkiego Kanionu.
Coś przeleciało nad nimi i wszyscy spojrzeli w górę. Jeden z szybowców, pilotowanych zdalnie przez Rodrigueza z bazy, którego kamery i radar miały badać teren przed nimi.
Jamie przełączył widok z kamery szybowca na tablicę sterującą łazika. Rampa wygląda dokładnie tak samo, jak ją zostawili. Skręcił ostro, próbując dostrzec ślady ich pojazdów z pierwszej ekspedycji, ale niezmożonc wiatry Marsa starły je i wypełniły bogatym w żelazo pyłem.
— Dajcie mi widok z radaru — zarządziła Dezhurova. Jamie widział, że dane z radaru mogą im dostarczyć informacji o spoistości gruntu. Podczas pierwszej ekspedycji stracili jeden z łazików, który utknął w starożytnym kraterze wypełnionym zwodniczym delikatnym pyłem, który pochłonął pojazd do połowy jak ruchome piaski.
Nadal tam jest, wiedział o tym, tkwiący do połowy w kałuży pyłu. Moglibyśmy go wyciągnąć, gdybyśmy mieli jeszcze jeden pojazd.
Jamie potrząsnął głową. Mamy tu badać porosty na dnie kanionu, a nie zbierać złom.
— Teraz ostrożnie — mruknął Jamie, gdy Dezhurova przejechała nad brzegiem Kanionu. Patrzyła daleko do przodu, w dół stromo opadającego zbocza, choć co parę sekund przenosiła wzrok na ekran radaru jak początkujący pianista, co rusz spoglądający na nuty.
— Spokojnie — odparła, po części do siebie.
Jamie poczuł, jak podskakują, gdy każde z kół pokonało wypiętrzenie. Patrząc przez przednią szybę czuł się prawie jak w nurkującym samolocie. Dezhurova pochyliła się nad kierownicą, zaciskając na niej obie ręce. Kostki palców jej nic zbielały, jak zauważył Jamie, ale jej uścisk nie wyglądał na luźny.
— Popatrzcie tylko! — sądząc po głosie dobiegającym z tylnego fotela, Trumball był podekscytowany, prawie przerażony. — Jak w zestrzelonej łodzi podwodnej opadającej na dno.
— Niezbyt fortunne określenie — powiedziała Trudy Hali. Jamie spojrzał przez ramię na tą dwójkę. Trumball wyglądał na podekscytowanego, jak dzieciak, który właśnie ma wykonać skok na bandżo z wysokiego mostu. Hali pozostawała niewzruszona, choć oblizywała raz po raz usta.
Po chwili pełnego napięcia milczenia, Dezhurova odprężyła się, zmieniając pozycję z przygarbionej na rozluźnioną i uśmiechnęła się.
— Banał.
Pozostała trójka także się odprężyła. Jamie nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymuje oddech, dopóki nie wypuścił go z wielkim, pełnym ulgi westchnieniem.
— Jedyne złe miejsce, na jakie natrafiliśmy, to wypełniony pyłem krater — powiedział, jakby Dezhurova nie przerabiała tego tysiące razy. — Choć mogą być jakieś inne, które przegapiliśmy — dodał.
— Tak już jest — rzekł Trumball. — Zawsze dostrzegaj pozytywy.
— Och, bądź cicho, Dex — rzuciła ze złością Hali.
Trudy ustawiła fotel za Jamiem i rozsiadła się, by obserwować powolny zjazd na dno doliny, siedem kilometrów do pokonania. Trumball cofnął się do tyłu modułu.