Выбрать главу

— Trzymaj — rzekł Dex Trumball, podając Jamiemu hełm. Wizjer miał już zamknięty, kamery tuż powyżej poziomu oczu. Stacy Dezhurova podpięła moduł elektroniki VR do plecaka skafandra Jsmiego.

— OK — rzekł Jamie, ostrożnie nakładając hełm na głowę. Uszczelnił zapięcie wokół szyi i powiedział: — Jak włożę rękawice, jestem gotowy do startu w szołbiznesie.

Trumball był bardzo przejęty.

— Tylko powoli i spokojnie. Żadnych gwałtownych ruchów. Nie chcemy, żeby widzowie dostali zawrotów głowy.

Dezhurova była w skafandrze, wizjer podniesiony, gotowa do sprawdzenia sprzętu Jamiego przed wejściem do śluzy. Jamie słyszał ich głosy stłumione przez wyściełany hełm. Potem w słuchawkach rozległ się głos Dezhurovej:

— Test radia.

— Słyszę głośno i wyraźnie, Stacy.

— No to ruszaj na spacerek.

Jamie przetoczył się niezgrabnie przez śluzę i rozpoczął cykl wypompowania powietrza. Można by przynieść tu parę próbek, pomyślał. Dopóki są zamknięte w szczelnych pojemnikach na próbki, nic im nie będzie. Pojemniki są izolowane i ultrafiolet nie przenika przez nie. Potem jednak przyszła myśclass="underline" po co ryzykować? Zostawimy je na zewnątrz, lepiej im będzie w naturalnym środowisku.

Światełko na panelu wskaźników zamrugało na czerwono. Dłonią w rękawicy Jamie dotknął przełącznika otwierającego zewnętrzną klapę. I znów wyszedł na czerwone piaski Marsa.

Grunt był pokryty śladami butów. Jamie odszedł o kilkanaście kroków od łazika, po czym spojrzał na czoło olbrzymiego klifu, który rozciągał się we wszystkich kierunkach aż po horyzont. Pole widzenia ograniczał mu hełm, nie widział szczytu klifu, nawet odchylając się jak najdalej do tyłu.

Dech mu zaparło, gdy po raz kolejny do niego dotarło, że stoi na innej planecie, potężnej, nieustraszonej, nowej planecie, skrywającej niezliczone tajemnice i niespodzianki, które mieli odkryć i rozszyfrować. Czuł ciepło porannego słońca, grzejącego porozrzucane wszędzie skały i masywny klif, który ograniczał mu pole widzenia.

Kiedyś płynęła tu rzeka, powiedział sobie. Potężny prąd, który przenosił głazy wielkie jak domy. Ale kiedy? Jak dawno temu? Co się z nią stało?

Wioska na klifie jest mniej niż pięćdziesiąt kilometrów stąd, pomyślał. Moglibyśmy wyruszyć na szybki rekonesans i wrócić przed zachodem słońca.

Odwrócił się i spojrzał na dno kanionu. Klif po drugiej stronie był za horyzontem, niewidoczny. Sam horyzont wydawał się być niepokojąco bliski, ostre jak brzytwa cięcie na brzegu świata. Cała planeta do zbadania. Cały świat. Czy to rzeczywiście jest wioska i ile jeszcze takich znajdziemy?

Odezwał się w nim jednak głos rozsądku: nie dziś. Nie możesz jechać na poszukiwania wioski na klifie. Nie podczas tej wyprawy. Musiałbyś zużyć rezerwy paliwa, podejmując zbędne ryzyko. Bądź cierpliwy, tłumaczył sobie. Wyślij samolot rozpoznawczy na rekonesans. Wtedy będziesz mógł opracować szczegółowy plan.

Jeśli kamery samolotu w ogóle pokażą coś godnego uwagi.

— Jesteś gotowy na piętnaście minut sławy? — głos Dezhurovej w słuchawkach wyrwał Jamiego z zadumy.

Zwracając się w stronę łazika dostrzegł ją przy klapie śluzy, buty i spodnie jej skafandra nabrały bladoróżowego odcienia, natomiast żółte paski na jej rękawie były jasne i nieskalane jak kaczeńce.

— Chyba tak.

— Tarawa jest gotowa do transmisji — powiedziała. — Pete Connors siedzi przy konsoli łączności.

— Na którym kanale?

— Na dwójce.

Jamie wziął głęboki oddech i wcisnął klawisz na nadgarstki skafandra. Dobrze byłoby pogadać z Pete’em, pomyślał. Sympatyczna, długa, przyjacielska pogawędka. Jamie wiedział jednak, że odległość rozwiewa te nadzieje. Jego słowa docierają na Ziemię po piętnastu minutach i tyle samo czasu docierałaby odpowiedź Connorsa. Można spędzić cały poranek i powiedzieć tylko: cześć, jak się masz, Jamie wiedział o tym.

Jamie z niechęcią przemówił do mikrofonu.

— Witajcie znów na Marsie, pozdrawiamy z dna Wielkiego Kanionu. Dziś pokażemy wam prawdziwych Marsjan…

Filvio A. DiNardo, S.J., siedział w swoim jednopokojowym mieszkaniu na ostatnim piętrze budynku, który by) kiedyś renesansowym palazzo. Okna dostojnego budynku wychodziły na bogato zdobioną fontannę na środku Piazza Navona. Całe wieki temu mieszkała tu hałaśliwa rodzina bogatego handlarza cennymi metalami; przez ostatnie dwa stulecia było tu kilkanaście wykładanych marmurem apartamentów, które dawały niezły dochód z czynszu odległym potomkom tej rodziny.

Ojciec DiNardo urodził się w zamożnej rodzinie, choć należy oddać mu sprawiedliwość: traktował swoje jezuickie śluby na tyle poważnie, że żył skromnie. Jego pasją, jego jedyną słabością była geologia. Bardzo chciał zrozumieć, jak Bóg zbudował Ziemię i wszystkie inne światy.

Doskonały student, skazany na sukces, został światowej sławy geologiem, oczywistym kandydatem przy kompletowaniu załogi do pierwszej wyprawy na Marsa. Próbował zachować pokorę, ale gdzieś głęboko płonął z dumy na samą myśl o poprowadzeniu ekspedycji na inną planetę.

Grzech dumy przyniósł mu karę: atak woreczka żółciowego, który wymagał operacji i wyeliminował go z wyprawy.

A teraz siedział w swoim małym, lecz dobrze wyposażonym mieszkanku, z hełmem VR na głowic i rękawicami na szczupłych dłoniach, doświadczając Marsa dzięki elektronicznej iluzji.

Widział te same skały, co Jamie Waterman, podnosił je i uważnie oglądał ich nierówną, pokrytą zagłębieniami powierzchnią. Badał żółtawe plamki w miejscach, gdzie pod powierzchnią niektórych skał żyły marsjańskie porosty. Czuł solidną wagą elektronicznego mikroskopu, który Waterman trzymał w race, gdy klękał, by przyjrzeć się z bliska obcym organizmom.

— Te ciemne plamy na powierzchni porostów — słyszał objaśnienia Watermana — to okna, dzięki którym światło przebija zewnętrzną skórę organizmu.

DiNardo skinął głową ze zrozumieniem.

— W nocy zamykają się jak oczy — mówił dalej Waterman — więc wewnętrzne ciepło organizmu nie ucieka przez okna z powrotem do atmosfery.

Oczywiście, pomyślał DiNardo. Fantastyczna adaptacja.

Za pośrednictwem zmysłów Jamiego Watermana jezuita spacerował wzdłuż klifu, badał skały i zostawiał ślady butów na rdzawym piasku.

Ku swojemu zaskoczeniu Jamie odkrył, że praca przewodnika wycieczek sprawia mu pewną przyjemność. Może jestem urodzonym nauczycielem, pomyślał, idąc powoli wzdłuż czoła klifu, wskazując warstwy kolorowej skały: żelazista, ciemna czerwień, ochra, rozjaśniony brąz, nawet parę klinów bladej, żółtawej skały.

— Te warstwy wskazują, że powstawały w długim okresie czasu, może na przestrzeni miliardów lat. Sugerują, że prawdopodobnie był tu ocean, a przynajmniej bardzo duże morze, w którym ten materiał osadzał się warstwa po warstwie.

Podszedł do głazu wielkości domu, który oczywiście stoczył się na dno kanionu z jakiejś wysokości.

— Problem: jaki jest wiek tych skał? — Jamie zadał pytanie retoryczne, gładząc palcami w rękawicach powierzchnię dziwnie gładkiej skały. — Zanim nauczyliśmy się oceniać wiek skał metodą rozpadu promieniotwórczego, geolodzy określali wiek skały po jej głębokości. A teraz…

Gdy objaśniał, jak działa datowanie za pomocą radioizotopów, jak geolodzy określają wiek skały na podstawie zawartości procentowej pierwiastków radioaktywnych, wspiął się na szczyt głazu, chwytając się zagłębień po jednej stronie, aż znalazł się na samej górze.