To ja się zmieniłem, nie ona. Urosłem.
Myśl była absurdalna, niemniej zaniepokoiła mnie. Połączyłem się z hotelowym łnforem, prosząc o adres lekarza — specjalisty od medycyny kosmicznej. Do Adaptu wolałem nie iść jak długo się da. Po krótkiej chwili milczenia, zupełnie jakby odpowiadający automat zawahał się — usłyszałem adres. Lekarz mieszkał na tej samej ulicy, kilka bloków dalej. Poszedłem do niego. Robot wprowadził mnie do dużego, przyciemnionego pokoju. Oprócz mnie nikogo w nim nie było.
Po chwili wszedł lekarz. Wyglądał, jakby zszedł z rodzinnej fotografii w gabinecie mego ojca. Był mały, ale nie drobny, siwy, nosił malutką, białą bródkę i złote okulary — pierwsze szkła, jakie zobaczyłem na ludzkiej twarzy od chwili lądowania. Nazywał się doktor Juffon.
— Hal Bregg? — powiedział. — To pan?
— To ja.
Milczał patrząc na mnie długą chwilę.
— Co panu dolega?
— Właściwie nic, doktorze, tylko:.. — powiedziałem mu o moich dziwnych spostrzeżeniach.
Nic nie mówiąc otworzył przede mną drzwi. Wszedłem do niewielkiego gabinetu.
— Proszę się rozebrać.
— Całkiem? — spytałem, kiedy zostałem w spodniach.
— Tak.
Obejrzał mnie nagiego.
— Nie ma już takich mężczyzn — mruknął jakby do siebie. Wysłuchał mego serca, przykładając mi do piersi zimną słuchawkę. I za tysiąc lat będzie tak samo — pomyślałem i myśl ta sprawiła mi drobną przyjemność. Zmierzył mój wzrost, potem kazał ml się położyć.
Obejrzał uważnie bliznę pod prawym obojczykiem, ale nic nie powiedział. Badał mnie prawie godzinę.
Odruchy, pojemność płuc, elektrokardiogram — wszystko. Kiedy się ubrałem, usiadł za małym, czarnym biurkiem. Szuflada skrzypiała, kiedy ją wyciągał szukając czegoś, Po wszystkich meblach, które ruszały się przy człowieku jak nawiedzone, to stare biurko bardzo mi się spodobało.
— Ile pan ma lat?
Wyjaśniłem, jak mają się te sprawy.
— Ma pan organizm trzydziestokilkuletniego mężczyzny — powiedział. — Hibernował pan?
— Tak.
— Długo?
— Rok.
— Dlaczego?
— Wracaliśmy zwiększonym ciągiem. Trzeba się było położyć do wody. Amortyzacja, wie pan, doktorze, więc ponieważ trudno leżeć w wodzie rok, czuwając… — Oczywiście. Myślałem, że pan dłużej hibernował. Ten rok może pan spokojnie odliczyć. Nie czterdzieści lat, tylko trzydzieści dziewięć.
— A… tamto?
— To nic nie jest, Bregg. Ileście mieli?
— Przyspieszenia? Dwa g.
— No więc. Myślał pan, że pan rośnie, co? Nie rośnie pan. Po prostu dyski międzykręgowe. Wie pan, co to jest?
— Wiem, takie chrząstki w kręgosłupie…
— Właśnie. Rozprężają się teraz, kiedy pan wyszedł spod tej prasy. Ile pan ma wzrostu?
— Kiedy odlatywałem — sto dziewięćdziesiąt siedem.
— A potem?
— Nie wiem. Nie mierzyłem się; były inne kłopoty, wie pan.
— Ma pan teraz dwa metry dwa.
— Ładna historia — powiedziałem — i długo jeszcze tak?
— Nie. Prawdopodobnie to już wszystko… Jak pan się czuje?
— Dobrze.
— Wszystko wydaje się zbyt lekkie, co?
— Już coraz mniej. W Adapcie, na Lunie, dali mi takie pigułki na zmniejszenie napięcia mięśni.
— Degrawitowali was?
— Tak. Przez pierwsze trzy dni. Mówili, że to za mało po tylu latach, z drugiej strony jednak nie chcieli nas trzymać, po tym wszystkim, zamkniętych jeszcze dłużej…
— Jak tam z samopoczuciem?
— No… — zawahałem się — chwilami… mam wrażenie, że jestem neandertalczykiem, którego przywieźli do miasta…
— Co ma pan zamiar robić? Powiedziałem mu o willi.
— Może to i nie najgorsze — powiedział — ale…
— Adapt byłby lepszy?…
— Tego nie mówię. Pan… ja pana pamiętam, wie pan?
— Jak to może być? Pan nie mógł przecież…
— Nie. Ale słyszałem o panu od ojca. Miałem wtedy dwanaście lat.
— Och, to było chyba całe lata po naszym starcie? — powiedziałem — i pamiętano nas jeszcze? To dziwne.
— Nie uważam. Dziwne jest raczej to, że zapomniano. Pan wiedział przecież, jak będzie wyglądał powrót, chociaż nie mógł pan sobie tego oczywiście wyobrazić?
— Wiedziałem.
— Kto pana skierował do mnie?
— Nikt. To znaczy… infor w hotelu. A co?…
— To zabawne — powiedział. — Ja nie jestem właściwie lekarzem, wie pan?
— Jak to…
— Nie praktykuję od czterdziestu lat. Zajmuję się historią medycyny kosmicznej, bo to jest już historia, Bregg, i poza Adaptem nie ma już pracy dla specjalistów.
— Przepraszam, nie wiedziałem…
— Nonsens. To ja raczej powinienem być panu wdzięczny. Jest pan żywym dowodem przeciw tezom szkoły Millmana o szkodliwym wpływie zwiększonego ciążenia na organizm.
Nie ma pan nawet przerostu lewej komory ani śladu rozedmy… i wspaniałe serce. Ale pan o tym wie?
— Wiem.
— Jako lekarz nie mam panu właściwie nic więcej do powiedzenia, Bregg, ale poza tym…
Zawahał się. — Tak?
— Jak się pan orientuje w naszym… obecnym życiu?
— Mgliście.
— Pan jest siwy, Bregg.
— Czy to ma jakieś znaczenie?
— Tak. Siwizna oznacza starość. Nikt nie siwieje już, Bregg, przed osiemdziesiątką, a i to rzadko się zdarza.
Uświadomiłem sobie, że to prawda: nie widziałem prawie wcale starych ludzi.
— Dlaczego? — spytałem.
— Są odpowiednie preparaty, lekarstwa powstrzymujące siwienie. Można też przywrócić pierwotny kolor włosów, chociaż to nieco bardziej kłopotliwe.
— No dobrze… — powiedziałem — ale czemu pan mi to mówi?
Widziałem, że wahał się.
— Kobiety, Bregg — powiedział krótko. Drgnąłem.
— Czy to ma znaczyć, że wyglądam jak… starzec?
— Jak starzec — nie, raczej jak atleta… ale przecież nie spaceruje pan nago. Zwłaszcza kiedy pan siedzi, wygląda pan — to znaczy, przeciętny człowiek weźmie pana za odmłodzonego starca. Po operacji rejuwenilnej, hormonowej i tak dalej.
— Trudno — powiedziałem. Nie wiem, czemu czułem się tak fatalnie pod jego spokojnym wzrokiem. Zdjął okulary i położył je na biurku. Miał błękitne, odrobinę, załzawione oczy.
— Pan nie pojmuje wielu rzeczy, Bregg. Gdyby miał pan zostać do końca życia abnegatem, wtedy pańskie „trudno” byłoby może na miejscu, ale”. to społeczeństwo, do którego pan wrócił, nie entuzjazmuje się tym, czemu oddał pan więcej niż życie.
— Niech pan tak nie mówi, doktorze.
— Mówię tak, bo tak myślę. Oddać jedno życie, cóż? Ludzie.robili to od wieków… ale oddać wszystkich przyjaciół, rodziców, krewnych, znajomych, kobiety — pan przecież poświecił ich, Bregg!
— Doktorze…
To słowo ledwo przeszło mi przez gardło. Oparłem się łokciem o stare biurko.
— Oprócz garstki fachowców nikogo to nie obchodzi, Bregg. Pan wie o tym?