Выбрать главу

Zresztą ta bzdura rozsypywała się wprost i pozostawała tylko Aen, wielka aktorka.

Real był czymś więcej niż zdalnym teatrem, bo kiedy wpatrywałem się w jakiś fragment sceny, powiększał się i rozrastał, tak zatem widz sam, własnym wyborem decydował o tym, czy chce widzieć zbliżenie, czy też całość obrazu. Przy tym proporcje tego, co pozostawało na obwodzie pola widzenia, nie ulegały zniekształceniu. Była to jakaś diabelnie dowcipna kombinacja optyczna — dająca złudzenie nadnaturalnie wyrazistej, jak gdyby spotęgowanej jawy.

Pojechałem potem do siebie, na górę, pakować rzeczy, bo za kilkanaście minut miałem wyruszyć. Okazało się, że mam tych rzeczy więcej, aniżeli sobie wyobrażałem. Nie ze wszystkim byłem jeszcze gotów, kiedy zaśpiewał telefon: podstawiono mój ulder.

— Zaraz zejdę — powiedziałem. Bagażowy robot zabrał walizki i właśnie wychodziłem z pokoju, kiedy telefon znów się odezwał. Zawahałem się. Lekki sygnał powtarzał się niestrudzenie. śeby nie wyglądało, że uciekam — pomyślałem i podniosłem słuchawkę, nie całkiem jednak pewny, dlaczego naprawdę to robię.

— To ty?

— Tak. Zbudziłaś się?

— Już dawno. Co robisz?

— Widziałem cię. W realu.

— Tak? — powiedziała tylko, ale wyczułem w jej głosie satysfakcję. Znaczyło to: jest mój.

— Nie — powiedziałem.

— Co, nie?

— Dziewczyno, jesteś wielką aktorką. Ale ja jestem kimś całkiem innym, aniżeli ci się zdaje.

— Czy tej nocy też mi się zdawało? — przerwała. W jej głosie drgało rozbawienie — i nagle powróciła śmieszność. Nie mogłem się z niej wydobyć: kwakier z gwiazd, który już raz upadł, surowy, zrozpaczony i skromny.

— Nie — powiedziałem hamując się — nie zdawało ci się. Ale ja wyjeżdżam.

— Na wieki? Bawiła się tą rozmową.

— Dziewczyno — zacząłem i nie wiedziałem, co powiedzieć. Przez chwilę słyszałem tylko jej oddech. — I co dalej? — spytała.

— Nie wiem. — Poprawiłem się szybko: — Nic. Wyjeżdżam. To nie ma sensu.

— Na pewno nie ma — zgodziła się — i dlatego może być świetne. Co widziałeś?

Prawdziwych?

— Nie, Oblubienicę. Słuchaj…

— To kompletne pudło. Nie mogę na to patrzeć, Moja najgorsza rzecz. Zobacz Prawdziwych albo nie, przyjdź wieczorem. Pokażę ci. Nie, nie, dzisiaj nie mogę. Jutro.

— Aen, nie przyjdę. Naprawdę wyjeżdżam za chwilę…

— Nie mów mi Aen, mów „dziewczyno”… — poprosiła.

— Dziewczyno, niech cię diabli wezmą!! — powiedziałem, położyłem słuchawkę, zawstydziłem się okropnie, podniosłem ją, jeszcze raz położyłem i wypadłem z pokoju, jakby mnie ktoś gonił. Zjechałem na dół, gdzie się okazało, że ulder jest na dachu. A wiec na górę.

Na dachu była ogrodowa restauracja i lotnisko. Właściwie restauracja — lotnisko, przemieszanie poziomów, latające perony, niewidzialne szyby — nie odnalazłbym swego uldera i za rok. Ale zaprowadzono mnie do niego prawie za rękę. Był mniejszy, raź myślałem.

Spytałem, jak długo będzie trwał lot, bo chciałem poczytać.

— Około dwunastu minut.

Wobec tego nie warto było brać się do lektury. Wnętrze uldera przypominało trochę eksperymentalną rakietę Termo — Fax, którą kiedyś prowadziłem, było tylko bardziej komfortowe, ale kiedy zamknęły się drzwi za robotem, który życzył mi uprzejmie szczęśliwej drogi, ściany stały się od jednego zamachu przezroczyste, a ponieważ siedziałem na pierwszym z czterech foteli (inne były nie zajęte) — wrażenie było takie, jakbym leciał na krześle ustawionym wewnątrz dużej szklanki.

Bardzo zabawne, ale to nie. miało nic wspólnego z rakietą czy samolotem; prędzej z latającym dywanem. Osobliwy wehikuł wzbił się najpierw pionowo bez najmniejszej wibracji, wydając przeciągły gwizd, i pomknął jak wystrzelony poziomo. Znów stało się to samo, co już kiedyś zauważyłem: przyspieszeniu ruchu nie towarzyszył wzrost bezwładności.

Wtedy, na dworcu, mogłem sądzić, że jestem ofiarą złudzenia, teraz jednak byłem pewny swego. Trudno wyrazić, jakie ogarnęło mnie uczucie — bo jeśli rzeczywiście potrafili uniezależnić akcelerację od bezwładności, to wszystkie hibernacje, próby, selekcje, męki i utrapienia naszej podróży okazywały się najzupełniej zbędne; tak jak ja w owej chwili mógłby się czuć chyba zdobywca himalajskiego szczytu, który po nieopisanym trudzie wspinaczki przekonuje — się, że na górze stoi pełen wycieczkowiczów hotel, bo podczas jego samotnych mozołów wybudowano z przeciwnej strony kolejkę i wesołomiasteczkowe atrakcje. To, że pozostając na Ziemi najprawdopodobniej w ogóle nie dożyłbym tajemniczego odkrycia, bynajmniej mnie nie pocieszało — już raczej myśl, że być może ten sposób nie nadaje się do zastosowania w kosmicznej nawigacji. Był to oczywiście przejaw czystego egoizmu i zdawałem sobie z tego sprawę, ale szok był zbyt wielki, żebym umiał zdobyć się na właściwy entuzjazm.

Tymczasem ulder leciał, już bez szmeru; spojrzałem w dół. Mijaliśmy właśnie Terminal — przesuwał się wolno w tył, jak forteca z lodu, na niewidzialnych z miasta wierzchnich piętrach czerniały wielkie leje rakietowych wlotów. Potem przelecieliśmy względnie blisko igłowca, tego w czarne i srebrne pasy; górował.nad ulderem. Z Ziemi nie doceniało się jego wysokości. Był jak rurowy most łączący miasto z niebem, a te „etażerki”, które z niego wystawały, roiły się od ulderów i innych większych maszyn. Ludzie wyglądali na tych lądowiskach, jakby ktoś nasypał na srebrny talerz maku. Lecieliśmy nad białymi i błękitnymi koloniami domów, nad ogrodami, ulice stawały się coraz szersze, nawierzchnie też były kolorowe — dominowały blady róż i ochra. Morze budynków rozciągało się po horyzont, z rzadka porozdzielane pasmami zieleni, i przeląkłem się, że tak będzie aż do samej Klavestry.

Ale maszyna zwiększyła szybkość, domy rozsypały się, rozbiegły po ogrodach, pojawiły się za to ogromne zwitki i proste dróg; ciągnęły wieloma kondygnacjami, schodziły się, krzyżowały, zapadały pod ziemię, zbiegały gwiaździście i wystrzelały pasmami w płaską, szarozielonkawą pod wysokim słońcem przestrzeń, mrowiącą się od gliderów. Potem, wśród czworokątów drzew, wyłoniły się ogromne budowle z dachami na kształt wklęsłych luster; w ich centrach tlało coś czerwonawo. Jeszcze dalej drogi rozeszły się i zapanowała zieleń, od czasu do czasu przerywana kwadratem odmiennej roślinności — czerwonej, błękitnej — to nie mogły być kwiaty — barwy były na to zbyt intensywne.

Doktor Juffon byłby ze mnie rad — pomyślałem. — Trzeci dzień, i już. A jaki początek.

Nie byle kto. Znakomita aktorka, sława. Mało co się bała, a jeżeli, to ten strach też sprawił jej przyjemność. Tylko tak dalej. Ale po co mówił o bliskości? Czy tak wygląda ich bliskość?

Jak bohatersko skoczyłem do tego wodospadu. Szlachetny goryl. A potem piękność, przed którą padają tłumy, sowicie go wynagrodziła; jakie to było z jej strony wzniosłe!

Cała twarz mnie paliła. Ty kretynie — powtarzałem sobie łagodnie — czego właściwie chcesz? Kobiety?.Miałeś kobietę. Miałeś już wszystko, co można tu mieć, wraz z propozycją występów w realu. Będziesz miał teraz dom, będziesz chodził po ogródku, czytał książki, patrzał w gwiazdy i mówił sobie, cicho, w swej skromności: byłem tam. Byłem i wróciłem. I nawet prawa fizyki pracowały dla ciebie, ty szczęśliwcze, masz przed sobą pół życia, a pamiętasz, jak wygląda Roemer, o sto lat starszy od ciebie?

Ulder zaczął schodzić w dół, zbudził się gwizd, okolica, pełna białych i błękitnych dróg, których nawierzchnia lśniła jak polana emalią, rosła w oczach. Wielkie stawy i małe, kwadratowe baseny posyłały w górę słoneczne łyśnięcia. Coraz większe i prawdziwsze były domki, rozsypane’ na garbach łagodnych wzgórz. Na horyzoncie, siny od powietrza, stał łańcuch gór o pobielonych szczytach. Zobaczyłem jeszcze żwirowane ścieżki, gazony, klomby kwiatów, zimną zieleń wody w betonowym obrzeżu, dróżki, krzewy, biały dach, wszystko to odwróciło się wolno, otoczyło mnie i znieruchomiało, jakby brało w posiadanie.