Выбрать главу

– Jeszcze chwilka, towarzyszu generale – powiedział. – Muszę coś dodać do wyroku.

Wręczono mu dokument. Wyjął pióro, zamazał swój wcześniejszy wpis, a potem dokonał następnego. Jednocześnie powoli mówił, co pisze:

– Zabić w okolicznościach haniebnych. Grubozabojszczykow. Podniósł głowę i obdarzył zebranych życzliwym uśmiechem.

– Dziękuję, towarzysze. To wszystko. Powiadomię was o decyzji, jaką w związku z naszym zaleceniem podejmie Prezydium. Dobrej nocy.

Gdy uczestnicy narady gęsiego opuścili salę, generał G. powstał, przeciągnął się i donośnie ziewnął. Potem ponownie usiadł przy biurku, wyłączył magnetofon i wezwał dzwonkiem adiutanta.

Generał G. wręczył mu żółty arkusz.

– Natychmiast przekażcie to generałowi Sierowowi. Znajdźcie Kronsteena i przywieźcie go wozem. Nie obchodzi mnie, jeśli śpi. Oddział II będzie wiedzieć, gdzie go znaleźć. A za dziesięć minut ma u mnie być pułkownik Klebb.

– Tak jest, towarzyszu generale. – Adiutant wyszedł.

– 

Generał G. podniósł słuchawkę aparatu WCz i poprosił generała Sierowa. Mówił cicho przez pięć minut, kończąc:

– Tymi, którym zamierzam zlecić zadanie, będą pułkownik Klebb i planista Kronsteen. Omówimy w ogólnych zarysach adekwatną operację, a jutro przedstawią mi szczegółowe propozycje. Czy akceptujecie, towarzyszu generale?

– Tak – brzmiała cicha odpowiedź generała Sierowa z Najwyższego Prezydium. – Zabijcie go. Niechaj to jednak zostanie przeprowadzone bez zarzutu. Prezydium zatwierdzi decyzję rano.

Sierow rozłączył się, ale zaraz zadzwonił telefon wewnętrzny. Generał G. powiedział „Tak" i odłożył słuchawkę.

Chwilę później adiutant otworzył wielkie drzwi i stanął w wejściu.

– Pułkownik Klebb – oznajmił.

Żabia sylwetka w oliwkowozielonym mundurze przyozdobionym pojedynczą wstęgą Orderu Lenina weszła do sali i szybkim, krótkim krokiem przybliżyła się do biurka.

Generał G. podniósł głowę i ukazał dłonią najbliższe krzesło przy stole konferencyjnym.

– Witajcie – powiedział.

Ucukrowany uśmiech wykrzywił obrzmiałą twarz.

– Dobry wieczór, towarzyszu generale.

Osoba kierująca Oddziałem II, departamentem SMIERSZ-u odpowiedzialnym za Operacje i Egzekucje, podciągnęła spódnicę i usiadła.

ROZDZIAŁ 7

LODOWY CZARODZIEJ

Dwie tarcze podwójnego zegara w kopulasto sklepionej, połyskliwej obudowie spozierały na szachownicę jak ślepia jakiegoś morskiego stworu, który wychylił się zza krawędzi stołu, by obserwować grę.

Dwie tarcze zegara pokazywały różne czasy. Tarcza Kronsteena za dwadzieścia pierwszą. Długie czerwone wahadło, odmierzające tykaniem sekundy, omiatało dolną część tarczy; zegar przeciwnika natomiast milczał, a jego wahadło wisiało nieruchomo. Lecz zegar Makarowa mówił, że jest za pięć pierwsza. Makarów zmarnował czas w środku partii i teraz zostało mu jeszcze tylko pięć minut. Był w fatalnym „niedoczasie" i jeśli – rzecz w zasadzie nie do pomyślenia – Kronsteen nie popełni jakiejś lunatycznej pomyłki, czekała go porażka.

Kronsteen siedział sztywno i nieruchomo, nieodgadniony jak antypatyczna papuga. Jego łokcie wspierały się na stole, a wielka głowa spoczywała na pięściach, które wbijając się w policzki nadawały wypukłym wargom wyraz wyższości i wzgardy. Spod szerokiego, nawisłego czoła czarne i lekko skośne oczy spoglądały ze śmiertelnym spokojem na zwycięską dlań szachownicę. Lecz pod maską w machinie jego umysłu kipiała krew, a gruba glisto-wata żyła na prawej skroni pulsowała w tempie przeszło dziewięćdziesięciu podrygów na minutę. W ciągu minionych dwóch godzin wypocił z siebie pół kilograma, a obawa przed fałszywym ruchem wciąż jedną ręką ściskała go za gardło. Ale dla Makarowa i widzów był nadal Lodowym Czarodziejem, którego grę porównywano do człowieka spożywającego rybę. Najpierw ściągał skórę, potem wyjmował ości, na koniec jadł. Kronsteen był mistrzem Moskwy przez dwa kolejne lata, a teraz, w wypadku zwycięstwa, zostanie pretendentem do tytułu mistrza kraju.

W oazie ciszy spowijającej otoczony linami stolik jedynym źródłem dźwięku były kroczące wskazówki czasomierza Kronsteena. Dwaj arbitrzy siedzieli bez ruchu na swych podwyższonych krzesłach. Wiedzieli, równie dobrze jak sam Makarów, że to mecz do jednej bramki. Do Gambitu Królewskiego w wariancie Merana Kronsteen wprowadził błyskotliwą modyfikację i choć Makarów dotrzymywał mu kroku do dwudziestego ósmego ruchu, przy tym właśnie posunięciu stracił wiele czasu. Może to wówczas popełnił błąd, a może dopiero przy ruchach trzydziestym pierwszym i trzydziestym trzecim. Kto wie? Tę partię będzie się omawiać jak Rosja długa i szeroka jeszcze przez kilka tygodni.

Z zatłoczonych amfiteatralnych ław publiczności dobiegło westchnienie. Kronsteen powoli odjął dłoń od policzka i wyciągnął ją nad szachownicą. Jego kciuk i wskaziciel otwarły się jak szczypce różowego kraba, a potem opadły. Dłoń trzymająca figurę przesunęła się w bok, w dół i wreszcie powoli wróciła do twarzy.

Nastąpiło poruszenie i poszeptywanie, gdy widzowie ujrzeli ruch powtórzony na wielkiej ściennej planszy jednym z trzech metrowych żetonów. R-Kt8. To już musi być koniec!

Kronsteen metodycznie wyciągnął ramię i przycisnął dźwignię w podstawie zegara. Jego czerwone wahadło zamarło. Czasomierz wskazywał za kwadrans pierwszą. W tej samej chwili wahadło Makarowa obudziło się do życia i rozpoczęło swój donośny, nieubłagany marsz.

Kronsteen opadł na oparcie krzesła. Położył płasko dłonie na blacie stołu i zimno popatrzył ponad nim na pochyloną, lśniącą twarz człowieka, którego kiszki – o czym wiedział, bo w swoim czasie i sam zaznał goryczy porażki – wiją się w udręce, jak węgorz przekłuty ościeniem. Makarów, Mistrz Gruzji. Ano cóż, jutro towarzysz Makarów może sobie wrócić do Gruzji i tam już pozostać. Żadnym cudem w tym roku nie przeprowadzi się wraz z rodziną do Moskwy.

Pod linami prześlizgnął się mężczyzna w cywilu, wyszeptał coś do ucha arbitra i wręczył mu białą kopertę. Ów pokręcił głową, ukazując zegar Makarowa, na którym do pierwszej brakowało tylko trzech minut. Cywil wypowiedział szeptem jedno krótkie zdanie, a arbiter posępnie pochylił głowę. Ujął ręczny dzwonek i potrząsnął nim.

– Jest pilna wiadomość osobista dla towarzysza Kronsteena – powiedział do mikrofonu. – Ogłasza się trzyminutową przerwę.

Przez halę przebiegł szmer. I chociaż Makarów dżentelmeńsko oderwał wzrok od planszy, kierując go ku niszom wysokiego, łukowego sklepienia, widzowie zdawali sobie sprawę, że konfiguracja na szachownicy doskonale wbiła mu się w pamięć. Przerwa oznaczała dlań po prostu trzy dodatkowe minuty.

Fakt ten zirytował również Kronsteena, lecz jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, kiedy arbiter powstał z krzesła, by wręczyć mu czystą nie zaadresowaną kopertę. Kronsteen rozerwał ją kciukiem i wyjął anonimowy arkusz papieru. Wystukany na maszynie tak znanej szachiście tekst brzmiał: JESTEŚCIE POTRZEBNI NATYCHMIAST. Nie było żadnego nagłówka ani podpisu.

Kronsteen złożył arkusz i skrzętnie włożył go do wewnętrznej kieszeni marynarki. Później zabiorą mu go i zniszczą. Popatrzył na twarz stojącego przy arbitrze cywila. Jego oczy spoglądały nań władczo i niecierpliwie. Do diabła z nimi, pomyślał Kronsteen. Nie zrezygnuje trzy minuty przed końcem. To niewiarygodne. To policzek dla sportu ludowego. Gdy jednak gestem dawał arbitrowi znak, że partia może zostać wznowiona, zadrżał w duszy i uniknął wzroku cywila, który sprężony i nieruchomy nadal stał w prostokącie lin.

Zadźwięczał dzwonek.