Выбрать главу

– Partia wznowiona.

Makarów powoli opuścił głowę. Wskazówka jego zegara minęła pierwszą, a on wciąż żył.

Kronsteen był roztrzęsiony. Uczynił rzecz, jak na pracownika SMIERSZ-u czy innej agencji państwowej, niesłychaną. Z pewnością zostanie o tym złożony meldunek. Poważna niesubordynacja. Zaniedbanie obowiązków. Jakie mogą być konsekwencje? W najlepszym razie werbalna chłosta od generała G. i czarna krecha w aktach. A w najgorszym? Kronsteen nie potrafił sobie wyobrazić. Wolał o tym nie myśleć. Cokolwiek nastąpi, słodycz zwycięstwa przemieniła się w jego ustach w gorycz.

Lecz tymczasem partia dobiegała końca. Mając na swym zegarze jeszcze tylko pięć sekund, Makarów podniósł umęczone oczy na wysokość wydętych ust przeciwnika i pochylił głowę w krótkim formalnym geście poddania. Na podwójny dźwięk dzwonka sędziego zatłoczona hala podniosła się na nogi w gromowym zgiełku aplauzu.

Kronsteen wstał, skłonił się przeciwnikowi, arbitrom, a wreszcie – nieco głębiej – widowni.

Potem, z cywilem tuż za sobą, prześlizgnął się pod linami i brutalnie rozpychając swych rozwrzeszczanych wielbicieli jął się przebijać ku głównemu wyjściu.

Przed halą, na środku szerokiej ulicy Puszkina, czekała z pracującym silnikiem zwykła – to jest anonimowa i czarna – limuzyna ZIS. Kronsteen usiadł z tyłu i zatrzasnął drzwi. Ledwie cywil wskoczył na stopień i wcisnął się na siedzenie obok kierowcy, ów wrzucił bieg i wóz ruszył ostro.

Kronsteen wiedział, że nie ma co strzępić języka w próbie usprawiedliwienia się przed funkcjonariuszem w cywilu. Byłoby to również sprzeczne z dyscypliną. Koniec końców był w SMIERSZ-u kierownikiem Działu Planowania w randze pułkownika. A jego umysł miał dla organizacji wartość diamentu.

Może zdoła się jakoś wytłumaczyć. Wyjrzał przez szybę na mokre już po przejeździe nocnych polewaczek ciemne ulice i skupił myśli na strategii obrony. Zaraz potem była już prosta ulica, na której końcu księżyc przemykał szybko między cebulastymi kopułami Kremla, i dotarli na miejsce.

Przekazując Kronsteena adiutantowi, tajniak wręczył mu również skrawek papieru. Oficer zerknął nań, a potem z lekkim uniesieniem brwi zimno popatrzył na Kronsteena. Ów odpowiedział spokojnym spojrzeniem, lecz się nie odezwał. Adiutant wzruszył ramionami, podniósł słuchawkę telefonu wewnętrznego i zaanonsował szachistę.

Gdy weszli do sali, Kronsteen usiadł, zaproszony gestem, i skinięciem głowy odpowiedział na powitalny uśmieszek obrzmiałych warg pułkownik Klebb, adiutant zbliżył się do generała G. i przekazał mu arkusik. Generał przeczytał go i posłał Kronsteenowi surowe spojrzenie. Patrzył tak, dopóki adiutant nie wyszedł z sali i nie zatrzasnął za sobą drzwi. Wówczas generał G. otworzył usta i ozwał się łagodnie:

– A zatem, towarzyszu?

Kronsteen był spokojny. Miał już wersję, która powinna poskutkować. Zaczął mówić cicho i z przekonaniem.

– Dla opinii publicznej, towarzyszu generale, jestem zawodowym szachistą. Dzisiejszej nocy trzeci raz pod rząd zostałem mistrzem Moskwy. Gdyby, na trzy minuty przed końcem partii, powiedziano mi, że ktoś morduje moją żonę przed wejściem do hali, nawet nie ruszyłbym w jej obronie palcem. Moja publiczność to wie. Jest oddana szachom równie mocno jak ja. Gdybym dzisiejszej nocy zrezygnował z gry i wyszedł natychmiast po otrzymaniu wiadomości, ludzie zrozumieliby, że czynię tak na rozkaz którejś z organizacji bezpieczeństwa. Rozpętałaby się burza plotek. Wszystkie moje przyszłe działania byłyby obserwowane w poszukiwaniu przesłanek. Zostałbym zdekonspirowany. To w interesie bezpieczeństwa państwowego czekałem trzy minuty, zanim wypełniłem rozkaz. A mimo to moje pospieszne wyjście stanie się tematem wielu komentarzy. Będę musiał oświadczyć, że jedno z mych dzieci jest ciężko chore. Aby wesprzeć tę wersję, położę je na tydzień do szpitala. Wyrażam najgłębszą skruchę z powodu zwłoki w wypełnieniu rozkazu. Lecz decyzja nie była łatwa.

Uczyniłem to, co uważałem za najsłuszniejsze z punktu widzenia interesów wydziału.

Generał G. popatrzył z namysłem w ciemne skośne oczy. Ten człowiek był winien, ale bronił się dobrze. Przeczytał notatkę raz jeszcze, jak gdyby ważąc przewinę, a potem wyjął zapalniczkę i spalił arkusik. Ostatni płonący skrawek upuścił na szklany blat biurka i zdmuchnął popiół na podłogę. Żadnym słowem nie zdradził swych myśli, lecz tym, co się dla Kronsteena liczyło, było spalenie dowodu winy. Teraz nic nie trafi do jego akt. Przepełniało go poczucie ulgi i wdzięczność. Poświęci postawionemu sobie zadaniu całą pomysłowość. Generał okazał akt wielkiej łaski. Kronsteen odpłaci mu brzęczącą monetą swego geniuszu.

– Przekażcie te zdjęcia, towarzyszko pułkownik – powiedział generał G, jak gdyby krótki sąd wojenny w ogóle nie miał miejsca. – Sprawa przedstawia się następująco…

Więc chodzi o następną śmierć, pomyślał Kronsteen, przyglądając się smagłej bezwzględnej twarzy, która patrzyła nań spokojnie z powiększonej paszportowej fotografii. Choć słuchał generała nieuważnie, przyswajał wszystkie zasadnicze fakty – angielski szpieg; pożądany wielki skandal; żadnego sowieckiego zaangażowania; wyszkolony zabójca; słabość do kobiet (czyli nie jest pedałem, pomyślał Kronsteen); alkohol (lecz ani słowa o narkotykach); nieprzekupny (kto wie? Każdy człowiek ma swoją cenę); koszta nie grają roli; wszystkie organizacje wywiadowcze dostarczą sprzętu i ludzi; sukces ma zostać osiągnięty w przeciągu trzech miesięcy; teraz przedstawić zarysy planu; szczegóły zostaną dopracowane później.

Generał G. skoncentrował swe przenikliwe spojrzenie na pułkowniku Klebb – Jakie są wasze pierwsze odczucia, towarzyszko pułkownik?

Prostokątne binokle zabłysły w świetle kandelabru, gdy kobieta wyprostowała swą sylwetkę, pochyloną dotychczas w pozie skupienia, i spojrzała ponad biurkiem na generała. Kiedy przystąpiła do wykładania swych poglądów, blade, wilgotne usta pod żółtym od nikotyny meszkiem zarostu rozwarły się i poczęły szybko kłapać w górę i w dół. Kronsteenowi, obserwującemu jej twarz zza stołu, to mechaniczne, wyprane z wszelkiego wyrazu otwieranie i zamykanie ust, przywiodło na myśl kanciasty ruch dolnej szczęki drewnianej kukiełki.

Głos był szorstki i beznamiętny:

– … przypomina w pewnych aspektach sprawę Stolzenberga. Jak zapewne przypominacie sobie, towarzyszu generale, chodziło tam również o jednoczesne zniszczenie człowieka i jego reputacji. Wówczas nie mieliśmy problemów. Szpieg ten był zboczeńcem. Jeśli sobie przypominacie…

Kronsteen przestał słuchać. Znał wszystkie te sprawy. Planował większość z nich i miał je uporządkowane w pamięci jak niezliczone gambity szachowe. Zamiast tego, głuchy na dźwięki, przyglądał się badawczo twarzy tej przerażającej kobiety i rozmyślał bez emocji, jak długo utrzyma się na stanowisku – i jak długo będzie z nią musiał pracować.

Przerażającej? Kronsteena nie interesowali ludzie – nawet własne dzieci. W jego słowniku nie miały też miejsca kategorie „dobra" i „zła". Wszyscy ludzie byli dlań pionkami na szachownicy. Interesowały go tylko ich reakcje na ruchy innych pionków. By przewidzieć owe reakcje, co stanowiło zasadniczy zrąb jego obowiązków, należało rozumieć cechy osobowe. Podstawowe instynkty były zawsze takie same: samozachowawczy, płciowy i stadny – w takim właśnie porządku. Temperamenty bywały sangwiniczne, flegmatyczne, choleryczne lub melancholijne. Temperament jednostki określa w znacznej mierze stosunek między siłą jej emocji a sentymentów. Charakter wynika w wielkim stopniu z wychowania, a także – cokolwiek innego twierdziłby Pawłów i behawioryści – z cech charakterologicznych rodziców. No i, rzecz jasna, życie i zachowanie ludzi warunkują po części ich fizyczne zalety i ułomności.