Выбрать главу

Jej szczęście nie było romantycznej natury. Nie miało nic wspólnego z gwałtownym wybuchem romansu – owymi dniami i tygodniami, zanim na horyzoncie pojawią się pierwsze deszczowe chmurki. Było to ciche spokojne szczęście wynikłe z poczucia bezpieczeństwa i możliwości spoglądania w jutro bez niepokoju, szczęście powiększone jeszcze słowem pochwały, jaką dziś po południu usłyszała od profesora Denikinia, zapachem gotującej się na kuchence elektrycznej smakowitej kolacji, dobiegającymi z radia dźwiękami jej ulubionej muzyki – uwertury do Borysa Godunowa w wykonaniu orkiestry Filharmonii Moskiewskiej, a nade wszystko cudownością faktu, iż minęła już zima i krótka wiosna i że był czerwiec.

Pokój był maleńkim pudełeczkiem w wielkim nowoczesnym bloku przy ulicy Sadowoj-Czarnogriadskoj, gdzie skoszarowane są kobiety pracujące w rozmaitych wydziałach aparatu bezpieczeństwa państwowego. Zbudowany przez więźniów i ukończony w 1939 ten okazały ośmiopiętrowy budynek zawiera dwa tysiące mieszkań niektóre, jak kwatera Tatiany na trzecim piętrze, to ledwie kwadratowe celki z telefonem, zimną i ciepłą wodą, jednym źródłem światła i wspólnymi łazienkami oraz toaletami, inne zaś – na dwóch najwyższych piętrach – to dwu- i trzypokojowe apartamenty z własnymi wygodami. Te przeznaczone są dla kobiet wysokiej rangi. Wędrówka w górę budynku odbywa się równo ległe z awansami i kapral Romanowa będzie musiała przejść przez stopnie sierżanta, porucznika, kapitana, majora i lejtnanta-pułkownika, zanim dotrze do pułkownikowskiego raju na ósmym piętrze. Bóg jednak świadkiem, że była zupełnie zadowolona ze swego obecnego losu. Pensja w wysokości tysiąca dwustu rubli miesięcznie (trzydzieści procent więcej niż mogłaby zarobić w jakimkolwiek innym ministerstwie) i własny pokój; tania żywność i ubrania z „zamkniętych sklepów" na parterze gmachu; przynajmniej dwa w miesiącu bezpłatne ministerialne bilety na balet lub operę, a wreszcie dwa tygodnie pełnopłatnego urlopu w roku. Przede wszystkim zaś stała praca z dobrymi perspektywami w Moskwie, a nie w jednym z tych ponurych prowincjonalnych miast, gdzie całymi miesiącami nie działo się dosłownie nic i pojawienie się nowego filmu lub przyjazd wędrownego cyrku było jedyną alternatywą dla pójścia z kurami spać.

Oczywiście, za pracę w MGB płaciło się pewną cenę. Mundur odgradzał człowieka od świata, napawał ludzi strachem, co z natury nie odpowiada większości dziewcząt, skazywał na towarzystwo innych kobiet i mężczyzn z MGB; aby móc pozostać w ministerstwie jednego z takich mężczyzn należało, gdy przychodził po temu czas, poślubić. No i pracowało tu się wściekle – pięć i pół dniówki tygodniowo od ósmej do osiemnastej z jedną tylko, czterdziestominutową przerwą na obiad w kantynie. Lecz był to dobry pożywny obiad, dzięki czemu człowiek mógł się obyć lekką kolacją i odłożyć nieco pieniędzy na futro z soboli, które zastąpi pewnego dnia znoszone syberyjskie lisy.

Przypomniawszy sobie o posiłku kapral Romanowa wstała z krzesła przy oknie i poszła zajrzeć do garnka, w którym gotowała na kolację gęstą zupę z kilkoma kawałkami mięsa i posiekanymi grzybami. Dochodziła już i pachniała bardzo apetycznie. Dziewczyna wyłączyła kuchenkę, a potem, z nawyku wyniesionego z dzieciństwa, wymyła się i ogarnęła przed kolacją.

Wycierając dłonie, przyglądała się uważnie swemu odbiciu w zawieszonym nad' umywalką owalnym lustrze.

Jeden z jej pierwszych chłopaków powiedział, że wygląda jak młoda Greta Garbo. Cóż za bzdura! A jednak dziś wieczorem wygląda zupełnie dobrze. Gęste, jedwabiste ciemnobrązowe włosy, zaczesane w górę, nad wysokim czołem, spadały ciężką falą niemal do ramion i tam zakręcały się z lekka (Garbo miała kiedyś taką fryzurę i kapral Romanowa nie ukrywała przed sobą, że ją naśladuje); skóra, bardzo biała i miękka, lśniła na policzkach jak kość słoniowa; spod prostych naturalnych brwi patrzyły spokojnie szeroko rozstawione oczy w kolorze najgłębszego błękitu (przymknęła jedno, a potem drugie. Tak, rzęsy są rzeczywiście zupełnie długie!); nos był prosty i dość władczy…no i pozostawały usta. Co z tymi ustami? Czy nie są przypadkiem za szerokie? Kiedy się śmieje, muszą sprawiać wrażenie okropnie szerokich. Uśmiechnęła się do siebie w lustrze. Tak, są szerokie, ale w końcu Garbo też ma szerokie. Przynajmniej wargi są pełne i szlachetnie zarysowane. W kącikach ust drzemie jakiś cień uśmiechu. Nikt nie może powiedzieć, że to zimne usta. Teraz owal twarzy. Czy nie za długi? Czy podbródek nie jest szczyptę za ostry? Gwałtownie wykręciła głowę, by nań popatrzeć z profilu. Pociągnięta szarpnięciem ciężka kurtyna włosów poleciała do przodu i kapral Romanowa musiała odgarnąć kosmyk, który przesłonił prawe oko. Cóż, podbródek był lekko spiczasty, ale w żadnym razie ostry. Znów stanęła twarzą do lustra, wzięła szczotkę i zabrała się za swą długą, ciężką czuprynę. Greta Garbo! Była w porządku, bo w przeciwnym razie nie komplementowałoby ją tylu mężczyzn, nie wspominając już o dziewczętach, odnoszących się do niej w sprawach urody jak do wyroczni. Ale gwiazda filmowa… i to taka sławna!? Zrobiła do lustra minę i wzięła się za kolację.

W rzeczy samej kapral Romanowa była prawdziwą pięknością. Poza twarzą, szczególną uwagę zwracała gracja jej ruchów. Spędziła rok w leningradzkiej szkole baletowej i pożegnała się z karierą taneczną dopiero wówczas, gdy przekroczyła o parę centymetrów ustaloną na metr sześćdziesiąt górną granicę wzrostu. Ze szkoły wyniosła umiejętność ładnego trzymania się i chodzenia. No i tryskała zdrowiem dzięki zamiłowaniu do jazdy figurowej na lodzie, którą trenowała przez cały rok na lodowisku Dynama tak skutecznie, że miała zagwarantowane miejsce w pierwszej reprezentacji żeńskiej tego klubu. Jej ramiona i piersi były bez zarzutu, purysta natomiast wyraziłby dezaprobatę wobec pupy. Jej mięśnie tak stwardniały od ćwiczeń, że zatraciła nieco swą niewieścią obłość. Zaokrąglona z tyłu, była jednak twarda i płaska po bokach przez co sprawiała męskie wrażenie.

Kapral Romanowa podziwiano szeroko poza małym światkiem sekcji angielskiej Archiwum Centralnego MGB. Zgadzano się powszechnie, iż nieodległy jest moment, gdy wpadnie w oko jednemu z wyższych oficerów, który bezceremonialnie przeniesie do siebie Tatianę z jej skromnego stanowiska, aby zrobić z niej kochankę albo – jeżeli nie będzie innego wyjścia – żonę.

Dziewczyna nalała gęstej zupy do niedużego porcelanowego talerza, ozdobionego na krawędzi obrazkiem przedstawiającym wilki ścigające sanie, wkruszyła doń nieco razowca, usiadła na krześle koło okna i zaczęła powoli jeść ładną lśniącą łyżeczką, którą kilka tygodni temu po wesołym wieczorze w hotelu Moskwa wsunęła ukradkiem do torebki.

Kiedy skończyła, zmyła statki, wróciła na krzesło, zapaliła pierwszego papierosa w tym dniu (żadna szanująca się rosyjska dziewczyna nie pali w miejscach publicznych z wyjątkiem restauracji, palenie w pracy zaś oznacza natychmiastowe zwolnienie) i niecierpliwie słuchała jękliwego zgiełku, czynionego przez jakąś orkiestrę z Turkmenii. Ach, te okropne orientalne numery, które wsadzają zawsze do programu, żeby sprawić satysfakcję kułakom którejś z tych zakazanych barbarzyńskich republik! Czy nie mogliby puszczać czegoś kulturnowo? Czegoś z nowoczesnego jazzu albo klasyki? Ta kakofonia była obrzydliwa. Gorzej, staromodna.

Ochryple zadzwonił telefon. Wstała z krzesła, ściszyła radio i podniosła słuchawkę.

– Kapral Romanowa?

Był to głos jej drogiego profesora Denikina. Lecz w godzinach pozasłużbowych zawsze mówił do niej „Tatiana" albo nawet „Tania". Co to może znaczyć?

Była spięta i przepłoszona.

– Tak jest, towarzyszu profesorze.

Głos po drugiej stronie przewodu brzmiał obco i zimno.