Выбрать главу

Dziewczyna przerwała, aby pozwolić odpocząć dłoniom, i kucnęła. Górna, piękna połowa jej ciała opływała już potem. Przetarła czoło grzbietem przedramienia i sięgnęła po butelkę z oliwą. Wylała mniej więcej stołową łyżkę płynu na miniaturowy włochaty wzgórek w dole pleców mężczyzny i rozruszawszy palce ponownie pochyliła się do przodu.

Ten embrion złocistego ogona, wyrosły ponad rozpadliną pośladków… u kochanka byłby czymś radosnym i podniecającym, lecz u tego mężczyzny miał w sobie coś bestialskiego. Nie, gadziego. Ale węże nie mają sierści. Cóż, nie jej wina, uważała, że gadziego. Przesunęła dłonie w dół na dwa wybrzuszenia mięśni pośladkowych. To chwila, gdy wielu z jej pacjentów, szczególnie tych młodszych, z drużyny piłkarskiej, zaczynało z nią żartować. Potem, jeśli nie była bardzo, bardzo ostrożna, następowały propozycje. Niekiedy potrafiła je uciszyć, wbijając gwałtownie palce w okolice nerwu kulszowego. Przy innych znowu okazjach, szczególnie gdy uważała mężczyznę za atrakcyjnego, dochodziło do rozchichotanej sprzeczki, króciutkich zapasów i szybkiego, rozkosznego poddania.

Z tym mężczyzną było inaczej, bez mała niesamowicie inaczej. Od pierwszego razu przypominał bryłę martwego mięsa. W ciągu dwóch lat nie odezwał się do niej ani słowem. Gdy uporała się już z tyłem i nadchodziła chwila, gdy powinien przewrócić się na wznak, jego oczy i ciało ani razu nie zdradziły najmniejszego zainteresowania jej osobą. Kiedy klepała go po ramieniu, po prostu przewracał się, gapił w niebo przez półprzymknięte powieki i od czasu do czasu ziewał przeciągle, co było w nim jedyną oznaką ludzkich zachowań.

Dziewczyna zmieniła pozycję i powoli wymasowała jego prawą nogę ku ścięgnu Achillesa. Gdy doń dotarła, ogarnęła spojrzeniem całe potężne ciało. Czy jej odraza była tylko fizyczna? Czy rzecz w czerwonawym zabarwieniu opalenizny na skórze z natury mlecz-nobiałej, tym kolorze pieczonego mięsa? A może chodzi o fakturę samej skóry, o te głębokie, rzadko rozrzucone pory na aksamitnej powierzchni! Lub gęstwę pomarańczowych piegów na ramionach? Albo seksualizm tego mężczyzny? Obojętność jego imponujących, butnie nabrzmiałych mięśni? Czy też miała charakter duchowy – czy to zwierzęcy instynkt mówił jej, że w tym wspaniałym ciele mieszka osobowość złowroga?

Masażystka podniosła się na nogi, a potem stojąc kręciła głową z boku na bok i gimnastykowała barki. Wyrzuciła ramiona w bok i w górę, gdzie pozostawiła je przez chwilę, umożliwiając odpłynięcie z nich krwi. Podeszła do swej siatki, wyjęła z niej mały ręczniczek, otarła pot z twarzy i ciała.

Gdy odwróciła się z powrotem do mężczyzny, ów przewrócił się już na wznak i podłożywszy rękę pod głowę gapił się tępo w niebo. Drugie ramię, odrzucone na trawę, już na nią czekało. Podszedłszy dziewczyna uklękła na trawie obok jego głowy. Wtarła nieco oliwki w swoje dłonie, ujęła bezwładną, półotwartą garść mężczyzny i zaczęła ugniatać krótkie grube palce.

Nerwowo zerknęła w bok na czerwonobrązową twarz pod koroną gęstych, złocistych kędziorów. Na pierwszy rzut oka nic jej nie brakowało – była przystojna tak, jak bywają przystojne twarze czeladników rzeźnickich: różowe policzki, zadarty nos, zaokrąglony podbródek. Lecz przy bliższym spojrzeniu dostrzegało się coś okrutnego w wąskich, trochę skrzywionych wargach, coś świńskiego w dużych dziurkach zadartego nosa, martwota zaś, przesłaniająca bardzo bladoniebieskie oczy, udzielała się całej twarzy, przywodząc na myśl topielców i kostnice. To tak – pomyślała – jak gdyby ktoś rzucił na twarz porcelanowej lalki przerażający makijaż.

Posuwając się w górę ramienia dotarła do olbrzymiego bicepsu. Gdzie ten człowiek zdobył takie mięśnie? Czy był bokserem? Jak wykorzystywał swoje fantastyczne ciało? Wedle pogłosek willa należała do milicji. Dwóch służących było zapewne kimś w rodzaju strażników, choć do ich obowiązków należało także gotowanie i sprzątanie. Regularnie co miesiąc mężczyzna wyjeżdżał na kilka dni i wówczas nie kazano jej przychodzić. Od czasu do czasu zaś miała nie pojawiać się przez tydzień, dwa tygodnie, miesiąc. Kiedyś, po jednej z takich nieobecności, szyja i górna część ciała mężczyzny przemieniły się w jedną masę sińców. Innym znów razem spod rogu chirurgicznego plastra przyklejonego na piersi powyżej serca wyzierał czerwony koniuszek na poły zasklepionej rany. Ani razu nie ośmieliła się wypytywać o swego podopiecznego w szpitalu bądź w mieście. Kiedy pierwszy raz wysłano ją do willi, jeden ze służących powiedział, że jeśli piśnie słowo o tym, co tu widziała, pójdzie do więzienia. W szpitalu zaś kierownik kadr, który nigdy dotąd nie dostrzegał jej istnienia, posłał po nią i powiedział dokładnie to samo. Pójdzie do więzienia. Mocne palce dziewczyny ugniatały nerwowo mięsień naramienny. Zawsze wiedziała, że to sprawa związana z Bezpieczeństwem Państwa. Może właśnie dlatego to wspaniałe ciało napełniało ją odrazą. Może chodziło po prostu o strach przed organizacją, która tym ciałem kierowała. Mocno zacisnęła oczy na myśl, kim ten mężczyzna może naprawdę być, co może kazać z nią zrobić. Z powrotem szybko je rozwarła. Żeby nie zauważył. Lecz jego oczy tępo patrzyły w niebo.

Teraz – sięgnęła po oliwkę – czas na twarz.

Kciuki dziewczyny ledwie zdążyły tknąć powiek jego zamkniętych oczu, kiedy w domu rozdzwonił się telefon. Dzwonek wdarł się niecierpliwie w ciszę ogrodu. W okamgnieniu mężczyzna poderwał się na kolano, jak sprinter czekający strzału startera. Nie ruszył jednak. Dzwonienie umilkło. Rozległ się szmer głosu. Dziewczyna nie słyszała, co mówi, lecz brzmiał pokornie, jakby kwitował instrukcje. Potem umilkł, w drzwiach ukazał się na moment jeden ze służących, wykonał gest przywołania i na powrót skrył się w domu. Gest jeszcze trwał, kiedy nagi mężczyzna zerwał się do biegu. Patrzyła, jak jego brązowe plecy nikną w otwartych przeszklonych drzwiach. Lepiej, żeby nie znalazł jej po swym powrocie w tym samym miejscu – bezczynnej, może podsłuchującej. Podniosła się i uczyniwszy dwa kroki skoczyła zgrabnie do basenu z jego cementowej krawędzi.

Jakkolwiek rzecz wyjaśniałaby odczucia dziewczyny wobec mężczyzny, którego ciało musiała masować, było lepiej dla jej spokoju ducha, że nie znała jego prawdziwej tożsamości.

Naprawdę nazywał się Donovan Grant lub Red Grant. Lecz od dziesięciu lat jego nazwisko brzmiało Krasno-Granitski, służbowy zaś pseudonim – „Granit".

Był głównym wykonawcą wyroków SMIERSZ-u, skrytobójczego aparatu MGB, w tej zaś chwili bezpośrednią linią MGB z Moskwy przekazywano mu instrukcje.

ROZDZIAŁ 2

RZEŹNIK

Grant delikatnie odłożył słuchawkę na widełki i siedząc wpatrywał się w telefon.

Stojący nad nim strażnik o kulistej głowie powiedział:

– Lepiej się zbierajcie.

– Macie jakiś pomysł o rodzaju misji? – Grant doskonale władał rosyjskim, lecz mówił z wyraźnym obcym akcentem. Mógł uchodzić za mieszkańca którejś z republik nadbałtyckich. Jego głos, wysoki i bezbarwny, brzmiał tak, jak gdyby Grant recytował jakiś nudny ustęp książki.

– 

– Nie. Tylko że jesteście potrzebni w Moskwie. Samolot już leci. Będzie tu za jakąś godzinę. Pół godziny na tankowanie, potem trzy albo cztery godziny, to zależy od pogody, i jesteście w Charkowie. W Moskwie będziecie koło północy. Lepiej się pakujcie. Wezwę samochód.