Выбрать главу

Tatiana poczuła się ważna. Nagle to wszystko zaczęło wyglądać podniecająco. Gdybyż tylko stanęła na wysokości zadania. Bo na pewno uczyni wszystko, co w jej mocy. Ale załóżmy, że nie potrafi sprawić, aby ten angielski szpieg się w niej zakochał. Spojrzała ponownie na fotografię. Lekko przechyliła głowę. To była interesująca twarz. Co to ta „sztuka uwodzenia", o której mówiła pułkownik Klebb? Na czym ma polegać? Może okaże się pomocna.

Rosa Klebb z satysfakcją podniosła się od stołu.

– Teraz możemy się odprężyć, moja droga. Na dzisiejszy wieczór robota skończona. Pójdę się ogarnąć, a potem sobie przyjacielsko pogwarzymy. Wracam za minutkę. Zjedz te czekoladki, bo się zmarnują. – Rosa Klebb uczyniła dłonią niewyraźny gest i z zaaferowaną miną zniknęła w sąsiednim pokoju.

Tatiana rozsiadła się wygodniej. O to więc chodziło w tej całej sprawie! Koniec końców, nic strasznego. Co za ulga! I jaki zaszczyt, że wybrano właśnie ją. Jakże była głupia z tym swoim strachem! Naturalnie, wielcy przywódcy Partii i Państwa nie dopuściliby, aby niewinnego obywatela, który pracował ze wszystkich sił i nie miał w swej zapisce żadnych minusów spotkała jakakolwiek krzywda. Nagle poczuła bezgraniczną wdzięczność wobec ucieleśniającego rodzicielską opiekuńczość Państwa, a także dumę, że ma oto wreszcie szansę spłacić cząstkę swojego długu. Nawet ta Klebb nie jest w sumie taka straszna.

Tatiana wciąż radośnie analizowała sytuację, gdy rozwarły się drzwi sypialni i stanęła w nich „ta Klebb".

– Co o tym sądzisz, moja droga? – Pułkownik Klebb rozchyliła baloniaste ramiona i zawirowała na palcach jak manekin. Potem zastygła z jedną ręką odrzuconą w bok, drugą zaś ugiętą i wpartą w talię.

Tatiana rozwarła usta ze zdziwienia, ale szybko je zamknęła, szukając w myśli jakichś słów. Pułkownik Klebb miała na sobie półprzezroczystą podomkę z pomarańczowego krepdeszynu, ozdobioną wokół nisko wyciętego kwadratowego dekoltu i przy mankietach obszernych rękawów marszczeniami z tego samego materiału. Spod szaty wyzierał biustonosz składający się z dwóch dużych fioletowych róż i takiegoż koloru staromodne satynowe reformy ze ściągaczami powyżej kolan. Jedno z tych kolan, porowate jak żółtawy kokos, wychylało się w klasycznej pozie modelki spomiędzy lekko odrzuconych poł szlafroka. Stopy tkwiły w atłasowych, różowych pantoflach ozdobionych pomponami ze strusich piór. Rosa Klebb zdjęła okulary i jej nagą twarz kryła teraz gruba warstwa pudru, różu i szminki.

Wyglądała jak najstarsza i najbrzydsza kurwa świata.

– Bardzo ładne – wyjąkała Tatiana.

– Prawda? – zaszczebiotała Rosa Klebb. Podeszła do nakrytego jaskrawym ludowym kilimem szerokiego tapczanu w kącie pokoju. O ścianę wspierały się nader szpetne poduchy w pastelowych barwach.

Z kwikiem zadowolenia Rosa Klebb rzuciła się na leże i przybrała karykaturę słynnej pozy madame Recamier. Wyciągnęła ramię i zapaliła osłoniętą różowym abażurem lampę, której trzon stanowiła wyrobiona w fałszywym szkle Lalique'a postać nagiej kobiety. Poklepała tapczan obok siebie.

– Zgaś górne światło, moja droga. Kontakt jest przy drzwiach. Potem chodź i siądź tu przy mnie. Musimy poznać się lepiej.

Tatiana podeszła do drzwi. Wyłączyła światło. Stanowczym gestem opuściła dłoń na klamkę. Nacisnęła ją, otwarła drzwi i bez wahania wyszła na korytarz. Nagle zawiodły ją nerwy. Zatrzasnęła drzwi i pognała korytarzem, przyciskając dłońmi uszy w obronie przed ścigającym ją wrzaskiem, który się jednak nie rozległ.

ROZDZIAŁ 10

LONT PŁONIE

Był ranek następnego dnia.

Pułkownik Klebb siedziała przy biurku w swym przestronnym gabinecie, który stanowił jej kwaterę główną i mieścił się w podziemiach SMIERSZ-u. Był to bardziej pokój operacyjny, aniżeli gabinet. Jedną ścianę wytapetowano w całości mapą półkuli zachodniej. Przeciwległą – półkuli wschodniej. Ustawiony za biurkiem, w zasięgu lewej ręki Rosy Klebb Telekrypton od czasu do czasu wyćwierkiwał depeszę en clair, powtarzając ją za innym urządzeniem zlokalizowanego tuż poniżej pnących się z dachu masztów radiowych Wydziału Szyfrów. Niekiedy tknięta jakąś myślą pułkownik Klebb odrywała wydłużającą się taśmę i czytała teksty depesz. Była to czysta formalność. Gdyby zdarzyło się coś naprawdę ważnego, zadzwoniłby jej telefon. Z tego pokoju sprawowano kontrolę nad wszystkimi agentami SMIERSZ-u w świecie, a była to kontrola czujna i żelazna.

Ciężka twarz Rosy Klebb była ponura i zmarnowana. Pod przekrwionymi oczyma wisiały większe niż zwykle worki ospowatej skóry.

Jeden z telefonów zamruczał cicho, pułkownik Klebb podniosła słuchawkę i powiedziała:

– Wprowadzić.

Zwróciła się do Kronsteena, który siedząc w fotelu ustawionym pod lewą ścianą, tam gdzie kończyła się Afryka, dłubał w zębach rozprostowanym spinaczem.

– Granitski.

Kronsteen powoli odwrócił głowę i popatrzył w stronę drzwi.

Otwarły się, wszedł Red Grant i cicho zamknął je za sobą. przybliżył się do biurka i stanął, patrząc służalczo i niemal łapczywie w oczy swego oficera Prowadzącego. Kronsteen pomyślał, że wygląda jak potężny mastiff czekający, aż go nakarmią.

Rosa Klebb omiotła go zimnym spojrzeniem.

– Czy jesteście sprawni i gotowi do działań?

– Tak jest, towarzyszko pułkownik.

– Trzeba się wam przyjrzeć. Rozbierzcie się.

Red Grant nie okazał zaskoczenia. Zdjął marynarkę, a rozejrzawszy się, gdzie mógłby ją zawieście, po prostu rzucił na podłogę. Potem, bez najmniejszego uczucia wstydu, zdjął resztę rzeczy i zrzucił kopnięciem buty. Potężne, porosłe złocistym włosem brązowoczerwone ciało rozjaśniło szary pokój. Grant stał rozluźniony, z rękoma zwieszonymi u boków i jednym ugiętym kolanem wysuniętym trochę w przód, jak gdyby pozował przed studentami akademii sztuk pięknych.

Rosa Klebb powstała i wyszła zza biurka. Poddała ciało Granta drobiazgowym oględzinom, jak kupiec na końskim targu szturchając je tu, macając ówdzie. Potem stanęła za plecami mężczyzny i powtórzyła inspekcję. Zanim na powrót znalazła się z Grantem twarzą w twarz, Kronsteen dostrzegł, że wyjęła coś z kieszeni i wsunęła na dłoń. Zalśnił metal.

Okrążywszy Granta stanęła tuż przy jego błyszczącym brzuchu. Trzymając prawą rękę za plecami, wpatrywała się w oczy mężczyzny.

Nagle, ze straszliwą szybkością i całą siłą ramienia włożoną w cios, władowała uzbrojoną ciężkim mosiężnym kastetem prawą pięść wprost w splot słoneczny Granta.

– Łup!

Grant wydał z siebie parsknięcie zaskoczenia i bólu. Jego kolana z lekka się ugięły, a potem wyprostowały. Na mgnienie oczy zwarły się w udręce, lecz po chwili znów były otwarte i odpowiadały dzikim przekrwionym spojrzeniem świdrującemu spojrzeniu skrytych za prostokątnymi szkłami żółtawych oczu. Poza gniewnym zaczerwienieniem skóry poniżej mostka cios, który normalnego człowieka byłby zwiniętego w kłębek rzucił na ziemię, nie wywarł na Grancie żadnego efektu.

Rosa Klebb uśmiechnęła się posępnie. Wsunęła kastet do kieszeni. Wróciła za biurko i usiadła. Potem z odcieniem dumy popatrzyła na Kronsteena.

– Przynajmniej jest w dobrej formie – powiedziała. Kronsteen coś odmruknął.

Nagi mężczyzna miał na twarzy nieśmiały uśmiech zadowolenia. Uniósł jedną rękę i zaczął masować brzuch.

Rosa Klebb rozsiadła się w fotelu i patrzyła nań z namysłem. Na koniec rzekła:

– Towarzyszu Granitski, jest dla was robota. Ważne zadanie. Ważniejsze niż wszystkie dotychczasowe. To zadanie, które przyniesie wam medal – oczy Granta rozjarzyły się – albowiem cel jest trudny i niebezpieczny. Będziecie działać za granicą i to samotnie. Czy to jasne?