– Tak jest, towarzyszko pułkownik. – Grant był podekscytowany. Oto wreszcie szansa na wielki krok w przód. Jaki będzie ten medal? Order Lenina? Słuchał z uwagą.
– Celem jest angielski szpieg. Mielibyście ochotę zabić angielskiego szpiega?
– Największą, towarzyszko pułkownik. – Entuzjazm Granta był szczery. Nie marzył o niczym więcej jak zabicie Anglika. Miał z tymi sukinsynami rachunki do wyrównania.
– Będziecie potrzebowali wielotygodniowego szkolenia i przygotowań. Podczas tej misji przyjdzie wam działać w charakterze szpiega angielskiego. Wasza powierzchowność i maniery są nieokrzesane. Musicie opanować przynajmniej parę sztuczek, jakimi – w głosie zabrzmiało szyderstwo – posługują się żentelmeni. Będziecie przekazani w ręce pewnego Anglika, jakiego tu mamy. To były żentelmen z londyńskiego Foreign Office. Ma sprawić, byście mogli uchodzić za kogoś w stylu angielskiego agenta. Anglicy zatrudniają najrozmaitszych ludzi. To nie powinno być trudne. Poza tym musicie się nauczyć masę innych rzeczy. Operacja zostanie przeprowadzona w sierpniu, ale rozpoczynacie szkolenie od zaraz. Roboty jest mnóstwo. Ubierzcie się i zameldujcie u dyżurnego. Zrozumiano?
– Tak jest, towarzyszko pułkownik. – Grant wiedział, że nie powinien zadawać żadnych pytań. Obojętny na spoczywający na sobie kobiecy wzrok włożył ubranie i zapinając marynarkę ruszył ku drzwiom. Tu odwrócił się.
– Dziękuję, towarzyszko pułkownik.
Rosa Klebb sporządzała notatkę z rozmowy. Nie odpowiedziała i nie podniosła wzroku. Grant zatem wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
Rosa Klebb rzuciła pióro i wyprostowała się.
– Teraz słucham, towarzyszu Kronsteen. Czy są do przedyskutowania jeszcze jakieś kwestie, zanim uruchomimy całą maszynerię? Winnam tu wspomnieć, że Prezydium zaaprobowało cel i ratyfikowało wyrok śmierci. Przekazałam generałowi Grubozabojszczykowowi ogólne zarysy waszego planu. Wyraża zgodę. Szczegóły wykonawcze pozostają całkowicie w moich rękach. Dokonano już wyboru grupy roboczej spośród personelu działów planowania i operacyjnego. Gotowa jest przystąpić do działania. Jakieś ostatnie uwagi, towarzyszu?
Kronsteen złożył przed sobą palce i siedział spoglądając w sufit. Nie zważał na protekcjonalny ton kobiety. Skronie pulsowały mu namysłem.
– Ten Granitski. Pewny? Czy możemy mu ufać, kiedy się znajdzie za granicą? Nie pójdzie na lewiznę?
– Sprawdzano go przez dziesięć lat. Miał wiele okazji, aby uciec. Obserwowano go pod kątem podobnych pokus. Nigdy nie wzbudził najmniejszego podejrzenia. Jest kimś w rodzaju narkomana. Już prędzej narkoman porzuciłby źródło kokainy niż on – Związek Sowiecki. To mój główny kat. Nie ma lepszego.
– A ta dziewczyna, Romanowa. Zadowalająca?
– Jest bardzo piękna – odpowiedziała niechętnie Rosa Klebb.
– Nada się do naszych celów. Nie będąc dziewicą, jest zarazem pełna pruderii i nierozbudzona seksualnie. Zostanie poddana szkoleniu. Doskonała znajomość angielskiego. Przedstawiłam jej wersję zadania i celów. Skłonna do współpracy. Na wypadek, gdyby okazała chwiejność, dysponuję adresami jej krewnych, w tym dzieci. Będę także mieć nazwiska jej byłych kochanków. Jeśli rzecz okaże się konieczna, wyjaśnimy jej, że do chwili zakończenia misji ludzie ci będą zakładnikami. To natura uczuciowa. Podobna wzmianka poskutkuje. Lecz nie przewiduję z jej strony żadnych kłopotów.
– Romanowa. To nazwisko jednego z bywszych. Wydaje się osobliwe, że używamy Romanowej do misji tak delikatnej.
– Jej dziadkowie byli wprawdzie odlegle spokrewnieni z rodziną carską, ale Tatiana nie bywa w kręgach bywszych. Tak czy siak, wszyscy nasi dziadowie to bywszy. Nic na to nie można poradzić.
– Nasi dziadowie nie nosili nazwiska Romanow – zauważył Kronsteen sucho. – Wszelako dopóki jesteście usatysfakcjonowani… – Zastanawiał się przez chwilę. – No a ten Bond. Czy ujawniliśmy już miejsce jego pobytu?
– Tak. Angielska siatka MGB melduje, że jest w Londynie. W ciągu dnia przebywa w centrali swej organizacji. Na noc wraca do domu, położonego w dzielnicy Londynu zwanej Chelsea.
– Znakomicie. Miejmy nadzieję, że to się nie zmieni w ciągu najbliższych kilku tygodni, co by oznaczało, że nie jest zaangażowany w żadną operację. Będzie mógł ruszyć za naszą przynętą, kiedy ją tylko zwietrzy. Tymczasem – ciemne, zadumane oczy Kronsteena wciąż badały pewien punkt sufitu – rozważałem przydatność naszych zagranicznych ośrodków. Na miejsce pierwszego kontaktu wybrałem Istambuł. Mamy tam dobry aparat, Secret Service natomiast dysponuje tylko niewielką komórką, kierowaną jednak – jeśli wierzyć meldunkom – przez doskonałego rezydenta. Zostanie zlikwidowany. Z punktu widzenia naszych potrzeb ośrodek ten, ze swymi krótkimi szlakami komunikacyjnymi do Bułgarii i Morza Czarnego, ma bardzo wygodne położenie. I jest relatywnie odległy od Londynu. Opracowuję szczegóły związane z punktem zabójstwa i metodami zwabienia tam Bonda, gdy ów nawiąże już kontakt z dziewczyną. Będzie to Francja lub jej pobliże.
Mamy wyborne układy z prasą francuską, która ten rodzaj afery – z jej sensacyjnymi uwikłaniami w szpiegostwo i seks – wyeksploatuje jak żadna inna. Nie zostało jeszcze postanowione, kiedy na scenę powinien wkroczyć Granitski. Są to jednak drobiazgi. Musimy teraz wybrać operatora i innych wykonawców misji, a następnie dostarczyć ich cichaczem do Istambułu. Nie może tam dojść do nagłego zjazdu naszych ludzi, tłoku, niezwykłej aktywności. Ostrzeżemy wszystkie nasze wydziały, że przed i w trakcie operacji łączność radiowa z Turcją nie może absolutnie przekroczyć zwykłego natężenia. Nie chcemy przecież, żeby nasłuch brytyjski coś zwęszył. Wydział Szyfrów zgadza się, że nie ma wynikłych z norm bezpieczeństwa zastrzeżeń, aby przekazać drugiej stronie futerał urządzenia „Spektor". Będzie to atrakcyjny kąsek. Sam zaś instrument pójdzie do Wydziału techniki Specjalnej, który poczyni niezbędne przygotowania.
Kronsteen przestał mówić. Jego spojrzenie powoli osunęło się z sufitu. Powstał z zadumą i popatrzył w czujne, skupione oczy kobiety.
– W tej chwili, towarzyszko, nie przychodzi mi do głowy nic więcej – powiedział. – Wyniknie wprawdzie jeszcze wiele kwestii szczegółowych, ale z tymi uporamy się na bieżąco. Sądzę jednak, że operacja może się bezpiecznie rozpocząć.
– Zgadzam się, towarzyszu. Sprawy mogą ruszyć z miejsca. Wydam niezbędne zalecenia. – Szorstki, władczy ton nie zmienił się na jotę. – Jestem wdzięczna za waszą współpracę.
Kronsteen przyjął podziękowanie do wiadomości dwucentymetrowym pochyleniem głowy. Potem odwrócił się i cicho wyszedł z pokoju.
W zapadłej nagle ciszy Telekrypton brzęknął ostrzegawczo i podjął swój mechaniczny świergot. Rosa Klebb poruszyła się w fotelu i sięgnęła ku jednemu z telefonów. Wykręciła numer.
– Pokój Operacyjny – rozległ się męski głos. Wędrujące po gabinecie wyblakłe oczy Rosy Klebb zapaliły się, gdy dotarły do różowej plamy na wielkiej ściennej mapie. Anglia. Wilgotne wargi rozchyliły się z lekka.
– Mówi pułkownik Klebb. Konspiratsia przeciwko szpiegowi angielskiemu nazwiskiem Bond. Ogłaszam rozpoczęcie działań.
Część druga: WYKONANIE
ROZDZIAŁ 11
Pulchne rączki łatwego życia pochwyciły Bonda za szyję i z wolna poczynały go dusić. Był człowiekiem wojny, a kiedy przez dłuższy czas nie wybuchała żadna wojna, jego dusza pogrążała się w depresji.
W szczególnym obszarze jego zainteresowań zawodowych przez niemal rok panował pokój. I ten pokój go wykańczał.