Выбрать главу

M. gestem ukazał Bondowi krzesło po drugiej stronie wyłożonego czerwoną skórą biurka. Bond usiadł i spojrzał w spokojną, pomarszczoną twarz starego żeglarza, którego kochał, szanował i słuchał bez zastrzeżeń.

– Czy pozwolisz, że zadam ci pytanie osobiste, James?

M. nigdy nie zadawał swoim ludziom pytań osobistych i Bond nie potrafił sobie wyobrazić, na co się zanosi.

– Oczywiście, sir.

M. wyjął swoją fajkę z wielkiej mosiężnej popielnicy i uważnie obserwując palce począł nabijać ją tytoniem. Potem powiedział szorstko: – Nie musisz odpowiadać, ale ma to związek z twoją, eee, przyjaciółką, panną Case. Jak wiesz, nie interesuję się z zasady tymi sprawami, ale obiło mi się o uszy, że od czasu tej historii z diamentami byliście, hm, nierozłączni. Chodziły nawet słuchy o ślubie. – M. popatrzył na Bonda, a potem znowu opuścił wzrok. Wetknął fajkę w zęby, przypalił i wypuszczając pierwszy dym jednym kącikiem ust, wycedził drugim: – Mógłbyś mi coś powiedzieć na ten temat?

– I co teraz? – zastanawiał się Bond. Do diabła z tymi biurowymi plotkami.

– Cóż, sir – odrzekł gburowato – było nam ze sobą dobrze. Chodziły nawet słuchy o ślubie. Ale potem poznała pewnego gościa z ambasady amerykańskiej. Z personelu attache wojskowego. Major piechoty morskiej. I rozumiem, że ma za niego wyjść. W gruncie rzeczy wyjechali razem do Stanów. Prawdopodobnie tak jest lepiej. Małżeństwa mieszane rzadko kończą się dobrze. 0 ile wiem, to zupełnie sympatyczny facet. Chyba odpowiada to jej bardziej aniżeli życie w Londynie. Tak naprawdę, nie mogła tu sobie znaleźć miejsca. Świetna dziewczyna, ale trochę neurotyczna. Za często się kłóciliśmy. Prawdopodobnie z mojej winy. Tak czy owak, to już skończone.

M. uśmiechnął się przelotnie jednym z tych uśmiechów, które rozjaśniały raczej jego oczy, niźli usta.

– Przykro mi, James, jeżeli koniec był smutny – powiedział. Lecz w jego głosie nie pobrzmiewało współczucie. – Zdając sobie sprawę, że uprzedzenia takie są reliktem wiktoriańskiego wychowania, M. odnosił się jednak z dezaprobatą do „podbojów" Bonda, jak określał rzecz na własny użytek. Będąc jednak szefem Bonda, najmniej życzył sobie tego, aby ów uczepił się na stałe niewieściej spódnicy. – Ale może wyjdzie ci to na dobre. W tej branży kobiety neurotyczne bywają ryzykowne. Wieszają się akurat tej ręki, którą sięgasz po broń, jeśli rozumiesz, co chcę powiedzieć. Przepraszam za te pytania. Musiałem znać odpowiedzi, zanim ci powiem, co się wykluło. Dość niesamowita historia. Trudno by cię w nią było angażować, gdybyś stał o krok od ołtarza albo coś w tym stylu.

Bond potrząsnął głową, czekając na wyjaśnienia.

– Zatem w porządku – rzekł M. W jego głosie wyczuwało się nutę ulgi. Rozparł się w fotelu i kilkakroć szybko pociągnął fajkę, aby ją rozpalić. – Oto co się stało. Wczoraj dostaliśmy z Istambułu długą depeszę. Sprawa wygląda tak, że we wtorek szef stacji T dostał napisany na maszynie list, w którym anonimowy korespondent polecał mu wykupić bilet powrotny na prom kursujący pomiędzy mostem Galata a ujściem Bosforu. Nic więcej. Szef T jest facetem o usposobieniu awanturniczym i oczywiście zaokrętował na parowiec. Stanął na dziobie przy relingu i czekał. Po jakimś kwadransie podeszła doń dziewczyna, Rosjanka i to, jak powiada, bardzo ładna, która po krótkiej wymianie banałów na temat pogody i tak dalej zmieniła nagle temat i wciąż takim samym konwersacyjnym tonem opowiedziała mu niezwykłą historię.

M. przerwał, aby przytknąć do cybucha kolejną zapałkę. Bond wykorzystał to, aby zapytać:

– Kto jest szefem T, sir? Nigdy nie pracowałem w Turcji.

– Człowiek o nazwisku Kerim, Darko Kerim. Turecki ojciec i angielska matka. Nadzwyczajny gość. Został szefem T jeszcze przed wojną. Jeden z najlepszych ludzi, jakich gdziekolwiek mamy. Odwala wspaniałą robotę. Uwielbia ją. Bardzo inteligentny i ten rejon świata zna jak swoich pięć palców. M. zbył sprawę Kerima gwałtownym machnięciem fajką. – W każdym razie ze słów dziewczyny wynikło, że jest kapralem w MGB. Pracuje w branży od ukończenia szkoły i właśnie została oddelegowana jako szyfrantka do ośrodka w Istambule. Sama zaaranżowała ten transfer, bo pragnęła wydostać się z Rosji i przejść na naszą stronę.

– To świetnie – powiedział Bond. – Może okazać się bardzo użyteczna. Ale dlaczego chce zdradzić?

M. popatrzył zza biurka na Bonda.

– Bo jest zakochana. – Uczynił pauzę i dodał łagodnie: – Powiada, że jest zakochana w tobie.

– Zakochana we mnie?

– Tak, w tobie. Przynajmniej tak twierdzi. Nazywa się Tatiana Romanowa. Słyszałeś o niej kiedy?

– Dobry Boże, nie! To znaczy, chciałem powiedzieć, nie, sir. – Odbijająca mieszaninę uczuć twarz Bonda wzbudziła uśmiech M. – Ale co jej, do diabła, chodzi po głowie? Czy widziała mnie kiedykolwiek? Skąd wie, że w ogóle istnieję?

– Cóż – powiedział M. – ta cała historia brzmi absolutnie groteskowo. Ale jest aż tak obłędna, że po prostu może być prawdziwa. Dziewczyna ma dwadzieścia cztery lata. Odkąd zatrudniła się w MGB, pracuje w Archiwum Centralnym. I to w sekcji angielskiej. Jest tam już od sześciu lat. Wśród akt, z którymi ma do czynienia, są także twoje.

– Chciałbym na nie zerknąć – zauważył Bond.

– Powiada, że zrazu zwróciła uwagę na twoje zdjęcia, jakimi dysponują. Podziwiała twoją urodę i tak dalej. – Kąciki ust. M. opadły ku dołowi, jakby przed chwilą wyssały cytrynę. – Przestudiowała wszystkie twoje sprawy i doszła do wniosku, że jesteś facet jak diabli.

Bond zogniskował spojrzenie na twarzy M., ta jednak nie wyrażała żadnych uczuć.

– Twierdzi, że szczególnie silnie działasz jej na wyobraźnię, bo przypominasz bohatera książki jakiegoś rosyjskiego gościa o nazwisku Lermontow. Najwyraźniej to jej ulubiona książka. Ten bohaterski facet uwielbiał hazard i bez przerwy albo ładował się w tarapaty, albo się z nich karaskał. Dziewczyna mówi, że to przerodziło się w obsesję, nie mogła myśleć o niczym innym i pewnego dnia przyszła jej do głowy myśl, iż jeśli tylko zdołałaby załatwić sobie przeniesienie do któregoś z zagranicznych ośrodków, nawiązałaby z tobą kontakt, ty zaś pospieszyłbyś jej na ratunek.

– Nie słyszałem w życiu podobnie idiotycznej historii, sir. Zapewne szef T jej nie kupił?

– Jedna chwilka. – Głos M. był poirytowany. – Nie spiesz się zanadto tylko dlatego, że zaistniała sytuacja, z jaką dotąd nie miałeś do czynienia. Załóżmy, że byłbyś gwiazdorem filmowym, zamiast tkwić w naszej szczególnej branży. Otrzymywałbyś zwariowane listy od dziewcząt z całego świata, naszpikowane Bóg jeden wie jakimi bzdurami o tym, że nie mogą bez ciebie żyć i tak dalej. A oto mamy głupiutką dziewczynę, wykonującą w Moskwie jakąś sekretarską pracę. Prawdopodobnie cały wydział, podobnie jak nasze Akta, zdominowany jest przez kobiety. W okolicy ani mężczyzny, o którego można by zaczepić wzrok, a ona bez przerwy ma przed oczyma twe, mhm, junackie oblicze, które powraca wraz z wypływającymi co jakiś czas aktami. I dostaje na temat tych zdjęć coś, co jak sądzę, określa się mianem kręćka, tak jak w związku z tymi okropnymi zdjęciami w magazynach dostają kręćka sekretarki na całym świecie. – M. wykonał fajką obszerny wymach, aby podkreślić swą ignorancję w kwestii odrażających żeńskich nawyków. – Bóg świadkiem, że nie jestem w tych sprawach ekspertem, ale musisz przyznać, iż się zdarzają.

Bond skwitował uśmiechem ten apel o poparcie.

– Cóż, w gruncie rzeczy, sir, zaczynam dostrzegać w tym jakiś sens. Brak powodów, dla których dziewczyny rosyjskie nie miałyby dorównywać głupotą angielskim. Ale ta musi mieć ikrę, aby zrobić to, co zrobiła. Czy zdaniem szefa T zdaje sobie sprawę z konsekwencji ewentualnej wpadki?