Kerim wrócił na swoje krzesło i ukazał drugie, po przeciwnej stronie biurka. Pchnął przez blat białe pudełko papierosów, Bond usiadł i zapalił jednego z nich. Był to najsmaczniejszy papieros, jakiego próbował w życiu – najłagodniejszy i najsłodszy tytoń turecki w długiej, smukłej gilzie z eleganckim złotym półksiężycem.
Kiedy Kerim osadzał swojego w długiej, pożółkłej od nikotyny cygarniczce z kości słoniowej, Bond rozglądał się po pokoju, w którym tak silnie pachniało farbą i lakierem, że można by sądzić, iż niedawno przeprowadzono w nim remont.
Był duży, kwadratowy i wyłożony mahoniową boazerią na wysoki połysk wszędzie – prócz miejsca za krzesłem Kerima – tu zwieszał się spod sufitu orientalny chodnik, kołysany łagodnym wiatrem, jak gdyby przesłaniał otwarte okno. To jednak wydawało się mało prawdopodobne, skoro źródłem światła były trzy osadzone wysoko w ścianach okrągłe świetliki. Może zatem tkanina kryła wyjście na balkon nad Złotym Rogiem, którego fale uderzające gdzieś niżej o mury Bond słyszał nawet tutaj. W centralnym punkcie ściany po prawej ręce Bonda wisiała w złotej ramie reprodukcja portretu Królowej pędzla Annigoniego. Dokładnie naprzeciwko, również w imponującej oprawie, Winston Churchill spoglądał jak nadęty buldog z wojennej fotografii Cecila Beatona. Przy jednej ścianie stała spora biblioteczka, przy drugiej – wygodna kanapa obita skórą. W środku pokoju mrugało polerowanym brązem okuć wielkie biurko. Na jego zaśmieconym blacie stały trzy srebrne ramy do fotografii i Bond dostrzegł z ukosa miedzioryty dwóch Pochwał w Rozkazie i żołnierskiego Orderu Imperium.
Kerim zapalił papierosa. Szarpnięciem głowy ukazał gobelin za swymi plecami.
Nasi przyjaciele złożyli mi wczoraj wizytę – powiedział beztrosko. – Przyczepili z zewnątrz do muru minę dywersyjną z mechanizmem zegarowym. Ustawionym na moment, kiedy powinienem siedzieć przy biurku. Na szczęście urządziłem sobie akurat chwilę relaksu na tamtej kanapie z pewną młodą Rumunką, która wciąż wierzy, iż w zamian za miłość mężczyzna jest skłonny wypaplać tajemnice. Bomba eksplodowała w momencie krytycznym. Nie pozwoliłem, by mi przeszkodziła, dla dziewczyny jednak – jak się obawiam – było tego za wiele. Dostała histerii, kiedy ją puściłem. Lękam się, że uznała mą sztukę miłosną za zdecydowanie zbyt gwałtowną. – Usprawiedliwiająco machnął cygarniczką. – Ale trzeba było się spieszyć, żeby doprowadzić pokój do porządku przed twoją wizytą. Nowe szyby w oknach i obrazach, a poza tym cuchnie farbą. Mniejsza. – Kerim rozsiadł się w krześle, lekko chmurząc twarz. – Nie rozumiem natomiast tego nagłego zerwania stosunków pokojowych. Żyjemy tu sobie w Istambule bardzo przyjaźnie. Każdy z nas ma swoją robotę. Jest rzeczą niesłychaną, aby moi chers collegues wypowiadali raptem wojnę w taki sposób. To nader niepokojące. Dla naszych rosyjskich przyjaciół może oznaczać tylko kłopoty. Będę zmuszony skarcić winnego, kiedy tylko poznam jego nazwisko. – Kerim pokiwał głową. – Niezwykle zagadkowa historia. Mam nadzieję, że bez związku z twoją misją.
– Czy jednak należało tak reklamować mój przyjazd? – zapytał Bond delikatnie. – Wolałbym nie wciągać cię w tę sprawę. Po co było wysyłać Rollsa na lotnisko? Ten fakt tylko mnie z tobą powiązał.
Śmiech Kerima wyrażał pobłażliwość.
– Mój przyjacielu, powinienem wyjaśnić coś, z czego musisz sobie zdawać sprawę. I my, i Rosjanie, i Amerykanie mamy płatnych ludzi w każdym hotelu. Wszyscy przekupiliśmy po urzędniku w centrali tajnej policji i wszyscy otrzymujemy codziennie kopię listy cudzoziemców przybywających do kraju drogą powietrzną, lądową czy morską. Mając do dyspozycji kilka dni, mógłbym przeszmuglować cię przez granicę grecką. Ale w jakim celu? Twoja obecność musi być wiadoma drugiej stronie, aby nasza przyjaciółka mogła nawiązać z tobą kontakt. Postawiła warunek, że spotkanie zaaranżuje sama. Może nie ufa naszemu systemowi bezpieczeństwa. Kto wie? Była jednak w tej kwestii kategoryczna i powiedziała – jakbym sam nie zdawał sobie z tego sprawy – że jej ośrodek zostanie powiadomiony niezwłocznie o twoim przybyciu. – Kerim wzruszył swymi szerokimi ramionami. – Po co zatem sprawiać jej trudności? Chcę ci tylko ułatwić i umilić życie, abyś przynajmniej był zadowolony z pobytu – nawet jeśli okaże się bezowocny.
Bond wybuchł śmiechem.
– Odszczekuję wszystko. Zapomniałem o formule bałkańskiej. Tak czy owak, jestem tu pod twoją komendą. Ty mówisz co robić, ja robię.
Kerim zbył temat machnięciem dłoni.
– A teraz, skoro mówimy o wygodach, jak tam twój hotel? Byłem zaskoczony, że wybrałeś Palas. Niewiele lepszy od burdelu… taki baisodrome, jak mawiają Francuzi. No i stała meta Rosjan. Nie żeby to miało jakieś znaczenie.
– Nie jest taki zły. Po prostu nie chciałem zatrzymywać się J w Istambuł-Hiltonie czy innym z tych szykownych miejsc.
– Pieniądze? – Kerim sięgnął do szuflady i wydostał płaski plik nowiutkich zielonych banknotów. – Masz tu tysiąc funtów tureckich. Ich realna wartość, a zarazem wartość czarnorynkowa, to mniej więcej dwadzieścia za funt. Oficjalny przelicznik siedem. Daj znać, kiedy ci się skończą, dostaniesz, ile zechcesz. Możemy się policzyć po zabawie. Tak czy siak, to gnój. Pieniądz schodził na psy już odkąd Krezus, pierwszy milioner, wynalazł złote monety. A obrazki na forsie szmatławiły się równie szybko, jak jej wartość. Najpierw miałeś na monetach oblicza bogów. Potem królów. Potem prezydentów. Teraz nie masz już żadnych twarzy. Popatrz na ten towar! – Kerim rzucił banknoty w stronę Bonda.
– Dzisiaj to tylko papier z obrazkiem gmachu publicznego i podpisem kasjera. Gnój. Cud polega na tym, że wciąż możesz za to kupować różne rzeczy. Mniejsza. Co jeszcze? Papierosy? Pal tylko te. Każę podrzucić do hotelu kilka setek. Są najlepsze. Diplomates. Trudno je dostać. Większość biorą ministerstwa i ambasady. Coś jeszcze, zanim przejdziemy do rzeczy? Nie martw się o posiłki i rozrywkę. Zajmę się jednym i drugim. Będzie to dla mnie przyjemność, a poza tym – zechciej wybaczyć – póki tu jesteś, wolałbym mieć cię na oku.
– Nic więcej – odparł Bond. – Chyba tylko to, że koniecznie musisz wpaść kiedyś do Londynu.
– Nigdy – powiedział Kerim stanowczo. – Za zimna pogoda i za zimne kobiety. Jestem dumny, mając cię tutaj. Przychodzi mi na pamięć wojna. A teraz – wcisnął guzik dzwonka na biurku
– kawa gorzka czy z cukrem? W Turcji nie potrafimy rozmawiać poważnie bez kawy lub raki, no a na raki jeszcze za wcześnie.
– Gorzka.
Drzwi za plecami Bonda otworzyły się. Kerim rzucił rozkaz. Kiedy drzwi zamknięto, otworzył szufladę, wyjął plik akt i położył je przed sobą.
– Mój przyjacielu – oświadczył posępnie – nie mam pojęcia, co sądzić o tej sprawie. – Opadł na krzesło i splótł dłonie na karku. – Czy nie przyszło ci kiedyś na myśl, że nasza robota przypomina kręcenie filmu? Jakże często mam już wszystkich na planie i myślę, że mógłbym zacząć kręcić korbką kamery. I wtedy się zaczyna – a to pogoda, a to aktorzy, a to wypadki. No i jest coś jeszcze, co zdarza się podczas kręcenia filmu. Otóż w jakiejś formie czy postaci pojawia się miłość; w najgorszym wypadku, jak właśnie teraz, między parą gwiazd. Jest to dla mnie najbardziej kłopotliwy element naszej sprawy, jak też najbardziej nieprzewidywalny. Czy ta dziewczyna kocha naprawdę to wyobrażenie, jakie ma o tobie? I czy pokocha ciebie, gdy się spotkacie? Czy ty odegrasz miłość na tyle wyraziście, by ją skłonić do przejścia na naszą stronę?