Bond nie miał komentarzy. Zapukano do drzwi, starszy kancelista postawił na biurku dwie porcelanowe filiżanki o kształcie spowitych w złoty filigran skorupek i natychmiast wyszedł. Bond wypił kawę drobnymi łyczkami i odstawił filiżankę. Była to dobra kawa, choć gęsta od fusów. Kerim swoją wychylił jednym haustem, wetknął papierosa w cygarniczkę i zapalił.
– W tej kwestii miłosnej nic jednak nie możemy zrobić – podjął, mówiąc na poły do siebie. – Możemy tylko czekać na rozwój wydarzeń. Tymczasem są sprawy inne. – Pochylił się nad biurkiem i popatrzył na Bonda wzrokiem nagle twardym i przenikliwym.
– Coś się dzieje w obozie nieprzyjaciela. Nie chodzi tylko o tę próbkę usunięcia mojej osoby. Jest ogólne zamieszanie. Dysponując niewidoma faktami – podniósł palec wskazujący i dotknął nim boku nosa – mam jednak to. – Poklepał nos tak, jak się klepie psa. – Ale to dobry przyjaciel i mam do niego zaufanie. – Powoli i dramatycznie opuścił dłoń na biurko, a potem dodał miękko: – Gdyby stawka nie była tak wysoka, powiedziałbym: „Wracaj do domu, przyjacielu. Wracaj do domu. Kroi się tu coś, przed czym lepiej zwiewać".
Kerim odsunął się od biurka. Z jego głosu znikło napięcie. Parsknął gardłowym śmiechem.
– Wszelako nie jesteśmy starymi babami. I to jest nasz zawód. Zapomnijmy tedy o moim nosie i bierzmy się do roboty. Po pierwsze: czy jest coś, czego nie wiesz, a o czym mógłbym ci powiedzieć? Odkąd wysłałem depeszę, dziewczyna nie dała znaku życia i nie mam żadnych nowych informacji. Lecz może chciałbyś popytać o spotkanie.
– Chciałbym wiedzieć tylko jedno – powiedział Bond bezbarwnie. – Co sądzisz o tej dziewczynie? Czy wierzysz w jej historię, czy nie? Tę historię o mnie. Wszystko inne nie ma znaczenia. Jeśli rzeczywiście nie ma na moim punkcie jakiegoś histerycznego kręćka, cały interes wali się w gruzy i jest po prostu jakimś skomplikowanym spiskiem MGB, którego nie potrafimy rozgryźć. A zatem: czy wierzysz dziewczynie? – Głos Bonda brzmiał przynaglająco, a jego oczy badały twarz rozmówcy.
– Ach, mój przyjacielu – Kerim pokręcił głową i szeroko rozrzucił ramona. – To samo pytanie postawiłem sobie wówczas i to samo pytanie zadaję sobie nieustannie od tamtej chwili. Któż jednak potrafi stwierdzić, czy kobieta w tych sprawach kłamie, czy też nie. Jej oczy były świetliste… piękne, niewinne oczy. Niebiańskie wargi były wilgotne i rozchylone. Z jej głosu przebijało naleganie i lęk przed wszystkim, co robi i mówi. Kostki jej zaciśniętych na relingu dłoni były białe. Cóż jednak działo się w jej sercu? – Kerim uniósł ręce do góry. – Bóg jeden wie. – Z rezygnacją opuścił dłonie, położył je na biurku i spojrzał wprost w oczy Bonda. – Jest tylko jeden sposób, aby stwierdzić, czy kobieta kocha naprawdę, lecz sposób, dostępny wyłącznie ekspertowi.
– Tak – powiedział niezdecydowanie Bond. – Wiem, co masz na myśli. W łóżku.
ROZDZIAŁ 15
Znowu pojawiła się kawa, a potem jeszcze więcej kawy, w wielkim pokoju zrobiło się gęsto od dymu tytoniowego, gdy obaj mężczyźni sięgali po najdrobniejszą poszlakę, analizowali ją i odkładali na bok. Po godzinie wrócili do punktu wyjścia. Rozstrzygnięcie problemu dziewczyny zależało od Bonda; jeśli uzna jej historię za satysfakcjonującą, będzie ją musiał wraz z maszyną szyfrową wywieźć z kraju.
Kerim wziął na siebie sprawy administracyjne. Najpierw ujął słuchawkę telefonu, zadzwonił do swego agenta turystycznego i zarezerwował dwa miejsca na każdy samolot opuszczający Turcję w przyszłym tygodniu – linii BE A, Air France, SAS i Turkair.
– Teraz musisz mieć paszport – powiedział. – Jeden zupełnie wystarczy. Dziewczyna może podróżować jako twoja żona. Jeden z mych ludzi zrobi ci zdjęcie i poszuka fotografii kobiety podobnej do niej. W gruncie rzeczy ujdzie jakieś zdjęcie młodej Garbo. Podobieństwo jest oczywiste. Może je wyłuskać z archiwów prasowych. Ja pogadam z konsulem generalnym. To doskonały facet, który lub moje ciemne intryżki. Jakiego nazwiska chcesz używać?
– Wytrzaśnij coś z rękawa.
– Somerset. Moja matka stamtąd pochodziła. David Somerset. Zawód: dyrektor spółki. To nic nie znaczy. A dziewczyna? Powiedzmy, Caroline. Wygląda na Caroline. Para młodych przystojnych Anglików z zamiłowaniem do podróży. Deklaracja walutowa? Zostaw to mnie. Powiedzmy, osiemdziesiąt funtów w czekach podróżnych i pokwitowanie z banku, że podczas pobytu w Turcji zmieniliście pięćdziesiąt. Cło? Nigdy na nic nie patrzą. Są szczęśliwi, jeśli kupujesz coś w ich kraju. Zgłosisz kilka pudełek rachat-łukum – prezenty dla przyjaciół w Londynie. Jeśli będziesz musiał wyjechać szybko, sprawę rachunku hotelowego i bagażu pozostaw mnie. W Palas jestem nieźle znany. Coś jeszcze?
– Nic mi nie przychodzi do głowy. Kerim popatrzył na zegarek.
– Dwunasta. Czas cię podrzucić do hotelu. Może jest wiadomość. Przyjrzyj się swoim rzeczom i sprawdź, czy ktoś nie był wścibski.
Zadzwonił i wypalił salwę instrukcji do głównego kancelisty, który nie spuszczając zeń uważnego spojrzenia stał z wysuniętą w przód smukłą głową, jak gotów do biegu chart.
Kerim podprowadził Bonda ku drzwiom. Znów gorąco i potężnie uścisnął mu dłoń.
– Wóz zabierze cię na lunch – powiedział. – Mały lokalik na Targu Egipskim. – Radośnie popatrzył w oczy Bonda. – No i rad jestem, że z tobą współpracuję. Będziemy się świetnie dogadywać. – Puścił dłoń Bonda. – A teraz muszę bardzo szybko zrobić wiele rzeczy. Może niezupełnie właściwych – uśmiechnął się szeroko – ale w każdym bądź razie jouons mai, mais jouons vite!
Starszy kancelista, który chyba był u Kerima kimś w rodzaju szefa sztabu, poprowadził Bonda przez platformę, gdzie głowy wciąż pochylały się nad rejestrami, ku innym drzwiom. Był za nimi krótki korytarz z drzwiami po obu stronach. Przeszli przez jedne z nich i Bond znalazł się w doskonale wyposażonym atelier fotograficznym. Dziesięć minut później był znowu na ulicy. Rolls wymanewrował z wąskiej ulicy i skręcił na most Galata.
W Kristal Palas pełnił dyżur nowy recepcjonista: niski pełen uniżoności facet z oczyma winowajcy w żółtawej twarzy. Wyskoczył zza lady, rozkładając ramiona w geście przeprosin.
– Effendi, wyrażam najwyższe ubolewanie. Mój kolega wskazał panu niewłaściwy pokój. Nie uświadomiono sobie, że jest pan przyjacielem Kerim Beja. Pańskie rzeczy przeniesiono już do dwu- 1 nastki. To najlepszy pokój w hotelu. W rzeczy samej – rozpłynął się w uśmiechu – zarezerwowany dla małżeństw odbywających podróż poślubną. Wszelkie wygody. Proszę o wybaczenie, effendi. Tamten pierwszy pokój nie jest przeznaczony dla gości wybitnych. – Zacierając dłonie wykonał służalczy pokłon.
Jeśli już czegoś Bond nie znosił, to wazeliniarstwa. Popatrzył recepcjoniście prosto w oczy i powiedział:
– Ach. – Oczy uciekły w bok. – Zobaczmy ten pokój. Może mi się nie spodoba. Byłem zupełnie zadowolony z tamtego.
– Zapewne, effendi – wśród pokłonów recepcjonista powiódł Bonda do windy. – Lecz, niestety!, są w nim obecnie hydraulicy. Instalacja wodociągowa… – jego głos zamarł w pół zdania. Winda ujechała może dziesięć stóp i zatrzymała się na pierwszym piętrze.
Cóż, ta historia o hydraulikach trzyma się kupy, pomyślał Bond. No i koniec końców nie szkodzi mieć najlepszy pokój w hotelu.
Recepcjonista odryglował wysokie drzwi i odstąpił do tyłu.
Bond musiał wyrazić aprobatę. Słońce wlewało się przez szerokie podwójne okno przechodzące w drzwi na niewielki balkon. Wnętrze utrzymane było w różach i szarościach, urządzone zaś kopiami antyków w stylu francuskiego empire'u; meble, podniszczone przez lata eksploatacji, zachowywały jednak całą, typową dla przełomu wieków elegancję. Parkiet podłogi wyścielały piękne bucharskie dywany, ze zdobnego sufitu zwieszał się migotliwy żyrandol. Łóżko, ustawione przy prawej ścianie, było ogromne, ogromne było również lustro w złoconej ramie, zasłaniające większą część ściany, przy której stało. (Pokój na miodowy miesiąc! – pomyślał z rozbawieniem Bond. – Więc z pewnością zwierciadło powinno być także na suficie). Przylegająca do pokoju łazienka była wyłożona glazurą i wyposażona we wszystko, łącznie z bidetem i prysznicem. Na półeczce widniały starannie poukładane przybory toaletowe Bonda.