Выбрать главу

– Ależ oczywiście!

– Och! – Bonda stropiła bezpośredniość jej odpowiedzi. Spojrzał na nią podejrzliwie. – Czy jesteś pewna?

– Tak. – Teraz jej oczy na pewno mówiły prawdę. Skończyła flirtować.

– Nie boisz się?

Dostrzegł cień przemykający przez jej twarz. Oznaczał jednak coś innego, niż myślał Bond. Po prostu przypomniała sobie, że ma rolę do odegrania. Miała być wystraszona tym, co robi. Przerażona. Gra, która wydawała się dawniej tak łatwa, teraz nagle stała się trudna. Niezwykłe! Wybrała rozwiązanie kompromisowe.

– Tak. Boję się. Ale teraz już nie tak bardzo. Obronisz mnie. Tak myślałam.

– Cóż, tak, oczywiście, obronię. – Bond pomyślał o jej krewnych w Rosji, ale szybko odsunął od siebie tę myśl. Cóż robi najlepszego? Próbuje odmówić ją od zdrady? Przestał myśleć o możliwych konsekwencjach tego faktu. – Nie ma się czym przejmować. Zajmę się tobą. – A teraz sprawa, przed którą się uchylał. Odczuwał dziwaczne zażenowanie. Dziewczyna była kimś zupełnie innym, niż się spodziewał. Zepsuje wszystko stawiając tę sprawę. Ale trzeba to zrobić.

– No, a co z maszyną?

Tak. Było tak, jakby wymierzył jej policzek. W jej oczach pojawił się ból, napłynęły do nich łzy.

Naciągnęła prześcieradło na usta. Oczy nad jego skrajem były zimne.

– Więc tego naprawdę chcesz.

– Posłuchaj. – Bond zabarwił głos nonszalancją. – Ta maszyna nie ma nic wspólnego z tobą i ze mną. Ale chcą jej moi ludzie w Londynie. – Przypomniał sobie o normach bezpieczeństwa i dodał lekceważąco: – To nie jest tak bardzo ważne. Wiedzą wszystko o tej maszynie i uważają, że to cudowny rosyjski wynalazek. Po prostu chcieliby mieć jedną do skopiowania. Tak jak twoi rodacy kopiują zagraniczne kamery i inne rzeczy. – Boże, jak kulawo to zabrzmiało!

– Teraz kłamiesz – wielka kropla stoczyła się z szeroko otwartego oka, spłynęła po miękkim policzku i spadła na poduszkę. Dziewczyna naciągnęła prześcieradło na całą twarz.

Bond wyciągnął dłoń i położył ją na okrytym pościelą ramieniu. Ramię odsunęło się gniewnie.

– Do diabła z tą cholerną maszyną – powiedział niecierpliwie.

– Ale na rany Boskie, Taniu, musisz wiedzieć, że mam swoje obowiązki. Po prostu powiedz tak czy tak i zapomnimy o wszystkim. Jest wiele spraw do omówienia. Musimy zaplanować podróż i tak dalej. Oczywiście, moi ludzie jej chcą, bo w przeciwnym razie nie wysłaliby mnie po ciebie i po nią.

Tatiana wycierała oczy prześcieradłem. Znów gwałtownie obsunęła je do ramion. Zdawała sobie sprawę, że zapomina o zadaniu. Tylko że… Ach, nic. Gdyby tylko powiedział, że jeżeli ona z nim pojedzie, maszyna się nie liczy. To jednak zbyt wybujała nadzieja. Mówił słusznie. Ma obowiązki. Tak jak ona.

Podniosła nań spokojny wzrok.

– Przyniosę ją. Bez obaw. Ale nie wspominajmy o niej już więcej. Teraz posłuchaj. – Usiadła prosto, wsparta o poduszkę. – Musimy wyjechać dziś wieczorem. – Przypomniała sobie lekcję.

– To jedyna szansa. Dziś mam nocny dyżur od osiemnastej. Będę w biurze sama i zabiorę Spektora.

Oczy Bonda zwęziły się. Myśl goniła myśl, kiedy zastanawiał się nad problemami, z którymi trzeba będzie się uporać. Gdzie ją ukryć. Jak dostarczyć na pierwszy samolot, kiedy strata zostanie ujawniona. Będzie to ryzykowny interes. Rosjanie nie powstrzymają się przed niczym, aby odzyskać dziewczynę i Spektora. Blokady na drodze do portu lotniczego. Bomba w samolocie. Cały repertuar.

– To cudownie, Taniu. – Głos Bonda brzmiał normalnie. – Ukryjemy cię przez noc i wyruszymy pierwszym porannym samolotem.

– Nie wygłupiaj się. – Tatianę ostrzeżono, że jej rola zawiera pewne trudne kwestie. – Pojedziemy pociągiem. Orient Expres-sem. Odjeżdża o dziewiątej wieczorem. Czy sądzisz, że wszystkiego sobie nie przemyślałam? Nie zostanę w Istambule ani minuty dłużej, niż to będzie konieczne. O świcie będziemy za granicą. Musisz zdobyć bilety i paszport. Będę podróżować jako twoja żona. – Popatrzyła nań radośnie. – To mi się będzie podobać. W jednym z takich przedziałów, o jakich czytałam. Muszą być bardzo wygodne. Jak małe domki na kołach. W ciągu dnia będziemy rozmawiać i czytać, a nocą ty będziesz pełnił na korytarzu wartę przed naszym domem.

– Jak cholera – powiedział Bond. – Ale posłuchaj, Taniu. To szaleństwo. Na pewno gdzieś nas dopadną. Podróż tym pociągiem do Londynu trwa cztery dni i pięć nocy. Musimy wymyślić coś innego.

– Nie mam zamiaru – odparła dziewczyna bezbarwnie. – Jadę tylko tak. Jak mogliby się dowiedzieć, jeśli będziesz sprytny?

Och, Boże, pomyślała. Dlaczego upierali się przy tym pociągu? Ale byli nieustępliwi. To dobre miejsce na miłość, mówili. Będzie miała cztery dni, by go w sobie rozkochać. To jej ułatwi sytuację, kiedy już dotrą do Londynu. On ją będzie chronił. W przeciwnym razie zostałaby natychmiast osadzona w więzieniu. Te cztery dni będą miały zasadnicze znaczenie. A poza tym, ostrzeżono ją, będą mieli w pociągu ludzi, którzy dopilnują, by nie umknęła. Więc uważaj i spełniaj rozkazy. O Boże. O Boże. A przecież teraz pragnęła tych czterech dni, spędzonych z nim w domku na kołach. Jakże niezwykłe! Miała zadanie go namówić. Teraz namiętnie tego pożądała.

Obserwowała zamyśloną twarz Bonda. Czuła potrzebę wyciągnięcia doń ręki, uspokojenia, że wszystko będzie w porządku; że to tylko nieszkodliwy spisek, aby przemycić ją do Anglii; że ani jego, ani jej nie spotka nic złego, albowiem cel spisku jest zupełnie inny.

– Cóż, nadal myślę, że to czyste szaleństwo – powiedział Bond, zastanawiając się, jak zareaguje M. – Ale może się uda. Paszport już mam. Będzie potrzebna wiza jugosłowiańska – popatrzył na nią surowo. – Nie myśl sobie, że wsiądziemy do wagonu idącego przez Bułgarię… bo dojdę do wniosku, że chcesz mnie porwać.

– Bo chcę – zachichotała Tatiana. – Dokładnie to pragnę zrobić.

– Zamknij buzię, Taniu. Musimy wszystko przemyśleć. Załatwię bilety i towarzystwo jednego z naszych ludzi. Na wszelki wypadek. To znakomity gość. Polubisz go. Nazywasz się Caroline Somerset. Zapamiętaj. Jak zamierzasz wsiąść do pociągu?

– Karolin Siomerset – dziewczyna smakowała imię. – Ładne. A ty jesteś mister Siomerset. – Roześmiała się radośnie. – Ale zabawa. Nie przejmuj się mną. Wsiądę do pociągu tuż przed odjazdem. Na stacji Sirkeci. Wiem, gdzie to jest. Więc na tym koniec. I już się nie martwimy. Zgoda?

– Załóżmy, że cię zawiodą nerwy. Załóżmy, że cię złapią? – Nagle pewność dziewczyny zaniepokoiła Bonda. Skąd ją bierze? Po grzbiecie przebiegł mu ostry dreszcz podejrzenia.

– Zanim cię poznałam, byłam wystraszona. Teraz już nie jestem. – Tatiana usiłowała sobie wmówić, że to prawda. A jednak prawie nią było. – Teraz, jak to nazywasz, nie zawiodą mnie nerwy. I nie zdołają mnie złapać. Wszystkie rzeczy zostawię w hotelu, a do biura wezmę tę torebkę, co zawsze. Futra jednak nie mogę zostawić. Za bardzo je kocham. Jest jednak niedziela i to będzie pretekst, żeby przyjść w nim do biura. Wieczorem o wpół do ósmej wyjdę, złapię taksówkę i pojadę na dworzec. A teraz skończ już z tą zmartwioną miną. – Powodowana nieodpartym impulsem wyciągnęła do niego rękę. – Powiedz, że jesteś zadowolony.

Bond przesiadł się na skraj łóżka. Ujął jej dłoń i popatrzył w oczy. Boże, pomyślał. Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku. Mam nadzieję, że ten szaleńczy plan się uda. Czy ta cudowna dziewczyna kłamie? Czy mówi prawdę? Czy jest rzeczywista? Oczy powiedziały mu tylko, że jest szczęśliwa, że pragnie, by ją kochał, że zdumiewa ją to, co się z nią dzieje. Tatiana wyciągnęła drugą rękę i otoczywszy szyję Bonda gwałtownie przyciągnęła go do siebie. Zrazu jej wargi drżały pod dotknięciem jego ust, lecz potem, ogarnięte namiętnością, rozpłynęły się w pocałunku bez końca.