Выбрать главу

W granatowym mroku za oknami zamajaczyła nastawnia. Tatiana patrzyła, jak Bond powstaje, otwiera okno i wystawia głowę w ciemności. Jego ciało było tuż przy niej. Przesunęła kolano, aby go dotknąć. Jakże niezwykła jest ta zmysłowa czułość przepełniająca ją od wczorajszej nocy, gdy ujrzała go po raz pierwszy, jak ze skupioną i bladą w blasku księżyca twarzą pod zmierzwionymi czarnymi włosami stoi nagi w oknie, rozsuwając zasłony wyciągniętymi ramionami. A potem to niezwykłe złączenie ich oczu i ciał. Ten niespodziewany ogień, który zapłonął między nimi dwojgiem – parą tajnych agentów z obozów wrogich i oddalonych od siebie jak bieguny, szpiegów, z których każdy zaangażowany był w spisek przeciwko ojczyźnie tego drugiego, antagonistów z zawodu, przemienionych jednak – i to na rozkaz władz zwierzchnich – w kochanków.

Tatiana wyciągnęła dłoń i szarpnęła lekko za skraj marynarki. Bond zamknął okno, odwrócił się i uśmiechnął do niej. Czytał w jej oczach. Pochylony, ujął przez futro jej piersi i mocno pocałował w usta. Pociągając go za sobą, Tatiana osunęła się na kanapę.

Dwa razy cicho zapukano do drzwi. Bond wstał, wyjął chusteczkę i mocno starł z ust jej szminkę.

– To musi być mój przyjaciel Kerim – powiedział. – Mam z nim do pomówienia. Polecę konduktorowi pościelić łóżka. Bądź w przedziale, póki to będzie robił. Zaraz wracam. Będę za drzwiami. – Pochylił się, musnął jej dłoń, popatrzył w wielkie oczy i na jej zasmucone, półotwarte usta. – Przed nami cała noc. Najpierw muszę przypilnować, żebyś była bezpieczna. – Otworzył drzwi i wysunął się na zewnątrz.

Darko Kerim blokował swym masywnym cielskiem cały korytarz. Wsparty o mosiężną barierkę, palił i patrzył w zadumie na morze Marmara, oddalające się coraz bardziej, w miarę jak długi pociąg, odbiwszy od wybrzeża, wił się na północ w głąb kontynentu. Bond oparł się o barierę obok niego. Kerim spojrzał na odbicie twarzy Bonda w ciemnej szybie. Potem powiedział cicho:

– Wieści nie są dobre. W pociągu jest ich trzech.

– Ach! – Przez plecy Bonda przebiegł elektryczny dreszczyk.

– To ci trzej nieznajomi, których widzieliśmy w biurze. Najwyraźniej obstawiają ciebie i dziewczynę. – Kerim rzucił w bok ostre spojrzenie. – Czyli jest podwójna. Nieprawdaż?

Umysł Bonda‹ pracował chłodno. Zatem dziewczyna była przynętą. A jednak, a jednak. Nie, niech to diabli. Nie mogła grać. To niemożliwe. Maszyna szyfrowa? Może koniec końców w torbie wcale jej nie było.

– Poczekaj chwilę – powiedział. Odwrócił się i zapukał delikatnie do drzwi. Usłyszał, jak je odryglowuje i zwalnia łańcuch. Wszedł i zamknął drzwi. Wyglądała na zaskoczoną. Sądziła, że to konduktor przyszedł pościelić łóżka.

Uśmiechnęła się promiennie.

– Skończyłeś?

– Usiądź, Tatiano. Muszę z tobą pomówić.

Dostrzegła teraz chłód jego twarzy i jej uśmiech zamarł. Usiadła posłusznie z dłońmi na kolanach.

Bond stanął nad nią. Czy było w jej twarzy poczucie winy? Albo strach? Nie, tylko zaskoczenie i chłód, jakiego sam by się nie powstydził.

– Teraz posłuchaj, Taniu – głos Bonda był nieubłagany. – Zaistniały nowe okoliczności. Muszę zajrzeć do torby i sprawdzić, czy jest tam maszyna.

Odparła obojętnie:

– Zdejmij i popatrz. – Przyglądała się swoim dłoniom. Zaraz więc t o się stanie. Tak jak mówił rezydent. Zabiorą maszynę, a ją zostawią na lodzie, może nawet wyrzucą z pociągu. Och, Boże! I to ten mężczyzna miał jej to zrobić.

Bond sięgnął na półkę, zdjął ciężki futerał i położył go na siedzeniu. Rozsunął suwaki i spojrzał do środka. Tak, szare lakierowane metalowe pudło z trzema rzędami krótkich klawiszy, przypominające maszynę do pisania. Uniósł ku dziewczynie rozchyloną torbę.

– Czy to Spektor?

Spojrzała bez zainteresowania do środka.

– Tak.

Bond zaciągnął suwak i odstawił torbę na półkę. Usiadł obok Tatiany.

– W pociągu jest trzech ludzi z MGB. Wiemy, że to ci, którzy przyjechali w poniedziałek do waszego ośrodka. Co tu robią, Taniu?

– Bond mówił łagodnie. Obserwował ją i badał wszelkimi zmysłami.

Podniosła oczy. Miała w nich łzy. Czy były to łzy dziecka, przyłapanego na gorącym uczynku? Lecz w twarzy nie dostrzegł poczucia winy. Tylko przerażenie albo coś w tym stylu.

Poczęła wyciągać dłoń, ale zaraz ją cofnęła.

– Czy teraz, skoro masz już maszynę, nie wyrzucisz mnie z pociągu?

– Oczywiście że nie – powiedział ze zniecierpliwieniem Bond.

– Nie bądź idiotką. Ale musimy wiedzieć, co robią ci ludzie. O co tu w ogóle chodzi? Czy wiedziałaś, że będą jechać tym pociągiem?

Próbował z wyrazu jej twarzy wyciągnąć jakieś wnioski. Dostrzegał tylko ogromne poczucie ulgi. A co poza tym? Ślad wyrachowania? Rezerwy? Tak, ukrywała coś przed nim. Ale co?

Wydawało się, że Tatiana podjęła postanowienie. Gwałtownie przetarła oczy grzbietem dłoni. Potem położyła ją na kolanie Bonda, który dostrzegł na niej wilgotną smugę. Spojrzała wprost w oczy Bonda, zmuszając go, by jej uwierzył.

– James – powiedziała. – Nie miałam pojęcia, że ci ludzie znajdą się w pociągu. Powiedziano mi tylko, że dziś wyjeżdżają. Do Niemiec. Sądziłam, że polecą. To wszystko, co ci mogę powiedzieć. Dopóki nie dotrzemy do Anglii i nie znajdziemy się poza zasięgiem moich rodaków, nie powinieneś zadawać więcej pytań. Zrobiłam to, do czego się zobowiązałam. Jestem tu razem z maszyną. Ufaj mi. Nie lękaj się o nas oboje. Jestem pewna, że ci ludzie nie zamierzają zrobić nam krzywdy. Zupełną pewność. Wierz mi. – (Czy rzeczywiście ma podstawy do takiej pewności? Czy Klebb powiedziała jej całą prawdę? Ale ona również musi ufać – ufać rozkazom, jakie jej wydano. Ci mężczyźni to zapewne strażnicy, pilnujący, aby nie wysiadła z pociągu. Nie mogą mieć złych zamiarów. Później, kiedy już dotrą do Londynu, a ten mężczyzna ukryje ją przed SMIERSZ-em powie mu wszystko, czego zechce się dowiedzieć. Gdzieś w głębi duszy podjęła już takie postanowienie. Ale Bóg jeden wie, co by się stało, gdyby zdradziła ICH teraz. Jakoś by ją dopadli, i jego też. Wiedziała. Przed tymi ludźmi nie było tajemnic. I nie okazaliby litości. Dopóki jednak gra swą rolę, wszystko będzie dobrze.) W twarzy Bonda Tatiana szukała oznak, że jej uwierzył.

Bond wzruszył ramionami. Wstał.

– Nie wiem, co myśleć, Tatiano – powiedział. – Coś przede mną ukrywasz, coś – jak sądzę – czego wagi nie umiesz docenić. I wierzę, że twoim zdaniem jesteśmy bezpieczni. Niewykluczone. Może to zwykły zbieg okoliczności, że ci ludzie znaleźli się w pociągu. Muszę porozmawiać z Kerimem i postanowimy, co dalej. Nie przejmuj się. Będziemy cię strzec. Lecz teraz musimy być bardzo ostrożni.

Bond rozejrzał się po przedziale. Spróbował drzwi wiodących do sąsiedniego. Były zamknięte na klucz. Postanowił je zaklinować po wyjściu konduktora. Z drzwiami na korytarz zrobi to samo. I będzie musiał czuwać. To by było tyle, jeśli chodzi o miodowy miesiąc na kółkach! Uśmiechnął się ponuro pod nosem i zadzwonił na konduktora. Tatiana patrzyła nań z niepokojem.

– Nie przejmuj się, Taniu – powtórzył. – Niczym się nie przejmuj. Kiedy konduktor wyjdzie, połóż się do łóżka. Nie otwieraj drzwi, dopóki nie upewnisz się, że to ja. Nie położę się dzisiaj i będę czuwał. Może jutro sprawy się wyjaśnią. Uzgodnię z Keri-mem jakiś plan. To dobry fachowiec.