Выбрать главу

Zapukał konduktor. Bond wpuścił go do przedziału i wyszedł na korytarz. Kerim wciąż tam był, wyglądając przez okno. Pociąg nabrał już szybkości i gnał przez noc, a jego melancholijny gwizd odbijał się echem od ścian głębokiego wykopu, na których migotały i tańczyły jasne plamy oświetlonych okien wagonów. Kerim ani drgnął, lecz jego oczy w zwierciadle szyby były czujne.

Bond przekazał mu przebieg rozmowy. Nie było łatwo wyjaśnić Kerimowi przyczyny zaufania, jakie okazywał dziewczynie. Usiłując opisać to, co wyczytał w jej oczach i co mówiła mu intuicja, dostrzegł w szybie ironiczne skrzywienie warg.

Kerim westchnął z rezygnacją.

– James – powiedział. – Ty teraz rządzisz. To twoja część operacji. Większość tych spraw jużeśmy dziś przedyskutowali – niebezpieczeństwo podróży pociągiem, możliwość przeszwarcowa-nia maszyny do kraju w bagażu dyplomatycznym, uczciwość dziewczyny lub takowej przeciwieństwo. Zapewne, odnosi się wrażenie, iż bezwarunkowo przed tobą skapitulowała. Zarazem jednak sam przyznajesz, że to ty uległeś jej. Może tylko w części. Lecz postanowiłeś jej ufać. Podczas dzisiejszej porannej rozmowy telefonicznej M. oświadczył, że zaaprobuje twoje decyzje. Zdał się na ciebie. Niech będzie. Ale nie wiedział wówczas o naszej trzyosobowej eskorcie z MGB. My zresztą też. Bo sądzę, że to zmieniłoby w sposób zasadniczy nasze poglądy. Tak?

– Tak.

– Zatem jedyne, co pozostaje nam do zrobienia, to wyeliminować owych trzech ludzi. Pozbyć się ich z pociągu. Bóg wie, po co się tu pętają. Tak samo jak ty, nie wierzę w zbiegi okoliczności. Jedno wszakże jest pewne. Nie zamierzamy podróżować wspólnie z tymi trzema panami. Zgoda?

– Oczywiście.

– Więc zostaw to mnie. Przynajmniej jeszcze dzisiejszej nocy. To mój kraj i cieszę się w nim pewnymi wpływami. I sporą fortuną. Nie mogę sobie pozwolić na wykończenie wszystkich trzech. Pociąg by się opóźnił. Moglibyście z dziewczyną zostać w to zamieszani. Coś jednak zaaranżuję. Dwóch ma sypialne. Ten starszy rangą, z wąsami i cygarniczką, przedział sąsiadujący z twoim. Numer 6.

Podróżuje z paszportem niemieckim jako Melchior Benz, komiwojażer. Ten smagły, Ormianin, jest w dwunastce. Ma również paszport niemiecki – Kurt Goldfarb, inżynier budowlany. Mają bilety do samego Paryża. Widziałem ich dokumenty. Mam legitymację policyjną. Konduktor nie robił trudności. Przechowuje wszystkie dokumenty i bilety w swojej służbówce. Trzeci, ten z czyrakiem na karku, jak się okazuje ma także pryszcze na twarzy. Tępa, szpetna bestia. Nie widziałem jego paszportu. Podróżuje na miejscu siedzącym w pierwszej klasie, w przedziale obok mojego. Przed granicą nie musi pokazywać paszportu. Pokazał jednak bilet. – Jak magik, Kerim wydostał z kieszeni marynarki żółty bilet pierwszej klasy i zaraz wsunął go na powrót, z dumą uśmiechając się do Bonda.

– Jak, do diabła? Kerim zachichotał.

– Przed snem ten durny matoł poszedł do ubikacji. Stałem w korytarzu i nagle przypomniałem sobie, w jaki sposób będąc chłopcem jeździłem na gapę. Dałem mu minutę, a potem podszedłem i załomotałem w drzwi ubikacji. Całym ciężarem ciała zawisłem na klamce. „Kontrola biletów" – powiedziałem bardzo głośno. – „Proszę o bilet". Powiedziałem to po francusku, potem powtórzyłem po niemiecku. Ze środka dobiegło mamrotanie. Czułem, że facet próbuje otworzyć drzwi. Trzymałem mocno, żeby myślał, że się zablokowały. „Proszę się nie trudzić, monsieur" - powiedziałem uprzejmie. – „Proszę podać bilet pod drzwiami." Znów zaczął się mocować z klamką i słyszałem, że ciężko sapie. Potem nastąpiła przerwa i coś zaszurało pod drzwiami. To był bilet. Merci, monsieur - podziękowałem grzecznie, podniosłem bilet i przeszedłem do sąsiedniego wagonu. – Kerim figlarnie machnął ręką. – Głupek śpi teraz snem sprawiedliwego, sądząc, że zwrócą mu bilet na granicy. Jest w błędzie. Bilet obróci się w popiół, a popiół zostanie powierzony czterem wiatrom. – Ukazał gestem ciemność na zewnątrz pociągu. – Dopilnuję jednak, aby wysadzono go z pociągu bez względu na to, ile ma forsy. Zostanie poinformowany, że okoliczności zajścia muszą być zbadane, a jego zeznania skonfrontowane z tym, co powie biuro sprzedaży biletów. Będzie mógł podjąć podróż następnym pociągiem.

Bond uśmiechnął się, wyobrażając sobie Kerima, który odstawia swój wyuczony w szkole życia numer.

– Jesteś asem, Darko. Co z dwoma pozostałymi? Darko Kerim wzruszył potężnymi ramionami.

– Coś wykombinuję – odparł z przekonaniem. – Jedyny sposób na Rosjan, to zrobić z nich durniów. Zawstydzić. Wyśmiać. Nie potrafią tego znieść. Jakoś ich wykołujemy, pozostawiając MGB ukaranie za nieudolność w wypełnianiu obowiązków. Niewątpliwie zostaną rozstrzelani przez swoich.

Jeszcze w trakcie rozmowy konduktor wyszedł z przedziału numer 7.

Kerim odwrócił się do Bonda i położył mu dłoń na ramieniu.

– Nie bój się, James – powiedział wesoło. – Pobijemy ich. Wracaj do swojej dziewczyny. Spotkamy się jutro rano. Nie pośpi- my sobie zanadto dzisiejszej nocy, ale nic na to nie można poradzić. Każdy dzień jest inny. Może wybyczymy się jutro.

Bond patrzył, jak potężny mężczyzna lekko odchodzi rozkołysanym korytarzem. Zauważył, iż mimo ruchu pociągu barki Kerima ani razu nie dotknęły ścian korytarza. Poczuł przypływ sympatii dla tego bezwzględnego, pogodnego zawodowego szpiega.

Kerim zniknął w służbówce konduktora. Bond odwrócił się i zapukał delikatnie do drzwi przedziału numer 7.

ROZDZIAŁ 22

POŻEGNANIE Z TURCJĄ

Pociąg z rykiem gnał przez noc. Bond siedział, obserwował umykający do tyłu, oblany światłem księżyca pejzaż, i koncentrował się na tym, by nie zasnąć.

Wszystko zaś sprzysięgło się w tej mierze przeciwko niemu – pospieszny galop stalowych kół, hipnotyczny lot przewodów telegraficznych, rozbrzmiewający niekiedy melancholijnie i kojąco jęk gwizdka parowego upominającego się o wolną drogę, senne pobrzękiwanie złączy na obu końcach korytarza, kołysanka skrzypnięć wydawanych przez drewniane wyposażenie maleńkiego pokoju. Nawet ciemnofioletowe migotanie światełka nocnego nad drzwiami zdawało się mówić: „Będę za ciebie czuwać. Póki płonę, nie może zdarzyć się nic złego. Zamknij oczy i śpij, śpij."

Głowa dziewczyny na jego kolanach była ciepła i ciężka. Z ogromną natarczywością rzucał się w oczy fakt, że na łóżku pozostaje akurat tyle miejsca, by wsunąwszy się pod prześcieradło Bond mógł ciasno przytulić się do pleców Tatiany i ukryć twarz w rozrzuconym na poduszce woalu jej włosów.

Bond mocno zacisnął powieki i zaraz je otworzył. Ostrożnie uniósł dłoń. Czwarta. Jeszcze tylko godzina do granicy tureckiej. Może zdoła się przespać w ciągu dnia. Zaklinuje drzwi, da jej broń i poleci czuwać.

Popatrzył na piękny uśpiony profil. Jakże niewinnie wyglądała ta dziewczyna z rosyjskiego wywiadu – frędzla rzęs nad łagodną wypukłością policzka, rozchylone, nieświadome niczego wargi, długi kosmyk włosów zabłąkany na czole, który miałby ochotę starannie odczesać do tyłu, aby wrócił do pozostałych, a wreszcie równe, spokojne falowanie pulsu na obnażonej szyi. Doznał przypływu czułości i zapragnął impulsywnie chwycić ją w ramiona i mocno do siebie przytulić. Chciał, by się zbudziła – może w środku jakiegoś snu – by mógł jej powiedzieć, że wszystko w porządku, a potem patrzeć, jak pogodnie zasypia znowu.

Nalegała, że chce spać w taki właśnie sposób.