– Nie zasnę, jeśli nie będziesz mnie tulił – powiedziała. – Muszę wiedzieć, że cały czas jesteś przy mnie. Byłoby strasznie obudzić się nie czując ciebie obok. Proszę, James. Proszę, duszka.
Bond zdjął marynarkę i krawat, a potem usadowił się w rogu ze stopami wspartymi na walizce i wsuniętą pod poduszkę Berettą w zasięgu ręki. Nie skomentowała tych przygotowań ani słowem. Zdjęła z siebie wszystko z wyjątkiem czarnej aksamitki na szyi, i udawała, że nie zachowuje się wyzywająco, kiedy bez szczypty wstydu wchodziła do łóżka i mościła się w nim wygodnie. Wyciągnęła ku niemu ramiona, Bond zaś przytrzymał ją za włosy i pocałował jeden jedyny raz, długo i brutalnie. Potem kazał jej spać, wrócił do poprzedniej pozycji i z lodowatym spokojem czekał, az przestanie go dręczyć własne ciało. Pomrukując sennie ułożyła się z jednym ramieniem przerzuconym przez jego uda. Zrazu tuliła go mocno, potem stopniowo coraz słabiej, a wreszcie usnęła.
Bezceremonialnie Bond wyrzucił z duszy wszelkie myśli na jej temat i skoncentrował się na czekającej ich podróży.
Niebawem wyjadą z Turcji. Czy jednak w Grecji będzie łatwiej? Anglia z Grecją nie darzą się nadmierną sympatią. A Jugosławia? Po czyjej stronie jest Tito? Prawdopodobnie po obu. Bez względu na wykonywane rozkazy trzej ludzie z MGB albo już wiedzą, że Bond i Tatiana są w pociągu, albo wnet będą wiedzieć. Nie może przez cztery dni siedzieć z nią w przedziale zaciągnąwszy zasłony. Telefon z którejś stacji poinformuje Istambuł o ich obecności w pociągu, natomiast zaginięcie Spektora będzie wiadome już rano. Co potem? Pośpieszne demarche przez ambasady sowieckie w Atenach i Belgradzie? Żeby wysadzić dziewczynę z pociągu jako złodziejkę? A może to zbyt proste? Jeśli jest natomiast bardziej skomplikowane – jeśli stanowi element jakiegoś tajemniczego spisku, jakiejś pokrętnej rosyjskiej kombinacji – czy nie powinien przypadkiem dokonać uniku? Wysiąść z dziewczyną od tyłu na którejś z przydrożnych stacji, wynająć auto, a później złapać jakoś samolot do Londynu?
Na dworze świetlisty przedświt począł obrysowywać granatem umykające drzewa i skały. Bond spojrzał na zegarek. Piąta. Powinni zaraz być w Uzunkopru. Co się dzieje w innych wagonach? Co zwojował Kerim?
Bond rozluźnił się i rozsiadł wygodnie. Koniec końców istniało proste, banalne rozstrzygnięcie problemu. Jeśli we dwóch zdołają pozbyć się szybko trzech agentów MGB, pozostaną w pociągu, trzymając się pierwotnego planu. Jeśli nie, gdzieś w Grecji Bond wysiądzie wraz z Tatianą i Spektorem i ruszy do kraju inną drogą. Był jednak za pozostaniem, gdyby okoliczności uległy poprawie. I jemu, i Kerimowi nie brakło pomysłowości; Kerim dysponował w Belgradzie agentem, który miał wyjść na pociąg. Zawsze pozostawały ambasady.
Umysł Bonda nie ustawał w wysiłku, sumując wszystkie „za", zbywając jak największą liczbę „przeciw". Za całą tą kalkulacją Bond przyznawał się przed sobą z całkowitym spokojem, że ma wściekłą ochotę doprowadzić tę partię do końca i przekonać się, o co w niej chodzi. Pragnął stawić tym ludziom czoła, rozgryźć zagadkę, a jeśli rzecz była rodzajem spisku – udaremnić go i wygrać. M. pozostawił mu inicjatywę. Miał w ręku dziewczynę i Spektora. Po co panikować? Czy są tu jakiekolwiek powody do paniki? Ucieczka byłaby szaleństwem i może uniknięcie jednej pułapki tylko zapędziłoby go w drugą. Pociąg gwizdnął przeciągle i począł zwalniać.
Teraz co się tyczy pierwszej rundy. Jeśli Kerim poniesie fiasko. Jeśli trzej mężczyźni pozostaną w pociągu…
W przeciwną stronę przeparadował ciągnięty przez wytężającą wszystkie siły lokomotywę długi skład towarowy. Orient Express zazgrzytał i szarpnął na zwrotnicach, a potem odbił od linii głównej. Na zewnątrz ukazały się cztery nitki torów, pomiędzy którymi rosła trawa, i pusta rampa rozładunkowa. Zapiał kogut. Express zwolnił do tempa marszu i na koniec, z westchnieniem hamulców hydraulicznych i świstem spuszczanej pary, zgrzytliwie stanął. Dziewczyna poruszyła się we śnie. Bond delikatnie przełożył jej głowę na poduszkę, wstał i wysunął się z przedziału.
Była to typowa prowincjonalna stacja Bałkanów – obłożona nie wygładzonym kamieniem fasada surowych budynków, zakurzony pas peronu – równego z gruntem, a zatem zmuszającego wysiadających do długiego zeskoku – nieco dziobiących ziemię kur i paru niechlujnych, zarośniętych urzędników, którzy stojąc bezczynnie nawet nie próbowali strugać ważnego. W przodzie, obok tańszej części składu, rozgadana horda wieśniaków z tobołkami i koszykami z wikliny czekała na zakończenie kontroli celnej i paszportowej, aby wcisnąć się do wagonów i dołączyć do upchanego w nich roju.
Naprzeciwko Bonda wychodziły na peron zamknięte drzwi, a wisząca nad nimi tablica informowała POLIS. Bond odniósł wrażenie, iż w brudnym oknie obok tych drzwi mignęła mu głowa i barki Kerima.
– Passeports. Douanes!
W korytarzu pojawił się cywil w towarzystwie dwóch policjantów; mieli ciemnozielone mundury i pistolety w kaburach u czarnych pasów. Poprzedzał ich konduktor pukający do drzwi.
Kiedy dotarli do dwunastki, konduktor wygłosił pełną wzburzenia przemowę po turecku i wyciągnąwszy przed siebie plik paszportów i biletów ułożył je w wachlarz jak karty do gry i począł kolejno przeglądać. Gdy skończył, cywil przywołał gestem dwóch policjantów, zapukał z wigorem do drzwi, a kiedy się otwarły – wkroczył do środka.
Bond nieznacznie przesuwał się korytarzem. Słyszał mamrotanie w kiepskiej niemczyźnie. Jeden z głosów był opanowany, drugi – wystraszony i gorący. Paszport i bilet herr Kurta Goldfarba zaginęły. Czy herr Goldfarb zabrał je może z przedziału konduktora? Z pewnością nie. A czy w ogóle herr Goldfarb wręczył konduktorowi swe papiery? Naturalnie. Zatem sytuacja jest w najwyższym stopniu niefortunna. Należy przeprowadzić dochodzenie. Bez wątpienia Poselstwo Niemieckie w Istambule wyjaśni sprawę (ta sugestia rozbawiła Bonda). Tymczasem należy oświadczyć z ubolewaniem, że pan Goldfarb nie może kontynuować podróży. Bez wątpienia będzie w stanie podjąć ją jutro. Herr Goldfarb zechce się ubrać. Jego bagaż zostanie przeniesiony do poczekalni.
Agent MGB, który wypadł na korytarz, okazał się smagłym południowcem, a zarazem najniższym rangą z „gości". Jego ziemista twarz była szara ze strachu. Był rozczochrany i ubrany tylko w spodnie od piżamy. W rozpaczliwym pośpiechu, z jakim pognał korytarzem, nie było jednak nic komicznego. Przy szóstce stanął i wziął się w garść. Zapukał z trudem panując nad nerwami. Drzwi uchyliły się na długość łańcucha, a Bond dostrzegł mięsisty nos i kawałek wąsa. Łańcuch został zdjęty i Goldfarb wszedł do środka. Nastąpiła chwila ciszy, podczas której cywil sprawdzał dokumenty dwóch starszych Francuzek z dziesiątki, a potem Bonda.
Ledwie spojrzał na jego paszport. Zatrzasnął dokument i oddał konduktorowi.
– Podróżuje pan z Kerim Bejem? – zapytał po francusku. Jego oczy były nieobecne.
– Tak.
– Merci, Monsieur. Bon voyage. - Zasalutował, odwrócił się na pięcie i zapukał gwałtownie do drzwi przedziału szóstego. Otwarły się i wszedł do środka.
Pięć minut później rozwarły się ponownie. Cywil, władczo teraz wyprostowany, przywołał policjantów i surowo powiedział im coś po turecku. Potem odwrócił się w stronę przedziału.
– Proszę się uważać za aresztowanego, mein Herr. Próba przekupstwa funkcjonariusza państwowego jest w Turcji poważnym przestępstwem.
Rozległa się gniewna oracja w kiepskiej niemczyźnie Goldfarba, którą ucięło w pół słowa jedno krótkie, stanowcze zdanie po rosyjsku. Ukazał się inny Goldfarb, Goldfarb z oczami szaleńca, powędrował na oślep korytarzem i wszedł do numeru dwunastego. Policjant zajął stanowisko przy drzwiach i czekał.