Выбрать главу

– A teraz pańskie papiery, mein Herr. Proszę bliżej. Muszę porównać ze zdjęciem. – Tajniak podniósł do światła niemiecki paszport w zielonych okładkach. – Bliżej proszę.

Z twarzą pobladłą od gniewu agent MGB podający się za Benza wyszedł niechętnie na korytarz. Miał na sobie lśniący niebieski szlafrok z jedwabiu. Z wyższością jego twarde brązowe oczy spojrzały wprost w oczy Bonda.

Cywil zamknął paszport i wręczył go konduktorowi.

– Pańskie papiery są w porządku, mein Herr. A teraz, jeśli pan pozwoli, bagaż. – Wszedł do przedziału, mając za sobą drugiego policjanta. Człowiek z MGB odwrócił ku Bondowi swój wygolony kark i przypatrywał się rewizji.

Bond zauważył wybrzuszenie pod lewą pachą i zarys pasa wokół bioder. Zastanawiał się, czy powinien zwrócić na to uwagę tajniaka. Doszedł do wniosku, że lepiej siedzieć cicho. Mogli go wziąć na świadka.

Rewizja była skończona. Cywil zasalutował z rezerwą i podążył w głąb korytarza. Gość z MGB wrócił do szóstki i zatrzasnął za sobą drzwi.

Szkoda, pomyślał Bond. Jeden się wymknął.

Popatrzył w okno. Ku drzwiom oznaczonym napisem POLIS eskortowano otyłego mężczyznę w szarym filcowym kapeluszu. Na karku miał rozogniony czyrak. W głębi korytarza trzasnęły drzwi. Pod opieką policjanta z wagonu wysiadł Goldfarb. Idąc z pochyloną głową przeciął zakurzony peron i zniknął w tych samych drzwiach, co jego kompan.

Parowóz gwizdnął, było to jednak gwizdnięcie nowego rodzaju – zuchwała, przeraźliwa fanfara greckiego maszynisty. Zatrzaśnięto drzwi wagonu sypialnego. Ukazał się, zmierzający w kierunku stacji, cywil z drugim policjantem. Strażnik na końcu pociągu zerknął na zegarek i wyciągnął chorągiewkę. Nastąpiło szarpnięcie, słabnące crescendo wybuchowych sapnięć parowozu i pierwsza część składu Orient Expressu podjęła podróż. Druga, która podąży trasą północną przez Żelazną Kurtynę – przez odległy o zaledwie pięćdziesiąt mil Dragoman na granicy bułgarskiej – pozostała przy zakurzonym peronie, czekając na jej podjęcie.

Bond otworzył okno i po raz ostatni spojrzał na tureckie przejście graniczne, gdzie w pustym pokoju siedzi dwóch mężczyzn, na których tak jakby ciążyły już wyroki śmierci. Dwa ptaszki z głowy, pomyślał. Dwa z trzech. Szanse prezentowały się lepiej.

Obserwował pusty peron z jego kurami i samotną sylwetką strażnika aż do chwili, gdy długi pociąg zatrząsł się na zwrotnicach i z szarpnięciem wypadł na pojedynczą główną linię. Z brzydkiego, wyżarzonego terenu przeniósł wzrok na słońce, co jak złota gwinea stawało z równin Turcji. Zapowiadał się piękny dzień.

Cofnął głowę przed chłodnym, aromatycznym powietrzem poranka i ze szczękiem zasunął okno.

Podjął decyzję. Pozostanie w pociągu i rozegra partię do końca.

ROZDZIAŁ 23

POŻEGNANIE Z GRECJĄ

Gorąca kawa ze skromniutkiego bufetu w Pithion (wagon restauracyjny zostanie dołączony dopiero w południe), bezbolesna wizyta pograniczników i celników greckich i już ścielono łóżka, a pociąg spieszył na południe, ku Zatoce w górnej części Morza Egejskiego. Na zewnątrz było teraz więcej światła i barw. Oddychało się such-szym powietrzem. Mężczyźni na małych stacyjkach i w polach byli przystojni. W słońcu dojrzewały słoneczniki, kukurydza i tytoń. Był to, jak powiedział Darko, inny dzień.

Bond umył się i ogolił pod rozbawionym spojrzeniem Tatiany. Pochwalała fakt, że nie natłuszcza sobie włosów.

– To plugawy zwyczaj – powiedziała. – Słyszałam, że hołduje mu wielu Europejczyków. Nam w Rosji nie przyszłoby do głowy nic podobnego. Brudzą się od tego poduszki. Ale dziwne, że wy, na Zachodzie, nie używacie perfum. Wszyscy nasi mężczyźni używają.

– My się myjemy – odparł Bond z ironią. Protestowała gorąco, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Był to

Kerim. Bond wpuścił go do środka. Kerim skłonił się dziewczynie.

– Co za czarująca scena rodzinna – oznajmił radośnie, sadowiąc swe masywne cielsko w rogu przy drzwiach. – Nieczęsto widuje się urodziwszą parę szpiegów.

Tatiana spojrzała nań gniewnie.

– Nie jestem przyzwyczajona do zachodnich dowcipów – powiedziała ozięble.

Śmiech Kerima był rozbrajający.

– Cóż, przyzwyczaisz się, moja droga. W Anglii mają kręćka na punkcie dowcipów. Uznaje się tam za stosowne żartowanie dosłownie z wszystkiego. Ja też nauczyłem się żartować, to smaruje koła. Obśmiałem się dzisiejszego ranka jak norka. Ci nieszczęśnicy w Uzunkopru! Jakże chciałbym tam być, kiedy policja zatelefonuje do konsulatu niemieckiego w Istambule. To właśnie najgorsze w fałszowaniu paszportów. Nietrudno je wyprodukować, lecz prawie nie sposób sfałszować również świadectwa urodzin – dokumenty krajów, które jakoby je wystawiły. Obawiam się, że kariery dwóch pani towarzyszy dobiegły smutnego kresu, pani Somerset.

– Jak to zrobiłeś? – Bond wiązał krawat.

– Pieniądze i wpływy. Pięćset dolarów dla konduktora. Trochę pohukiwania przed policją. Szczęście, że nasz przyjaciel spróbował łapówki. Szkoda, że ten cwany Benz z sąsiedniego przedziału – ukazał gestem ścianę – nie dał się w to wplątać. Nie mogłem dwukrotnie odstawić tego numeru z paszportami. Załatwimy go jakoś inaczej. Pryszczaty był łatwy. Nie mówił po niemiecku, a jazda bez biletu to poważna sprawa. No cóż, dzień zaczął się korzystnie. Wygraliśmy pierwszą rundę, ale nasz miły sąsiad będzie teraz bardzo ostrożny. Wie, z czym się musi liczyć. Może tak lepiej. Konspirowanie was dwojga przez cały dzień byłoby męczące. Teraz możemy się poruszać – a nawet zjeść wspólnie lunch, jeżeli weźmiecie ze sobą klejnoty rodzinne. Musimy uważać, czy nasz przyjaciel nie będzie dzwonił z którejś ze stacji. Wątpię jednak, czy się upora z grecką telefonią. Prawdopodobnie zaczeka do Jugosławii. Ale tam dysponuję już organizacją. Możemy dostać posiłki, jeśli okażą się potrzebne. Powinna to być niezmiernie interesująca podróż. W Orient Expressie nigdy nie brakuje emocji – wstał i otworzył drzwi – ani romantyki. – Posłał uśmiech w głąb przedziału. – Odezwę się w porze lunchu! Jedzenie greckie jest jeszcze gorsze niż tureckie, ale nawet mój żołądek służy Królowej.

Bond wstał i zamknął drzwi. Tatiana prychnęła:

– Twój przyjaciel nie jest kulturnyj! To nielojalność mówić o królowej w taki sposób.

Bond przysiadł się do niej.

– Taniu – powiedział cierpliwie. – To cudowny człowiek.

I dobry przyjaciel. Jeśli o mnie chodzi, może mówić, co sobie chce. Zazdrości mi. Chciałby mieć taką dziewczynę jak ty. Więc cię drażni. To taka forma flirtu. Powinnaś przyjmować ją jako komplement.

– Tak sądzisz? – popatrzyła nań swymi wielkimi błękitnymi oczyma. – Ale to, co powiedział o swoim żołądku i głowie waszego państwa. To było niegrzeczne wobec królowej. W Rosji byłoby to uznane za dowód bardzo złego wychowania.

Wciąż się jeszcze spierali, gdy pociąg stanął na prażonej słońcem i rojącej się od much stacji Alexandropolis. Bond otworzył drzwi na korytarz i przedział utonął w słońcu, które wisiało nad bladym zwierciadłem morza, zlewającego się, niemal bez horyzontu, z niebem koloru greckiej flagi narodowej.

Zjedli lunch, a ciężka torba spoczywała pod stołem pomiędzy nogami Bonda. Kerim szybko zaprzyjaźnił się z dziewczyną. Agent MGB nazwiskiem Benz unikał wagonu restauracyjnego. Widzieli go na peronie, jak kupował kanapki i piwo w obwoźnym bufecie. Kerim zaproponował, żeby zaprosić go na czwartego do brydża. Bond poczuł się nagle bardzo zmęczony i to za sprawą tego zmęczenia pomyślał, że tę niebezpieczną podróż zmieniają w piknik. Tatiana zauważyła jego milczenie. Wstała, oznajmiając, że musi odpocząć. Wychodząc z wagonu restauracyjnego słyszeli, jak Kerim zamawia radośnie koniak i cygara.