Выбрать главу

Kerim ufwał. Skwitował swoją orację bagatelizującym wzruszeniem ramion.

– Są to sprawy, mój przyjacielu, dobrze ci znane – powiedział z lekką nutą przeprosin. – A ja od prawienia tych banałów poczułem pragnienie. Popędź dziewczynę i chodźmy na kolację. Tylko błagam, wystrzegaj się niespodzianek. – Położył dłoń na wysokości środkowego guzika marynarki. – Podkreślam wagę tej prośby kładąc rękę nie na sercu, boby to było za poważne, lecz na żołądku, który ma dla mnie wielkie znaczenie. Obu nas czekają niespodzianki. Cygan mówił, byśmy na siebie uważali. Teraz ja powtarzam to samo. Możemy toczyć rozgrywkę na stole bilardowym, ale nie zapominajmy o czujności wobec reszty świata. Mój nos – poklepał go – tak mi mówi.

Żołądek Kerima zaburczał natarczywie, jak zbagatelizowany aparat telefoniczny z kimś rozzłoszczonym i upartym po drugiej stronie przewodu.

– No właśnie – powiedział Kerim z troską. – A nie mówiłem? Musimy koniecznie coś zjeść.

Skończyli kolację w chwili, gdy pociąg dotarł do obrzydliwie nowoczesnej stacji węzłowej w Thessalonikach. Ruszyli z powrotem korytarzem, a zanim rozstali się na noc, Kerim ostrzegł dźwigającego małą, ciężką torbę Bonda:

– Niedługo znowu będziemy niepokojeni. Granica o pierwszej. Grecy to małe piwo, ale ci Jugosłowianie lubią budzić wszystkich, którzy podróżują w puchach. Poślij po mnie, gdyby ci dokuczyli. Nawet w ich kraju znam pewne nazwiska, o których można napomknąć. Jestem w drugim przedziale następnego wagonu. Mam go tylko dla siebie. Jutro przeniosę się na łóżko naszego przyjaciela Goldfarba w dwunastce. Na razie zupełnie miło parkuje mi się w pierwszej klasie.

Bond podrzemywał czujnie, kiedy pociąg pracowicie piął się w górę doliny Yardar ku wrotom Jugosławii. Tatiana znowu spała z głową na jego kolanach. Rozmyślał o tym, co mu powiedział Darko. Zastanawiał się, czy kiedy już bezpiecznie przejadą Belgrad, nie powinien odesłać wielkiego mężczyzny do Istambułu. Nie było fair ciągnąć go przez całą Europę i zmuszać do udziału w awanturze, która rozgrywała się poza jego terytorium i dla której nie miał specjalnego zrozumienia. Darko najwyraźniej podejrzewał, że Bond zadurzył się w dziewczynie i stracił zdolność trzeźwej oceny operacji. Cóż, było w tym ziarnko prawdy. Byłoby z pewnością bezpieczniej wysiąść z pociągu i podążyć do kraju inną trasą. Jednak – przyznawał przed sobą otwarcie – idea ucieczki przed tym spiskiem, jeśli w samej rzeczy chodziło tu o spisek, napawała go odrazą. Jeśli natomiast nie chodziło, myśl o poświęceniu trzech dni z Tatianą była mu równie przykra. No i M. jemu pozostawił decyzję. Jak słusznie powiedział Darko, M. także był ciekaw prześledzić rozgrywkę do końca. Przewrotnie pragnął się dowiedzieć, o co chodzi w tej całej łamigłówce. Bond odsunął od siebie problem. Podróż przebiegała dobrze. Po co panikować?

Dziesięć minut po przybyciu na grecką stację graniczną Idomeni rozległo się gorączkowe pukanie do drzwi. Rozbudziło dziewczynę. Bond wysunął się spod jej głowy. Przyłożył ucho do drzwi.

– Tak?

– Le conducteur, Monsieur. Był wypadek. Pański przyjaciel, Kerim Bej.

– Chwileczkę – powiedział Bond gwałtownie. Wsunął Berettę do kabury, włożył marynarkę i otworzył drzwi.

– Co się stało?

W świetle korytarzowych lamp twarz konduktora była żółta.

– Proszę za mną. – Pobiegł w stronę wagonu pierwszej klasy. Wokół drzwi drugiego przedziału skupili się funkcjonariusze.

Patrzyli jak zaczarowani.

Konduktor zrobił dla Bonda przejście. Bond dotarł do drzwi i zajrzał do środka.

Włosy lekko zjeżyły mu się na głowie. Na kanapie po prawej stronie leżały dwa ciała, zastygłe w boju na śmierć i życie, jaki mógłby sobie wymyślić scenarzysta filmowy.

Pod spodem był Kerim, z nogami ugiętymi w ostatniej próbie powstania. Z jego szyi, tuż obok żyły szyjnej, sterczała owinięta taśmą rękojeść sztyletu. Miał odrzuconą głowę, a puste, przekrwione oczy patrzyły w noc. Usta wykrzywiał grymas. Po brodzie spływała strużka krwi.

Częściowo na nim, przygwożdżone za szyję lewym ramieniem Kerima, spoczywało ciężkie ciało człowieka z MGB o nazwisku Benz. Bond dostrzegał koniec stalinowskiego wąsa i fragment poczerniałej twarzy. Na plecach mężczyzny niemal nonszalancko leżała prawa ręka Kerima. Kończyła się pięścią zaciśniętą na rękojeści noża, tkwiącego w środku wielkiej plamy na marynarce.

Bond uległ swej wyobraźni. Było tak, jakby oglądał film. Uśpiony Darko, mężczyzna wślizgujący się bezszelestnie przez drzwi, dwa kroki w przód i błyskawiczny cios w szyję. Potem ostatni gwałtowny spazm konającego Kerima, który wyrzuca ramię, przyciąga mordercę do siebie i wbija nóż pod piąte żebro.

Ten wspaniały człowiek, który nosił ze sobą słońce. Teraz zgasło. Nie żył.

Bond odwrócił się brutalnie i zszedł z oczu mężczyzny, który dla niego zginął.

Zaczął uważnie, beznamiętnie odpowiadać na pytania.

ROZDZIAŁ 24

POŻEGNANIE Z NIEBEZPIECZEŃSTWEM

O trzeciej po południu, z półgodzinnym opóźnieniem, Orient Express posapując wtoczył się niespiesznie do Belgradu. Miał tu być ośmiogodzinny postój w oczekiwaniu na skład idący przez Żelazną Kurtynę.

Bond wyglądał przez okno na tłumy i oczekiwał pukania do drzwi zapowiadającego przybycie człowieka Kerima. Tatiana, otulona w swe sobolowe futro, siedziała skulona przy drzwiach, obserwując Bonda i zastanawiając się, czy do niej wróci.

Widziała to wszystko przez okno – dwa wynoszone z pociągu długie kosze, błyskające flesze fotografów policyjnych, usiłującego przyspieszyć formalności, rozgestykulowanego kierownika pociągu, a wreszcie wchodzącą i wychodzącą z wagonu wysoką postać Jamesa Bonda – prostą, twardą i zimną jak rzeźnicki nóż.

Potem Bond wrócił do przedziału i usiadł, wbijając w nią wzrok. Zadawał ostre brutalne pytania. Broniła się rozpaczliwie, podtrzymując z premedytacją swoją wersję, wiedziała bowiem, że jeśli powie mu wszystko – na przykład to, że w sprawę zaangażowany jest SMIERSZ – utraci go z pewnością na zawsze.

Siedziała teraz, ogarnięta strachem, strachem przed siecią, w którą się uwikłała, strachem przed tym, co mogą skrywać w sobie kłamstwa, jakie opowiedziano jej w Moskwie, a nade wszystko strachem przed możliwością utraty tego mężczyzny, który nagle stał się światłem jej życia.

Zapukano do drzwi. Bond wstał i otworzył. Do przedziału wpadł jak pocisk kauczukowo sprężysty, pogodny mężczyzna z błękitnymi oczami Kerima i zmierzwioną miotłą jasnych włosów nad smagłą twarzą.

– Stefan Trempo, do usług – szeroki uśmiech ogarnął ich oboje. – Nazywają mnie „Tempo". Gdzie Wódz?

– Proszę usiąść – powiedział Bond. Wiedziałem, pomyślał. To następny z synów Darka.