Mężczyzna omiótł ich ostrym spojrzeniem. Ostrożnie usiadł pomiędzy nimi. Jego twarz zgasła, a świetliste oczy wpatrywały się w Bonda z okropnym natężeniem, w którym były ślady łęku i podejrzliwości. Jego prawa dłoń mimochodem wślizgnęła się do kieszeni marynarki.
Kiedy Bond skończył, Stefan Trempo powstał. Nie zadawał żadnych pytań.
– Dziękuję, sir – powiedział. – Proszę za mną. Pojedziemy do mego mieszkania. Jest wiele do zrobienia.
Wyszedł na korytarz i stanął plecami do przedziału, zapatrzony przed siebie. Kiedy pojawiła się dziewczyna, nie obejrzawszy się ruszył korytarzem. Niosąc ciężką torbę i swój neseser Bond pospieszył za Tatianą.
Szli peronem, a potem znaleźli się na placu przed dworcem. Widok – garść poobijanych taksówek i monotonne fasady nowoczesnych budynków – był tu przygnębiający. Zaczęło mżyć. Trempo otworzył tylne drzwiczki sfatygowanego Morrisa, sam zaś wsiadł z przodu i ujął kierownicę. Podskakując na kocich łbach wytoczyli się na śliski asfalt bulwaru, a potem przez kwadrans jechali szerokimi, pustymi ulicami. Widzieli niewielu przechodniów i co najwyżej kilka innych aut.
Zatrzymali się w połowie długości brukowanej bocznej uliczki. W ślad za gospodarzem przeszli przez szerokie drzwi bloku mieszkalnego i pokonali dwie kondygnacje schodów, spowitych w typowy bałkański zapach – mieszankę zastarzałego potu, dymu z papierosów i kapusty. Trempo otworzył drzwi i wprowadził ich do dwu-pokojowego mieszkania z kompletem nijakich mebli i czerwonymi pluszowymi zasłonami w oknach. Były rozsunięte, pozwalając widzieć ślepe okna domu po drugiej stronie ulicy. Na bufecie stała taca z kilkoma zapieczętowanymi butelkami, szklankami oraz talerzami pełnymi owoców i biskwitów – powitalny poczęstunek dla Darka i jego przyjaciół.
Trempo skinął w stronę napitków.
– Proszę, sir, czujcie się, państwo, jak u siebie. Jest łazienka. Bez wątpienia macie oboje ochotę na kąpiel. Proszę wybaczyć, muszę wykonać telefon. – Twarda fasada jego twarzy zaczynała pękać. Przeszedł szybko do sypialni i zamknął za sobą drzwi.
Nastąpiły dwie puste godziny, podczas których Bond siedział przy oknie, gapiąc się na ścianę po drugiej stronie ulicy. Od czasu do czasu wstawał, chodził od ściany do ściany, a potem wracał na krzesło. Tatiana przez pierwszą godzinę udawała, że przegląda magazyny. Potem nagle poszła do łazienki i Bond słyszał stłumiony odgłos wody lejącej się do wanny.
Około szóstej z sypialni wyłonił się Trempo. Oświadczył Bondowi, że wychodzi.
– W kuchni jest jedzenie. Wrócę o dziewiątej i odwiozę państwa na dworzec. Czujcie się, proszę, jak u siebie w domu.
Wyszedł nie czekając na odpowiedź Bonda i cicho zamknął za sobą drzwi. Bond słyszał najpierw jego kroki na schodach, potem stuk drzwi wejściowych, a wreszcie rozrusznik Morrisa.
Bond przeszedł do sypialni, usiadł na łóżku, podniósł słuchawkę i przez chwilę rozmawiał po niemiecku z centralą międzynarodową.
Pół godziny później usłyszał spokojny głos M.
Bond rozmawiał z nim tak, jak z dyrektorem firmy Universal Export rozmawiałby akwizytor. Oświadczył, że jego kolega poważnie się rozchorował. Czy są w związku z tym jakieś nowe instrukcje?
– Jest bardzo chory?
– Tak, sir, bardzo.
– Co z konkurencją?
– Jechało ich z nami trzech, sir. Jeden zaraził się tym samym. Dwóch poczuło się kiepsko jeszcze w Turcji. Wysiedli w Uzunko-pru – na granicy.
– Zatem ta druga firma zwinęła żagle?
Bond wyobrażał sobie oblicze M. trawiącego tę informację. Zastanawiał się, czy pod sufitem powoli krąży wentylator, czy M. trzyma w dłoni fajkę, czy przy drugim aparacie słucha szef sztabu.
– Jakie masz pomysły? Czy wolałbyś wracać z żoną do kraju inną trasą?
– Wolałbym, żeby to pan postanowił, sir. Żona czuje się dobrze. Próbki w doskonałym stanie. Nie widzę powodów do zmiany planu. Wciąż mam ochotę doprowadzić podróż do końca. Jeśli ją przerwę, ten rejon nadal pozostanie dziewiczy i nie dowiemy się, jakie przedstawia możliwości.
– Czy chciałbyś, żebym ci podesłał do pomocy któregoś z naszych pozostałych akwizytorów?
– To nie powinno być konieczne. Jak pan zresztą uważa, sir.
– Jeszcze się zastanowię. Więc naprawdę chcesz doprowadzić do końca tę kampanię promocyjną?
Bond wyobrażał sobie oczy M. połyskujące tą samą perwersyjną ciekawością, tak samo wściekłą żądzą poznania, jaką odczuwał sam.
– Tak, sir. Teraz, skoro jestem już w połowie, szkoda by było nie zaliczyć całej trasy.
– Zatem w porządku. Pomyślę o podesłaniu ci kogoś do pomocy. – Na drugim końcu linii nastąpiła pauza. – Masz na wątrobie coś jeszcze?
– Nie, sir.
– No to do zobaczenia.
– Do widzenia, sir.
Bond odłożył słuchawkę. Siedział, gapił się na nią i nagle pożałował, że nie okazał większego entuzjazmu w sprawie proponowanych przez M. posiłków. Wstał z łóżka. No, ale niebawem zostawi wreszcie za sobą te cholerne Bałkany i będzie we Włoszech. Potem w Szwajcarii, we Francji – pośród przyjaznych ludzi, z dala od tych złodziejskich ziem.
– A dziewczyna, co z nią? Czy może ją oskarżać o śmierć Kerima? Bond wrócił do pierwszego pokoju, stanął przy oknie i wyglądając przez szybę zastanawiał się, odtwarzał wszystko – każdą minę i każdy gest, jaki uczyniła od chwili, gdy owej nocy w Kristal Palas po raz pierwszy usłyszał jej głos. Nie, nie może zwalać na nią winy.
Jeśli nawet była agentką, to agentką mimo woli. Tej roli, jeżeli była to rola, nie potrafiłaby zagrać w pełni przekonująco żadna na świecie dziewczyna w jej wieku. Poza tym podobała mu się, a ufał swoim instynktom. Wreszcie: czyż ze śmiercią Kerima ów spisek czy Bóg wie co nie stracił racji bytu? Dowie się pewnego dnia, o co w tej sprawie chodziło. W tej chwili był pewien jednego – dziewczyna nie uczestniczyła w niej świadomie.
Podjąwszy postanowienie, Bond podszedł do drzwi łazienki i zapukał.
Kiedy wyszła, chwycił ją w ramiona, przytulił i zaczął całować. Przywarła do niego i stali tak czując, jak na powrót wkrada się pomiędzy nich i odpycha gdzieś daleko zimną pamięć śmierci Kerima dawne zwierzęce ciepło.
Tatiana wysunęła się z objęć Bonda i popatrzyła mu w oczy. Wyciągnęła dłoń, aby odsunąć z jego czoła czarny kosmyk włosów.
Jej twarz znowu żyła.
– Cieszę się, że wróciłeś, James – powiedziała, dodając po chwili rzeczowo: – Teraz musimy coś zjeść, wypić i wrócić do życia.
Później, kiedy skończyli już posiłek złożony ze śliwowicy, szynki wędzonej i brzoskwiń, pojawił się Trempo. Zawiózł ich na dworzec, gdzie w twardym blasku lamp łukowych czekał express, pożegnał szybko i chłodno, a potem zniknął w głębi peronu, wracając do swych mrocznych spraw.
Punktualnie o dziewiątej nowy parowóz zagwizdał po nowemu i pociągnął wagony w całonocną podróż w dół doliny Sawy. Bond odwiedził konduktora w jego służbówce, aby wręczyć mu pieniądze i obejrzeć paszporty nowych pasażerów.
Znał większość elementów, jakich należy szukać w sfałszowanych paszportach – rozmazanych wpisów, zbyt precyzyjnych konturów wykonanych gumowymi stemplami pieczęci, resztek starego kleju na krawędziach fotografii, lekkich prześwitów papieru wszędzie tam, gdzie dokonano jakichś zabiegów, aby przerobić cyfrę lub literę; jednak pięć nowych paszportów – trzy amerykańskie i dwa szwajcarskie – wyglądało zupełnie niewinnie. Dokumenty szwajcarskie, ulubione przez rosyjskich fałszerzy, należały do dwojga małżonków, z których każde liczyło ponad siedemdziesiątkę. Na koniec Bond oddał papiery konduktorowi, wrócił do przedziału i przysposobił się do następnej nocy z głową Tatiany na kolanach.