Выбрать главу

W wagonie restauracyjnym Bond zamówił dwa americano i butelkę Chianti Broglio. Pojawiły się wyśmienite europejskie przekąski i Tatiana poweselała.

– Zabawny facet – Bond patrzył, jak myszkuje pomiędzy małymi talerzykami. – Ale rad jestem, że się pojawił. Będę miał szansę trochę się przespać. Po powrocie do domu mam zamiar spać cały tydzień.

– Mnie się nie podoba – powiedziała dziewczyna obojętnie. – Nie jest kulturnyj. Nie ufam jego oczom.

Bond się roześmiał.

– Nikt nie jest dla ciebie dość kulturnyj.

– Znałeś go wcześniej?

– Nie. Lecz pracuje w mojej firmie.

– Mówiłeś, że jak się nazywa?

– Nash. Norman Nash. Przeliterowała: – N. A. SZ.? Tak?

– Właśnie.

We wzroku dziewczyny pojawiła się niepewność.

– Przypuszczam, że wiesz, co to znaczy po rosyjsku. W wywiadach rosyjskich człowiek jest „nasz”, kiedy dla nich pracuje. I właśnie ten człowiek nazywa się Nash. To nieprzyjemne.

Bond parsknął śmiechem.

– Naprawdę, Taniu, umiesz uzasadniać swą antypatię do pewnych ludzi zdumiewającymi argumentami. Nash to nader pospolite nazwisko angielskie. Zupełnie nieszkodliwy facet, a na pewno wystarczająco twardy do naszych celów.

Tatiana zrobiła do niego minę i wróciła do lunchu. Pojawiły się tagliatelli verdi, potem wino, potem doskonałe eskalopki.

– Och, jakież to dobre – powiedziała. – Od wyjazdu z Rosji nic, tylko jem i jem. – Jej oczy rozszerzyły się. – Nie pozwól mi zanadto przytyć, James. Nie pozwolisz mi tak się upaść, żebym nie nadawała się już do kochania? Musisz uważać, bo w przeciwnym razie będę tylko jeść całymi dniami i spać. Będziesz mnie bił, jeśli zacznę jeść za dużo?

– Z całą pewnością będę cię bijał.

Tatiana zmarszczyła nos. Poczuł delikatną pieszczotę jej stóp. Wielkie oczy wpatrywały się weń z uporem. Potem długie rzęsy opadły z afektacją.

– Zapłać, proszę – powiedziała. – Jestem senna.

Pociąg dojeżdżał do Maestre. Pojawiły się pierwsze kanały. Prostym szlakiem wodnym sunęła ku miastu gondola towarowa pełna warzyw.

– Ale za minutę będziemy w Wenecji – zaprotestował Bond. – Nie chcesz jej zobaczyć?

– To będzie po prostu następny dworzec. Poza tym mogę obejrzeć Wenecję kiedy indziej. Teraz chcę, żebyś mnie kochał. Proszę, James. – Tatiana pochyliła się nad stolikiem. Położyła dłoń na dłoni Bonda. – Daj mi to, czego pragnę. Jest tak niewiele czasu.

Potem znów był ich mały pokój, zapach morza wdzierający się przez półotwarte okno, trzepotanie zaciągniętych zasłon. Znów na podłodze leżały dwa stosiki ubrań, znów dwa szepczące ciała na kanapie szukały się dłońmi. Splotły się, a kiedy pociąg szarpnął na zwrotnicach w wypełnionej echami hali dworca weneckiego, rozległ się ostatni rozpaczliwy okrzyk.

Gdzieś spoza próżni maleńkiego pokoju niosły się echa nawoływań, przemieszanych z metalicznym brzękiem i szuraniem ludzkich stóp, ktęre powoli rozmyły się we śnie. Później była Padwa, Vinzenza i prześwitujący przez zasłony złotem i czerwienią przepyszny wschód słońca nad Werona. Znów korytarzem przemaszerował dzwonek. Obudzili się. Bond włożył ubranie, wyszedł na korytarz i stanął wsparty o balustradę. Patrzyłna gasnącą nad Równiną Lombardzką różową poświatę, myślał o Tatianie i o przyszłości. Na ciemnym szkle obok twarzy Bonda pojawiło się odbicie twarzy Nasha. Nash podszedł bardzo blisko, tak że jego łokieć dotykał ramienia Bonda.

– Wydaje mi się, że wyczaiłem jednego z tamtych – powiedział cicho.

Bond nie był zaskoczony. Przypuszczał, że jeśli coś ma się zdarzyć, to właśnie tej nocy.

– Kto to jest? – zapytał niemal bez zainteresowania.

– Nie wiem, jak się naprawdę nazywa, lecz przewinął się przez Triest raz czy dwa. Ma coś wspólnego z Albanią. Może tamtejszy rezydent. Teraz jest na paszporcie amerykańskim. „Wilbur Frank”. Podaje się za,bankiera. Jest w dziewiątym, tuż obok ciebie. Nie sądzę, bym się co do niego mylił, staruszku.

Bond zerknął w oczy, osadzone w dużej brązowej twarzy. Znów drzwi paleniska stały otworem. Czerwona poświata wylała się na zewnątrz i została wygaszona.

– Doskonale, że go przyuważyłeś. Może to być ciężka noc. Lepiej odtąd trzymaj się nas. Nie powinniśmy zostawiać dziewczyny samej.

– Tak właśnie myślałem, staruszku.

Zjedli kolację. Był to cichy posiłek. Nash siedział obok dziewczyny i nie spuszczał wzroku z talerza. Trzymał nóż jak pióro i często obcierał go o widelec. Jego ruchy były niezgrabne. W połowie kolacji sięgając po sól przewrócił Tatianie kieliszek Chianti. Przepraszał gęsto. Z żądania nowego kieliszka i napełnienia go winem uczynił wielkie widowisko.

Podano kawę. Teraz niezgrabnie zachowała się Tatiana. Przewróciła swą filiżankę. Nagle bardzo pobladła i zaczęła szybko oddychać.

– Tatiano! – Bond uniósł się z krzesła, ale to kapitan Nash pierwszy porwał się na nogi i przejął inicjatywę.

– Dama zasłabła – powiedział krótko. – Pozwól. – Otoczył Tatianę ramieniem i postawił ją na nogi. – Odprowadzę ją do przedziału. Ty lepiej pilnuj torby. No i masz rachunek. Zajmę się nią do twego powrotu.

– Już wszystko dobrze – zaprotestowała Tatiana, ale jej drętwiejące wargi świadczyły, że popada w omdlenie. – Nie przejmuj się, James, polezę chwilkę…

Głowa dziewczyny osunęła się na ramię Nasha. Nash uchwycił ją w talii, a potem szybko i kompetentnie przeprowadził zatłoczonym przejściem i wymanewrował z wagonu restauracyjnego.

Bond niecierpliwie strzelił palcami na kelnera. Biedulka. Musi być wykończona. Dlaczego nie pomyślał o stresach, jakim podlega?

Przeklinał swój egoizm. Dzięki niebiosom za tego Nasha. Przy swym całym nieokrzesaniu bardzo sprawny gość.

Zapłacił rachunek i z ciężką torbą w dłoni najszybciej jak mógł ruszył z powrotem przez zatłoczony pociąg.

Delikatnie zapukał do drzwi przedziału siódmego. Otworzył je Nash. Z palcem na ustach wyszedł na korytarz i zamknął drzwi za sobą.

– Małe omdlenie – powiedział. – Teraz jest już w porządku. Łóżka były pościelone. Położyła się spać na górnym. Chyba było dla niej tego wszystkiego za wiele, staruszku.

Bond skinął głową. Wszedł do przedziału. Spod sobolowego futra zwieszała się pobladła dłoń. Bond stanął na dolnym łóżku i delikatnie wsunął ją pod futro. Była bardzo chłodna. Dziewczyna spała zupełnie bezgłośnie.

Bond cicho zszedł na dół. Niech lepiej śpi. Wysunął się na korytarz.

Nash popatrzył nań pustymi oczyma.

– Cóż, chyba powinniśmy przygotować się na noc. Mam książkę – podniósł ją do góry. – Wojna i pokój. Od lat usiłuję się przez to przeryć. Ty się prześpij pierwszy, staruszku. Wyglądasz nienad-zwyczajnie. Obudzę cię, kiedy oczy same zaczną mi się zamykać.

– Ukazał głową drzwi dziewiątki. – Nie pokazywał się dotąd. I nie sądzę, żeby się pokazał, jeśli szykuje jakiś numer. – Urwał.

– Tak nawiasem, czy masz broń, staruszku?

– Tak. A co, ty nie? Nash miał minę winowajcy.

– Boję się, że nie. Mam w domu Lugera, ale jest za wielki do takiej roboty/

– Ach, trudno – powiedział z wahaniem Bond. – Lepiej weź moją. Chodźmy.

Weszli do przedziału i Bond zamknął drzwi. Wydostał Berettę i podał Nashowi.

– Osiem strzałów – powiedział cicho. – Półautomatyczny. Zabezpieczony.

Nash ujął pistolet i gestem zawodowca zważył go w dłoni. Potem odbezpieczył i zabezpieczył.