W ciągu dwustu lat od śmierci Smoka nikt się nie podjął szczegółowego zbadania jego życia, co właściwie nie powinno dziwić. Owszem, można pisać bez obaw o zmarłym cesarzu, tylko kto się tym zajmie? Cudowny okres renesansu zbyt szybko został przerwany pierwszymi zwiastunami rewolucji przemysłowej, w którym to czasie, ponurym i zadymionym, pogoń za pieniądzem przyćmiła całą resztę, łącznie ze sztuką i naukami humanistycznymi. I oto powtórnie nastały czasy dekadencji; cesarską koronę wkładają na skronie kolejni słabeusze, a imperium stopniowo przemienia się w zlepek odrębnych jednostek, które nie darzą zbyt wielkim lub jakimkolwiek respektem głównego ośrodka władzy. Panujący nad nami, jeśli już potrafią się do czegoś zmobilizować, to skupiają się na tak bezużytecznych przedsięwzięciach, jak budowa na Sycylii gigantycznych grobowców w stylu piramidy. Kto się odważy w takich czasach podkreślać wielkość Trajana VII?
Ja się odważę.
Te słowa mogę poprzeć grubym plikiem rękopisów. Wykorzystując swoją pozycję na cesarskim dworze, przeorałem dolne piwnice rzymskiego Kapitolu, gdzie odmykałem szafy zamknięte od dwudziestu stuleci i wydobywałem na światło dzienne dokumenty, o których istnieniu dawno zapomniano. Przeglądałem prywatne zapiski z dysput senatorskich; nikt mi w tym nie przeszkadzał, nikt się nie interesował. Czytałem pamiętniki pozostawione przez najwyższych urzędników dworskich. Szperałem w raportach poborców ściągających podatki w prowincjach i inspektorów nadzorujących targowiska; choć wydają się nudne i jałowe, są w rękach historyka prawdziwą kopalnią wiedzy. Dzięki temu przywróciłem pełen blask — przynajmniej w swojej pamięci i na kartach nie ukończonej książki — osobie Trajana VII i czasom, w których żył.
A cóż to była za postać! Przez wszystkie lata swojego długiego żywota był wspaniałym ucieleśnieniem siły, dalekowzroczności, zapału i nieustępliwości. Zaliczam go w poczet najwybitniejszych cesarzy. Obok Augusta Cezara, założyciela imperium, Trajana I i Hadriana, którzy przesunęli granice aż po krańce ziemi, Konstantyna, który wprowadził skuteczne rządy na tym bezkresnym obszarze, Maksymiliana III, który raz na zawsze rozprawił się z barbarzyńcami, wreszcie jego krajana i poprzednika Flawiusza Romulusa. Przez lata go poznawałem — prawdziwego smoka! — a cudowna bliskość jego wielkiego ducha, którą odczuwałem w czasie swoich badań, uświetniła i uszlachetniła moje dni.
A więc cóż o nim wiem — tym wybitnym cesarzu, rzymskim smoku, moim dalekim praprzodku? Otóż urodził się z nieprawego łoża, to po pierwsze. Skrupulatnie przetrząsnąłem metryki urodzeń i ślubów w Tarraco i okolicznych regionach Hispanii, badając okres od roku 2215 do 2227, co powinno w zupełności wystarczyć, i chociaż natrafiłem na paru Drakonów w dokumentach podatkowych: Decymusa Drakona, Numeriusza Drakona i Salwiusza Drakona — wydaje się, że żaden się nie ożenił ani nie doczekał się potomstwa, które by wpisano do ksiąg metrykalnych. A zatem imiona rodziców pozostaną nieznane. Mogę tylko podać, że w 2241 roku niejaki Trajan Drakon, obywatel Tarraco, wstąpił do służby wojskowej w Trzecim Legionie Hispańskim. Z czego wnoszę, że urodził się pomiędzy rokiem 2220 a 2225. W tamtych czasach rekrutowano osiemnastoletnich młodzieńców, co wskazywałoby, że urodził się w roku 2223, lecz znając Drakona, a znam go już całkiem dobrze, zaryzykowałbym stwierdzenie, że zaciągnął się wcześniej, w wieku lat szesnastu, jeśli nie piętnastu.
Imperium właściwie znajdowało się jeszcze pod greckim panowaniem, wszakże Hispania, jak większość zachodnich prowincji, cieszyła się niezależnością. Cesarzem w Konstantynopolu był Leon XI — człowiek, który ochotniej zajmował się gromadzeniem w pałacu skarbów kultury starożytnej Grecji aniżeli rozważaniem sytuacji na obszarze Europy. Ziemiami Cesarstwa Zachodniego władał nominalnie jego daleki krewniak Nikefor Kantakuzen. Jednakże w czasach greckiej dominacji cesarze Zachodu byli posłusznymi kukłami, przy czym Nikefor, ostatni z serii, był najbardziej posłuszny z nich wszystkich. Podobno nigdy nie widziano go w Rzymie; czas spędzał na południu, w zacisznym zakątku niedaleko Neapolis.
Do pierwszych buntów na Zachodzie, o czym piszę z dumą, dochodziło w Hispanii, w moim rodzinnym mieście Tarraco. Odważny i pełen werwy Flawiusz Romulus, syn pastucha, może nawet niepiśmienny, zebrał wojsko złożone z takich jak on obszarpańców, obalił rząd prowincji i ogłosił się cesarzem. Działo się to w roku 2193. Miał wtedy dwadzieścia pięć lub trzydzieści lat.
Nikefor, cesarz Zachodu, zlekceważył powstanie w Hispanii, jakby miał do czynienia z błahym miejscowym rokoszem. Wątpliwe, by wieść dotarła do uszu bazyleusa Leona XI w Konstantynopolu. Tymczasem bardzo szybko pobliska Luzytania przysięgła wierność chorągwi buntownika, a za nią wyspiarska Brytania, potem Galia. Kawałek po kawałku zachodnie ziemie wyrywały się z poddaństwa wobec słabowitego rządu w Rzymie, aż ostatecznie Flawiusz Romulus wkroczył do stolicy, zajął cesarski pałac i wysłał na południe korpus wojskowy w celu aresztowania Nikefora i odwiezienia go na miejsce zesłania w Ajgyptos. W roku 2198 upadło również Cesarstwo Wschodnie. Leon XI odbył swoją słynną, upokarzającą pielgrzymkę z Konstantynopola do Rawenny, gdzie na mocy traktatu uznał we Flawiuszu Romulusie nie tylko cesarza ziem zachodnich, ale i pana ziem wschodnich.
Rządy Flawiusza trwały jeszcze przez trzydzieści lat. Nie zadowalając się samym tylko zjednoczeniem imperium, wsławił się drugim zdumiewającym wyczynem: wyprawą, w czasie której okrążył koniuszek Afryki, dotarł do wybrzeży Indii, a nawet, jak się przypuszcza, do dalszych, nieznanych lądów. Był pierwszym z Morskich Cesarzy, dając szlachetny przykład żyjącemu dwa pokolenia po nim Trajanowi VII, jeszcze zuchwalszemu podróżnikowi.
My, Rzymianie, już w czasach pierwszego Augusta organizowaliśmy wyprawy lądowe na Daleki Wschód, do Persji, a nawet Indii. W epoce świetności Cesarstwa Wschodniego Bizantyjczycy często zapuszczali się na zachodnie wybrzeża Afryki, prowadząc ożywiony handel z królestwami Czarnego Lądu, co skłoniło kilku zaradniejszych cesarzy Zachodu do wysłania własnych ekspedycji naokoło Afryki w kierunku Arabii, stamtąd zaś dalej, do Indii. Były to jednak sporadyczne wypady. Flawiusz Romulus pragnął zacieśnić więzy handlowe z krajami Azji. Podczas swojej wielkiej podróży do Indii afrykańskim szlakiem zabrał ze sobą tysiące Rzymian, których tam zostawił z misją zakładania kolonii. Od tamtej pory prowadzimy interesy z ciemnoskórymi ludami tych odległych krajów. I nie koniec na tym! On sam lub jeden z jego dowódców pożeglował hen, do królestw Kataju i Cipangu, gdzie żyją ludzie o żółtej cerze. W ten oto sposób nawiązaliśmy stosunki handlowe, dzięki którym możemy sprowadzać z tych tajemniczych stron jedwab i kadzidło, klejnoty i korzenie, nefryt i kość słoniową, rabarbar i szmaragdy, pieprz i rubiny, cynamon i szafiry, wonności i barwniki.
Flawiusz Romulus miał nieokiełznane ambicje. Marzył też o nowych wojażach na zachód, ku lądom Nowego Rzymu po drugiej stronie Oceanu. Setki lat wcześniej nieostrożny cesarz Saturninus podjął ryzykowną próbę podboju Nowego Świata; wydał masę pieniędzy i poniósł dotkliwą klęskę. Fiasko przedsięwzięcia tak nas osłabiło pod względem wojskowym i gospodarczym, że w ciągu pięćdziesięciu lat Grecy bez większych problemów przejęli kontrolę nad imperium. Tamto bolesne doświadczenie było przestrogą dla Flawiusza. Wiedział, że nigdy nie pokona walecznych narodów Nowego Świata, lecz zależało mu na nawiązaniu stosunków handlowych. Od pierwszych dni swojego panowania zastanawiał się, jak zrealizować ten cel.