Jego następcą, jako że przeżył wszystkich swoich synów, był inny Hispan z Tarraco, Gajusz Juliusz Flawillus, pochodzący ze szlachetniejszego niż on rodu, który prawdopodobnie wspierał swoim majątkiem rebelię Flawiusza. Gajusz Flawillus był potężnym i znamienitym cesarzem, ale że rządził pomiędzy dwiema silnymi osobowościami, Flawiuszem Romulusem i Trajanem Drakonem, wydaje się bardziej rozjemcą niż innowatorem. Kiedy zasiadał na tronie, czyli w latach 2238 — 2253, kontynuował politykę morską swojego poprzednika, kładł nacisk na podróże do Nowego Świata, nie do Afryki i Azji. Jednocześnie usiłował zbliżyć do siebie grecką i łacińską część imperium, czemu Flawiusz Romulus poświęcał dość mało uwagi.
To właśnie za panowania Gajusza Flawillusa wybił się Trajan Drakon. Pierwsze misje wojskowe wypełniał w Afryce, gdzie prędko awansował, gdy bohatersko stłumił powstanie w Aleksandrii, a następnie ukrócił występki pustynnych rozbójników na południe od Kartaginy. Dokładnie nie wiadomo, w jakich okolicznościach zwrócił na niego uwagę cesarz Gajusz, choć można się spodziewać, że miało w tym swój udział jego hispańskie pochodzenie. W roku 2248 jest już dowódcą gwardii pretoriańskiej. Ma około dwudziestu pięciu lat. Niebawem otrzyma tytuł pierwszego trybuna, a zaraz potem konsula. W roku 2252, na kilkanaście miesięcy przed śmiercią, Gajusz oficjalnie adoptował Trajana i ogłosił go swoim spadkobiercą.
Czuło się, jakby Flawiusz Romulus powstał z martwych, kiedy Trajan Drakon odział się w purpurę i przyjął imię Trajana VII. W miejsce wyniosłego patrycjusza Gajusza Flawillusa władzę objął drugi hispański chudopachołek z tym samym zawadiackim wigorem, który popychał Flawiusza do wielkich czynów, tak że cały świat drżał od jego rubasznego śmiechu.
W rzeczy samej, Trajan okazał się drugim Flawiuszem, i to na jeszcze większą skalę. Obaj nie należeli do ułomków, lecz Trajan był wielkoludem. (Też jestem wysoki, ja, jego daleki potomek). Ciemne włosy opadały mu do połowy pleców. Czoło miał szlachetnie zadarte, oczy płonęły orlim blaskiem, jego gromki głos rozbrzmiewał od Wzgórza Kapitolińskiego do Janikulum. Na jednym posiedzeniu potrafił bez niczyjej pomocy opróżnić beczułkę wina… i ustać na nogach. W ciągu osiemdziesięciu lat życia miał pięć żon (bynajmniej nie w tym samym czasie, pośpiesznie wyjaśniam), tudzież niezliczone rzesze nałożnic. Spłodził dwadzieścioro pełnoprawnych potomków, z których dziesiąty był moim przodkiem, oraz taką hordę bękartów, że nietrudno dziś napotkać sępią twarz Trajana Drakona na ulicy w prawie każdym mieście na świecie.
Był miłośnikiem nie tylko kobiet, ale i sztuki, zwłaszcza muzyki i rzeźbiarstwa, interesował się też naukami ścisłymi. Takie dziedziny wiedzy jak matematyka, astronomia i mechanika były zaniedbywane w ciągu dwustu lat, kiedy Zachód podlegał rozpieszczonym, lubującym się w zbytkach Grekom. Trajan powrócił do korzeni. Gruntownie przebudował starożytną stolicę, okraszając ją pałacami, teatrami i uniwersytetami, jakby ich tam nigdy nie było. Ponadto, może z obawy przed niewystarczalnością podjętych środków, przeniósł się na wschód, do prowincji Panonii, do miasteczka Wenia nad rzeką Danubius, gdzie wzniósł, rzec można, drugą stolicę ze wspaniałą uczelnią, masą teatrów, przepysznym gmachem senatu i cesarskim pałacem, jednym z cudów świata. Wychodził z założenia, że Wenia, chociaż mroczniejsza, zimniejsza i bardziej deszczowa od słonecznej Romy, znajdowała się bliżej serca imperium. Nie ścierpiałby kolejnego podziału Cesarstwa na część wschodnią i zachodnią, mimo że zarządzanie całością stanowiło nie lada wyzwanie. Usytuowawszy swoją siedzibę właśnie tam, mógł się łatwiej zwrócić na zachód w stronę Galii i Brytanii, na północ ku ziemiom Teutonów i Gotów, i na wschód, gdzie rozciągały się greckie terytoria — a zarazem nie wypuszczać z rąk steru władzy.
Trajan rzadko jednak bywał w swojej nowej stolicy, a Romę nieczęsto odwiedzał. Nieustannie podróżował. A to pojawiał się w Konstantynopolu, przypominając Grekom z Azji, że mają nad sobą Cesarza, a to objeżdżał Syrię, Ajgyptos i Persję, a to zapuszczał się na daleką północ, żeby polować na dzikie, włochate bestie, żyjące na ziemiach Hiperborejczyków, a to wreszcie powracał do ojczystej Hispanii, gdzie przekształcił starożytną Sewillę w najważniejszy port, skąd wyruszały wyprawy do Nowego Świata. Zaiste, nie próżnował.
A w dwudziestym piątym roku panowania, 2278 o.z.m., rozpoczął swoją największą podróż. Dokonał oszałamiającego wyczynu, który na zawsze upamiętnił jego imię: opłynął świat dokoła, wyruszywszy z Sewilli, by tamże powrócić, zapoznając się z prawie wszystkimi narodami, cywilizowanymi bądź barbarzyńskimi, jakie zamieszkują nasz glob.
Kto przed nim zdobył się nad tak śmiałe przedsięwzięcie? Nikt, sądząc po tym, co znalazłem w historycznych zapiskach.
Oczywiście, nikt wcześniej nie podawał w wątpliwość tego, że ziemia jest kulą, a więc można ją opłynąć. Człowiek ze zdrowym rozsądkiem dostrzega krzywiznę planety, gdy tylko sięgnie wzrokiem w dal. A to, że gdzieś istnieje kraniec, z którego nierozważny żeglarz spada jak z urwiska, spokojnie można włożyć między bajki. Podobnie nie ma powodu bać się nieprzebytej ściany ognia hen na południowych morzach, opisywanej przez prostaczków. Już dwa i pół tysiąca lat temu pierwsze statki opłynęły południowy przylądek Afryki i nikt nie widział ścian ognia.
Nawet jednak najwytrawniejszym wilkom morskim nie przyszło do głowy opływać całej kuli ziemskiej, a cóż dopiero wybierać się w taką podróż, zanim Trajan Drakon jako pierwszy śmiałek wypłynął z Sewilli. Żeglując wzdłuż afrykańskich wybrzeży, docierano do Arabii, Indii, a nawet Kataju. Również do Nowego Świata: najpierw do Meksyku, a potem wzdłuż zachodnich wybrzeży tego kraju, obok wąskiego pasa lądu, który łączy dwa wielkie kontynenty, dopływano do wielkiego imperium Peru. Przy okazji dowiedzieliśmy się o istnieniu drugiego oceanu, może nawet większego niż ten, który oddziela Europę od Nowego Świata. Wody tego rozległego oceanu chlustały na wschodzie o plaże Peru i Meksyku, na zachodzie zaś Kataju, Cipangu i Indii. Ale co leżało pośrodku? Może gdzieś wśród zachodnich mórz powstały inne mocarstwa, potężniejsze niż Kataj, Cipangu i Indie razem wzięte? A jeśli któreś nieznane imperium spychało w cień nawet Cesarstwo Rzymskie?
Trajan VII Drakon okrył się nieśmiertelną sławą, bo postanowił się tego dowiedzieć choćby za cenę życia. Musiał czuć się niezagrożony na tronie, skoro był skłonny powierzyć pieczę nad stolicą swoim zastępcom na tak długi czas. Albo też nie przejmował się możliwością przewrotu, do cna pochłonięty myślami o podróży.
Pięcioletnie wojaże dookoła świata były jednym z najznamienitszych wyczynów w dziejach, stawianym na równi z założeniem imperium przez Augusta Cezara czy rozszerzeniem jego granic na prawie cały ówcześnie znany świat przez Trajana I i Hadriana. Otóż ta właśnie rzecz, pomijając inne osiągnięcia, skłoniła mnie do zgłębienia dziejów jego życia. W czasie pamiętnej podróży nie natknął się na żadne mocarstwo mogące rywalizować z Rzymem, lecz odkrył krocie maleńkich królestw na wyspach Morza Zachodniego, których wyroby w znacznym stopniu wzbogaciły nasze życie. Nie dość na tym: przetarty przezeń szlak, który prowadzi wokół wąziutkiego przylądka południowego kontynentu Nowego Świata, daje nam stały, otwarty dostęp do ziem Azji, niezależnie od ewentualnych sprzeciwów bądź to swarliwych Meksykanów i Peruwiańczyków, bądź wojowniczych Cipangijczyków i niewyobrażalnie licznych Katajczyków.
Jednakowoż, chociaż znamy w zarysach wydarzenia towarzyszące wyprawie Trajana, jego prywatny dziennik, obfitujący w bezcenne szczegóły, przez wieki uchodził za zaginiony. Dlatego właśnie tak się uradowałem, kiedy jeden z moich szperaczy, przetrząsając zapomniany zakątek w Urzędzie Spraw Morskich w Sewilli, obwieścił mi na początku roku, że przypadkowo natknął się na rzeczony dziennik. Przez cały ten czas leżał wśród papierów dokumentujących późniejsze rządy, zagrzebany dla niepoznaki w stosie dowodów wypłat i pokwitowań za towar. Z mojego polecenia cesarski goniec przywiózł mi go do Tauromenium. Podróż zabrała mu sześć tygodni, ponieważ pakunek wędrował drogą lądową z Hispanii do Italii (nie powierzyłbym morskim bałwanom tak drogocennej rzeczy), wzdłuż półwyspu aż do Bruttium, przez cieśninę promem do Mesyny, stamtąd zaś do mnie.