— Moje życie załamało się, kiedy miałem dwadzieścia siedem lat — powiedział. — Potrzebowałem całkowitej reintegracji osobowości. Jak widzisz, pracowałem nad tym, ale nie odniosłem stuprocentowego sukcesu.
Dalej opowiadał mi o kolejnych czasowych związkach, o przygodach zdecydowanie kryminalnych, o eksperymentach z halucynogenami, przy których ziele i latacze to sama niewinność, a wreszcie stanął przed alternatywą: akces do Służby Czasowej albo samobójstwo.
— Podłączyłem się do terminala i po prostu spytałem. Tak zostaję kurierem. Nie — wypijam truciznę. Odpowiedź brzmiała „tak”. No i tu jestem — stwierdził dopijając wino.
Dla mnie tej nocy Capistrano był cudownym objawieniem idealną jednością zrozpaczonego, tragicznego bohatera romantycznego i dramatyzującego szarlatana. Lecz oczywiście byłem pijany i bardzo młody. Wyznałem, jak bardzo go podziwiam za wysiłek, który wkłada w próby zrozumienia samego siebie, myśląc jednocześnie, że powinienem uczyć się od niego tak twarzowo poddać się nieszczęściu, tak uroczo zagubić się w rzeczywistości.
— Chodź — powiedział, kiedy dopiliśmy wino. — Pora pozbyć się zwłok.
Wrzuciliśmy flaszki do Złotego Rogu. Na niebie pojawiły się pierwsze złote pasma. W drodze powrotnej do gospody Capistrano rzekł jeszcze:
— Wiesz, mam takie niewinne hobby. Tropię swych przodków. Prowadzę skromne, prywatne badania genealogiczne. Spójrz! Spójrz na te nazwiska! — Wyciągnął niewielki, gruby notes. — W każdej odwiedzanej epoce — tłumaczył mi — wyszukuję swych przodków i zapisuję tu ich dane. Poznałem ich już kilkuset, aż do XIV wieku. Czy zdajesz sobie sprawę, jak wielu człowiek ma przodków? Mamy dwoje rodziców, każde z nich ma dwoje rodziców… cofnij się o cztery pokolenia i już jest ich trzydzieścioro dwoje.
— Interesujące hobby — zauważyłem.
Oczy mojego nowego przyjaciela płonęły.
— To więcej niż hobby! Więcej niż hobby! To kwestia życia i śmierci. Zauważ, przyjacielu… kiedy życie zaczyna mi się przykrzyć bardziej niż zazwyczaj, myślę o tym, że wystarczy skoczyć pod prąd, znaleźć jednego, tylko jednego człowieka spośród nich… i zniszczyć go — na przykład zabić w dzieciństwie. A potem wrócić do naszej teraźniejszości. W chwili powrotu, błyskawicznie i bez bólu, przestaję kiedykolwiek istnieć.
— Ale Patrol Czasowy…
— W tym wypadku Patrol jest bezradny, jest zupełnie bezradny! Bo i co może zrobić? Jeśli ma zbrodnia zostanie odkryta, aresztują mnie i wymażą za przestępstwo w czasie, tak? Jeśli moja zbrodnia nie zostanie odkryta — a czemu niby ktoś miałby ją odkryć? — wymazuję samego siebie. Tak czy owak, już mnie nie ma. Czy to nie najbardziej uroczy ze wszystkich możliwych sposób na popełnienie samobójstwa?
— Zabijając kogoś spośród swych przodków — stwierdziłem zmienisz, być może, naszą teraźniejszość w stopniu znacznie większym. Wyeliminujesz także swych braci i siostry… wujów… dziadków i ich braci i siostry… pradziadków… a wszystko za sprawą jednej osoby!
Capistrano poważnie skinął głową.
— Jestem tego w pełni świadomy — oświadczył. — Gromadzę dane genealogiczne właśnie po to, by opracować najlepszy sposób na wymazanie samego siebie. Nie jestem Samsonem, nie mam zamiaru zawalić sobie na głowę świątyni. Wyszukam do eliminacji strategicznego przodka, przodka zresztą mającego coś brzydkiego na sumieniu, bo nie zamierzam zabijać niewinnych. Usunę go, w ten sposób usuwając siebie. Może zmiany w naszej teraźniejszości wcale nie będą aż tak wielkie? A jeśli nawet będą, Patrol znajdzie je i odczyni, a ja zniknę z tego świata, osiągając w ten sposób upragniony cel.
Zastanawiałem się, czy facet jest szalony, czy tylko pijany. I to, i to, po trochu — zdecydowałem. Zapragnąłem powiedzieć mu, że jeśli rzeczywiście aż tak bardzo pragnie się zabić, to może oszczędzić wszystkim mnóstwa kłopotów i po prostu skoczyć do Bosforu. Zaraz potem uświadomiłem też sobie, że cała Służba Czasowa może nigdy nie zaistnieć z powodu legionu Capistranów, wszystkich szukających najbardziej malowniczego i skutecznego sposobu samozniszczenia.
Zadrżałem ze strachu.
Wróciliśmy na górę. Nasi podopieczni spali w parach; starsze małżeństwa spokojnie, ale chłopcy z Londynu, spoceni i potargani, mieli — zdaje się — ciężką noc. Uśmiechnięta Clotilde trzymała dłoń między bladymi udami Lise, Lise lewą ręką przykrywała miłośnie niewielką, lecz twardą pierś Clotilde. W swym samotnym łożu zasnąłem szybko, Capistrano jednak obudził mnie jeszcze szybciej i wspólnie obudziliśmy resztę towarzystwa. Czułem się, jakbym miał dziesięć tysięcy lat.
Na śniadanie dostaliśmy zimną baraninę. Potem szybko obejrzeliśmy miasto w świetle dnia. Większości interesujących budynków albo jeszcze nie wybudowano, albo były w początkowym stadium budowy, więc nie zostaliśmy tu długo.
— Teraz zatrzymamy się w roku 532 — oznajmił Capistrano — gdzie zobaczymy miasto w czasach Justyniana. Będziemy także świadkami rozruchów, które je zniszczyły, umożliwiając budowę jeszcze piękniejszego, jeszcze wspanialszego Konstantynopola, który zdobył sobie nieśmiertelną sławę.
Cofnęliśmy się w cień ruin pierwotnej Hagia Sophii, by przypadkowego przechodnia nie spłoszył widok znikających ludzi. Ja nastawiłem timery, Capistrano zaś dał ze swojego sygnał dla wszystkich.
Skoczyliśmy.
22.
Dwa tygodnie później wróciliśmy z prądem w rok 2059. Byłem oszołomiony, niemal nieprzytomny, serce miałem pełne Bizancjum.
Widziałem najważniejsze wydarzenia z dziesięciu wieków świetności miasta; miasto moich marzeń nabrało dla mnie życia. Jadłem mięso, piłem wino Bizancjum!
Z profesjonalnego, kurierskiego punktu widzenia była to dobra wycieczka — to znaczy, nie zdarzyło się nic niezwykłego. Nasi turyści nie wpadli w żadne kłopoty, nie wyprodukowaliśmy żadnych paradoksów, w każdym razie żadnych nie byliśmy świadomi. Niezręczna sytuacja powstała tylko raz, kiedy bardzo pijany Capistrano próbował uwieść Clodlde; nie zrobił tego subtelnie, ona się opierała i uwiedzenie omal nie zmieniło się w gwałt, ale zdołałem ich rozdzielić, nim wepchnęła mu palce w oczy. Rankiem Capistrano nie potrafił wręcz uwierzyć w to, co zrobił.
— Ta blond lesbia? — dziwił się. — Czyżbym upadł aż tak nisko? Musiało ci się przyśnić!
Uparł się, żebyśmy skoczyli osiem godzin pod prąd i sprawdzili. Oczami wyobraźni zobaczyłem, jak trzeźwy Capistrano atakuje samego siebie pijanego, i mocno się przestraszyłem. Wytłumaczyłem mu jakoś, ostro i bardzo dobitnie, że to nie najlepszy pomysł, przypominając zasady Patrolu zakazujące wdawania się w rozmowy z samym sobą na różnych płaszczyznach czasowych, zagroziłem nawet, że jeśli spróbuje, to na niego doniosę. Capistrano sprawiał wrażenie nieszczęśliwego, ale dał sobie spokój. Kiedy jednak przy szło do wypełniania raportu i zażądano od niego oceny mojej przydatności na kuriera, dał mi najwyższe noty. Dowiedziałem się o tym później, od Protopopolosa.
— Następną wycieczkę masz z Metaxasem — oznajmił. — Tygodniówka.
— Kiedy ruszamy?
— Za dwa tygodnie. Najpierw odpoczynek, pamiętaj. Po wycieczce z Metaxasem zaczynasz solować. Gdzie spędzisz urlop?
— Na Krecie, a może w Mykenach. Poopalam się na plaży.
Służba Czasowa wymaga, by kurierzy między wycieczkami mieli zawsze dwa tygodnie przerwy. Nie powinniśmy się przepracowywać. Podczas przerw możemy robić, co tylko chcemy, na przykład siedzieć w naszej teraźniejszości — jak pragnąłem ja — albo wpisać się na wycieczkę, albo po prostu skakać sobie po czasie na własną rękę. Za wyprawy pod prąd i użycie timera nie ma żadnych opłat Służba wychodzi z założenia, że jej pracownicy powinni w każdej epoce czuć się jak w domu, a jaki jest na to lepszy sposób niż wolne skoki?