Ta błaha myśli doprowadziła logicznie do innej, znacznie mniej błahej. Jeśli ta dziewczyna jest moją praprapra… babką, to co, do cholery, robi w tym łóżku? Niech diabli wezmą sypianie z obcymi, ale czy ma spać z potomkami? Kiedy zabrałem się za re konstruowanie drzewa genealogicznego, kiedy wypytywałem Metaxasa, nie myślałem wcale o transtemporalnym kazirodztwie. A jednak najprawdopodobniej uprawiałem właśnie transtemporalne kazirodztwo.
Poczułem się winny, zagrały nerwy i to przyprawiło mnie o chwilową impotencję. Dziewczyna przywróciła mi męskość chciwymi wargami. Niezła bizantyńska sztuczka. Znów byłem gotowy. Wszedłem w nią i zabawiałem się bardzo przyjemnie. Sumienie uspokoiłem stwierdzeniem, że są dwie szansę na trzy, że jest ona wyłącznie moją prapraprapra… ciocią, a w tym wypadku kazirodztwo wcale nie jest takie oczywiste. Jeśli chodzi o więzi krwi, to między mną o ciocią z XVI wieku są one z całą pewnością niezmiernie wątle.
Sumienie umilkło w tym momencie i już bez przeszkód dojechaliśmy do końca. Potem dziewczyna wstała i kiedy wychodziła z pokoju, wpadające do środka przez okno promienie księżyca oświetliły blade pośladki, jasne uda, długie blond włosy; dopiero wówczas uświadomiłem sobie to, co powinienem wiedzieć od początku — córki Markezinisa nie spałyby z gośćmi jak Eskimoski, po prostu ktoś uprzejmie przysłał do mnie jakąś niewolnicę. To tyle jeśli chodzi o wyrzuty sumienia. Uwolniony od myśli o choćby możliwości kazirodztwa, spałem smacznie aż do rana.
Przy śniadaniu składającym się z zimnej baraniny i ryżu Markezinis powiedział:
— Doszły do mnie wieści, że Hiszpanie znaleźli nowy ląd poza oceanem. Myślisz, że to prawda?
Był rok 1556.
— Prawda, bez najmniejszych wątpliwości — stwierdziłem. W Hiszpanii, na dworze króla Karola, widziałem dowody. To świat złota, jadeitu i przypraw… świat ludzi o czerwonej skórze…
— Ludzi o czerwonej skórze? Och, nie, kuzynie, nie, nie, nie! W to nigdy nie uwierzę! — Markezinis roześmiał się wesoło. Przywołał córki. — Nowy świat Hiszpanów jest zamieszkany przez ludzi o czerwonej skórze — oznajmił im. — Tak twierdzi nasz kuzyn.
— No, właściwie mają skórę koloru miedzi — sprostowałem tak cicho, że szacowny przodek mnie nie usłyszał.
— Czerwone skóry! Czerwone skóry! I pewnie nie mają głów, lecz oczy i usta na piersi! I pewnie mają jedną nogę, którą w południe unoszą nad głowę, by osłonić się przed słońcem! Ależ tak, oczywiście! Nowy wspaniały świat! Kuzynie, rozbawiłeś mnie.
Powiedziałem mu, że myśl o tym sprawia mi przyjemność. Podziękowałem za gościnę, skromnie objąłem każdą z córek i dopiero wtedy, nagle, uderzyła mnie myśl, że skoro me rodowe nazwisko od XVI wieku brzmiało Markezinis, to żadna z nich nie jest prawdopodobnie mym przodkiem. Moje przesadnie surowe sumienie odezwało się bez sensu… a raczej o tyle z sensem, że poznałem dzięki niemu własne kompleksy.
— Masz synów? — spytałem gospodarza.
— Och, oczywiście — odparł. — Sześciu.
— Niech więc twój ród rośnie w siłę i bogactwo — pożegnałem go, odszedłem, przejechałem na ośle kilkanaście kilometrów w pustkę, przywiązałem go do drzewa oliwnego i skoczyłem z prądem.
31.
Skończyła mi się przerwa. Zgłosiłem się do pracy i rozpocząłem przygotowania do pierwszej solowej kurierskiej wycieczki.
Szóstkę turystów miałem zabrać na tydzień. Turyści nie zdawali sobie sprawy z tego, że to moje pierwsze solo. Protopopolos nie widział powodów, żeby im o tym wspominać. Przepełniała mnie podarowana przez Metaxasa radosna pewność siebie. Promieniowałem nią i promieniowałem charyzmą. Nie bałem się niczego oprócz samego strachu.
Na pierwszym spotkaniu krótko i dobitnie poinformowałem moją szóstkę o zasadach turystyki czasowej. Przywołałem przerażające wszystkich dwa słowa — Patrol Czasowy. Ostrzegłem przed próbami zmiany przeszłości, dokonywanymi z rozmysłem lub bezmyślnie. Wyjaśniłem, jak unikać kłopotów. Potem wręczyłem timery i nastawiłem je.
— No, skaczemy — powiedziałem. — Pod prąd!
Charyzma. Hucpa.
Jud Elliott nareszcie stał się kurierem! Prawdziwym kurierem!
Pod prąd!
— Dotarliśmy w rok 1659 przed naszą teraźniejszością — powiedziałem — znany wam lepiej jako rok 400 naszej ery. Wybrałem typowy czas we wczesnej historii Bizancjum. Miastem rządzi cesarz Arkadiusz. Z naszej teraźniejszości Stambułu pamiętacie zapewne, że tam powinna stać Hagia Sophia, tu zaś meczet sułtana Ahmeda. Cóż, oczywiście, sułtan Ahmed i jego meczet są w tej chwili kilkanaście wieków przed nami, ten kościół zaś to pierwotna Hagia Sophia, zbudowana czterdzieści lat temu, gdy miasto ciągle jeszcze było bardzo młode. Za cztery lata spłonie w czasie rebelii wznieconej wygnaniem biskupa Jana Chryzostoma przez cesarza Arkadiusza za krytykę cesarskiej żony, Eudoksji. Wejdźmy do środka. Jak widzicie, ściany są kamienne, lecz sufit drewniany i…
Wśród mojej szóstki był sycylijski psychiatra z krzywonogą czasową żoną oraz szef firmy budowlanej z Ohio — z żoną, niezdarną córką i jej mężem. Typowi zamożni obywatele. Nie rozróżniali nawy od narteksu, ale pozwoliłem im dokładnie przyjrzeć się kościołowi, potem zaś przespacerowaliśmy się po Konstantynopolu Arkadiusza, dzięki czemu zyskali jakąś podstawę do dalszych obserwacji. Po dwóch godzinach przeskoczyliśmy z prądem do roku 408. I znów byłem świadkiem chrztu Teodozjusza.
Zobaczyłem samego siebie, stojącego z Capistrano po przeciwnej stronie ulicy. Nie pomachałem sobie. Ten drugi ja zapewne wcale mnie nie dostrzegł. Ciekaw byłem, czy moje obecne ja stało tu, kiedy obserwowałem chrzest z Capistrano. Stopień komplikacji paradoksu kumulacji przekraczał moje zdolności pojmowania. Postanowiłem więcej o tym nie myśleć.
— Widzicie tu ruiny oryginalnej Hagia Sophii Zostanie ona odbudowana pod patronatem tego dziecka, przyszłego Teodozjusza II i konsekrowana dziesiątego października 445 roku…
Skoczyliśmy z prądem w rok 445, gdzie byliśmy świadkami ceremonii konsekracji.
Uważa się powszechnie, że istnieją dwa sposoby właściwego prowadzenia grup w przeszłość. Metoda Capistrano polega na pokazaniu turystom czterech lub pięciu ważnych wydarzeń w ciągu tygodnia, pozwala im spędzać wiele czasu w gospodach. Pozwala spacerować bocznymi uliczkami, odwiedzać bazary, nie spieszyć się i generalnie nasiąkać atmosferą miejsca i czasu. Metoda Metaxasa zaś zasadza się na skonstruowaniu skomplikowanej mozaiki wrażeń, na pokazywaniu nie tylko wydarzeń kluczowych, lecz także kilkudziesięciu błahszych, spędzaniu trzydziestu minut tu, dwóch godzin tam. Doświadczyłem uroków obu tych metod i muszę powiedzieć, że ta ostatnia znacznie bardziej mi się podobała. Poważny student historii Bizancjum pragnie głębi, nie szerokiego oddechu, ludzie ci nie byli jednak poważnymi studentami historii Bizancjum. Lepiej jest pokazać im miasto w pigułce, oszołomić różnorodnością epok, rozruchami i koronacjami, wyścigami kwadryg, wzlotami i upadkami władców, wznoszeniem i upadaniem pomników.
Moich turystów zabierałem więc tu i tam, imitując styl człowieka, którego uważałem za swego mistrza, czyli Metaxasa. Cały dzień spędziliśmy we wczesnym Bizancjum, tak jak zrobiłby to Capistrano, aleja rozbiłem ten dzień na sześć skoków. Zakończyliśmy go w 537 roku, w mieście wybudowanym przez Justyniana na pogorzelisku pozostałym po rozruchach wznieconych przez Niebieskich i Zielonych.