— Jeśli interesują pana dramaty greckie, czemu nie uda się pan do Biblioteki Aleksandryjskiej? — zainteresowałem się. — Znajdzie ich pan tam dziesięć na każdy, który dotrwał do epoki bizantyńskiej.
Dyplomowany uczony Speer uśmiechnął się do mnie, jakbym był sprytnym, lecz naiwnym dzieckiem.
— Biblioteka Aleksandryjska jest głównym celem uczonych takich jak ja — wyjaśnił uroczyście. — Z tego powodu jest bezustannie strzeżona przez funkcjonariusza Patrolu w przebraniu skryby. Słyszałem, że dokonuje kilku aresztowań miesięcznie. Nie podejmę takiego ryzyka. Tu, w Bizancjum, jest mi ciężej, ale mało rzucam się w oczy, więc mogę dokonać więcej. Spodziewam się znaleźć około dziewięćdziesięciu sztuk Sofoklesa, co najmniej tyle samo Ajschylosa i…
36.
Kolacja poprzedniego wieczora była bardzo uroczysta. Podano nam w obfitości zupy, pieczeń, kaczkę z rusztu, ryby, wieprzowinę, baraninę, szparagi, grzyby, jabłka, figi, karczochy, jajka na twardo w niebiesko emaliowanych kieliszkach, sery, sałatę i wino. Z grzeczności wobec Eudoksji, siedzącej przy naszym stole, rozmawialiśmy wyłącznie po grecku, a więc w ogóle nie poruszaliśmy tematu podróży w czasie, nie dyskutowaliśmy także o złośliwości Patrolu.
Po kolacji, podczas występu błaznujących karłów, odwołałem Metaxasa na bok.
— Mam ci coś do pokazania — powiedziałem, wręczając mu zwój welinu, na którym wyrysowałem swe drzewo genealogiczne. Zerknął nań i zmarszczył brwi.
— A to co?
— Drzewo genealogiczne. Doprowadzone aż do VII wieku.
— Człowieku, kiedyś ty miał na to czas? — Metaxas roześmiał się głośno.
— Wykorzystałem poprzednią przerwę — wyjaśniłem i opowiedziałem mu o odwiedzinach u pradziadka Passilidisa, u Grzegorza Markezinisa i w czasach Nicefora Dukasa.
Metaxas przyjrzał się liście dokładniej.
— Dukas? — zdziwił się. — Dlaczego Dukas?
— Pochodzę z Dukasów. Skryba przekazał mi dane sięgające aż do VII stulecia.
— Niemożliwe. Wtedy nikt jeszcze nie znal tego rodu i Fałszerstwo.
— Dobrze. Nie mam zamiaru się z tobą kłócić. Ale od 950 roku wszystko sprawdziłem. To moi przodkowie. Prześledziłem linię z Bizancjum do Albanii, a stamtąd do Grecji XX wieku.
— Ręczysz?
— Przysięgam!
— Ty mały sprytny sukinsynu — powiedział Metaxas z sympatią.
— I dokonałeś tego wszystkiego w ciągu jednej przerwy! Ród Dukasów, ni mniej, ni więcej! — Sprawdził coś w moich notatkach. — Nicefor Dukas, syn Nicetasa Dukasa, syn… aha, Leona Dukasa. Pulcheria Botanides!
— Coś nie tak?
— Przecież ja ich znam! — krzyknął Metaxas. — Odwiedzali mnie tutaj, a ja bywałem u nich! Leon to jeden z najbogatszych ludzi w Bizancjum, wiesz? A jego żona Pulcheria… jest taka piękna… — Ścisnął mi ramię. — To twoi przodkowie? Przysięgasz?
— Jestem tego pewien.
— Cudownie! Pozwól, że opowiem ci o Pulcherii. Ma… och, może siedemnaście lat. Leon poślubił ją, kiedy była jeszcze dzieckiem, tutaj nie jest to wcale rzadkością. Talię ma o, taką, za to piersi dotąd, płaski brzuch i oczy, od których spojrzenia krew wrze ci w żyłach…
Wyrwałem się z jego uścisku, z bliska spojrzałem mu prosto w twarz.
— Metaxas, czy ty…
Nie potrafiłem dokończyć pytania.
— Czy spałem z Pulcheria? Nie, nie spałem. Klnę się na Boga, Jud! Mam tu wystarczająco wiele kobiet. Ale posłuchaj, kolego, teraz ty masz szansę! Mogę załatwić wam spotkanie. Jest gotowa dać się uwieść. Młoda, bezdzietna, piękna, znudzona; jej mąż zajmuje się interesami i prawie jej nie zauważa… a poza tym jest twoją praprapra… babcią!
— To ciebie podkręca, nie mnie — przypomniałem mu. — Dla mnie to raczej powód, żeby trzymać się od niej z daleka.
— Nie bądź durniem! Załatwię wszystko w jakieś dwa, najwyżej trzy dni. Zaproszenie do Dukasów, noc w apartamencie gościnnym ich miejskiego pałacu, jedno słówko wyszeptane w ucho damy do towarzystwa…
— Nie! — powiedziałem stanowczo.
— Nie?
— Nie. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
— Jud, rozczarowujesz przyjaciół. Tak trudno cię uszczęśliwić. Nie chcesz pieprzyć cesarzowej Teodory, nie chcesz wziąć do łóżka Pulcherii Dukas, nie chcesz… zaraz pewnie mi powiesz, że Eudoksji też nie chcesz!
— Nie przeszkadza mi pieprzenie twojej przodkini — powiedziałem z uśmiechem. — Nie przeszkodziłoby mi nawet, gdyby Eudoksja urodziła moje dziecko. Jakbyś się czuł, gdyby okazało się, że jestem twoim praprapradziadziem?
— Niemożliwe — orzekł Metaxas.
— A to czemu?
— Ponieważ Eudoksja pozostanie niezamężna i bezdzietna aż do 1109 roku. Poślubi Bazylego Stratociosa, w ciągu następnych piętnastu lat urodzi mu siedmiu synów i trzy córki. Jedno z jej dzieci to mój przodek. Chryste, ale będzie gruba!
— Wszystko to można zmienić.
— Za cholerę! Myślisz, że nie strzegę mego drzewa genealogicznego? Myślisz, że nie wymażę cię z historii, jeśli odkryję, że dokonujesz zmian w czasie dotyczącym jej małżeństwa? Pozostanie bezdzietna, póki Bazyli nie zabierze się do roboty, i już. Ale dziś w nocy możesz ją mieć.
No i ją miałem. Przekraczając wszystkie zapisane w annałach historii reguły gościnności, Metaxas przysłał mi do łóżka swą prapra… i tak dalej babcię. Jej smukłe ciało było dla mnie trochę za smukłe, jej małe twarde piersi zaledwie wypełniały mi dłonie, ale rzeczywiście okazała się tygrysicą. Była samą energią, samą pasją. Wskoczyła na mnie i sama doprowadziła się do orgazmu w dwudziestu szybkich podskokach, lecz był to zaledwie początek. Świtało, kiedy zapadaliśmy w sen.
We śnie zobaczyłem samego siebie, odprowadzanego przez Metaxasa do pałacu Dukasów i przedstawiającego mnie memu praprapra… dziadkowi Leonowi. Leon powitał mnie uprzejmie, a potem powiedział: „To moja żona, Pulcheria”. We śnie wydawało mi się, że spotkałem najpiękniejszą dziewczynę na świecie.
37.
Podczas następnej wycieczki przeżyłem pierwsze trudne chwile jako kurier. Ponieważ byłem zbyt dumny, by wezwać na pomoc Patrol, wywołałem paradoks duplikacji, a także otarłem się o paradoks przeniesienia. Sądzę jednak, że mimo wszystko wybrnąłem z kłopotów całkiem nieźle.
Kiedy zdarzyły się kłopoty, byłem z dziewiątką turystów w roku 1096, obserwując przybycie do Bizancjum pierwszej wyprawy krzyżowej.
— W 1095 roku — mówiłem — papież Urban II wezwał do wyzwolenia Ziemi Świętej z rąk Saracenów. Wkrótce potem europejscy rycerze zaczęli składać ślubowanie udziału w krucjacie. Wśród tych, którzy z radością powitali perspektywę wojny z niewiernymi, był bizantyński cesarz Aleksy, który uznał ją za sposób odebrania Turkom i Arabom utraconych przez cesarstwo ziem na Bliskim Wschodzie. Przesłał wiadomość, że z radością przyjmie kilkuset wyćwiczonych rycerzy, zdolnych pomóc mu wybić niewiernych. Otrzymał jednak więcej, niż sobie życzył, co zobaczymy za chwilę, w 1096 roku.
Skoczyliśmy do pierwszego sierpnia 1096 roku.
Weszliśmy na miejskie mury. Na zewnątrz dostrzegliśmy tłum, nie zakutych w stal rycerzy jednak, lecz obdartych wieśniaków.
— To krucjata chłopska — powiedziałem. — Podczas gdy zawodowcy biedzili się nad logistyką marszu, chudy, śmierdzący, charyzmatyczny karzeł znany jako Piotr Pustelnik zgromadził wokół siebie tysiące biedaków i poprzez całą Europę poprowadził ich do Bizancjum. Po drodze mordowali, kradli i niszczyli; zniszczyli między innymi połowę zbiorów zbóż ówczesnej Europy, a także wdali się w spór z bizantyńskim administratorem i spalili Belgrad, lecz w końcu trzydziestotysięczna rzesza dotarła na miejsce.