Выбрать главу

Oblałem się zimnym potem. Wypiłem wielki łyk koniaku.

— Podaj mi dokładną datę w 1955 — powiedziałem. — Zaraz skoczę z prądem i nie pozwolę ci jej skrzywdzić.

— Nie skoczysz.

— Więc sam to zrób. Skocz we właściwy czas i ocal ją, dobrze?

Spojrzał na mnie smutno.

— Po co? — spytał. — Prędzej czy później znowu ją zabiję. Muszę. To moje przeznaczenie. Mam zamiar skoczyć z prądem. Zajmiesz się moimi ludźmi?

— Przecież prowadzę grupę — przypomniałem mu.

— Słusznie. Słusznie. Z większą liczbą sobie nie poradzisz. Dopilnuj tylko, żeby moi tu nie zostali. Muszę lecieć… muszę lecieć…

Rękę trzymał już na timerze.

— Capis…

Skoczył i jeszcze, cholera, zabrał ze sobą koniak!

Znikł. Był i nie ma. Popełnił samobójstwo przez przestępstwo czasowe. Wymazał się z kart historii. Nie miałem pojęcia, co zrobić z tym fantem. Załóżmy, że skoczę do roku 1955 i powstrzymam go przed zabójstwem praprababci. W swej teraźniejszości jest już nikim; czy można retroaktywnie przywrócić mu życie? Jak paradoks przeniesienia funkcjonuje „od tyłu”? O czymś takim nam nie mówiono. Chciałem uratować Capistrano, a miałem jeszcze na głowie jego turystów. Zastanawiałem się nad tym wszystkim przez przeszło godzinę, po czym doszedłem do bardzo nieromantycznego wniosku, że to po prostu nie moja sprawa. Postanowiłem wezwać Patrol. Niechętnie, ale jednak dotknąłem przycisku alarmu na timerze. Sygnał alarmu przywoływał Patrol natychmiast, przynajmniej teoretycznie. I rzeczywiście, patrolowiec zmaterializował się natychmiast — był nim Dave Van Dam, jasnowłosy specjalista od bekania, ten cham, którego spotkałem pierwszego dnia służby.

— I co? — spytał.

— Samobójstwo przez przestępstwo czasowe — wyjaśniłem. Capistrano właśnie zamordował praprababcię i skoczył w teraźniejszość.

— Jezu, dlaczego musimy użerać się z wariatami? Cholerny turecki sukinsyn. Matkojebca!

Uznałem, że nie ma sensu oświecać go co do nietaktownego w zaistniałej sytuacji — doboru wyzwisk.

— Zostawił tu grupę turystów — powiedziałem tylko. — Dlatego was wezwałem.

— Cholerny sukinsyn — powtórzył Dave, spluwając artystycznie. — Dobra, mam obraz sytuacji.

Wyskoczył z mojego pokoju.

Byłem dosłownie chory z żalu. Oto utraciliśmy cenne życie.

Wspominałem wdzięk Capistrano, jego urok i wrażliwość, zmarnowane, bo w pijanym widzie gość postanowił wykończyć się przez przestępstwo czasowe. Nie płakałem, ale miałem ochotę kopać meble, co też uczyniłem z entuzjazmem. Hałas obudził pannę Pistil.

— Ktoś nas atakuje? — zapytała półprzytomnie.

— Ciebie, owszem — odparłem i by ulżyć gniewowi i żalowi, rzuciłem się na nią. Zaskoczyłem ją, przyznaję, ale szybko zorientowała się w sytuacji i postanowiła współpracować. Skończyłem w pół minuty i zostawiłem ją, rozgrzaną, do wykończenia przez Bilbo Gostamana. Nadal przepełniony goryczą obudziłem następnie karczmarza, kazałem podać sobie najlepsze wino i upiłem się prawie do nieprzytomności.

Znacznie później dowiedziałem się, że całe to dramatyzowanie było najzupełniej zbędne. Cholerny, oślizgły Capistrano w ostatniej chwili zmienił zdanie; zamiast skakać w swą teraźniejszość i zniknąć, postanowił skryć się pod ochroną paradoksu przemieszczenia i został pod prądem, w roku 1600. Poślubił córkę tureckiego paszy; miał z nią troje dzieci. Patrol wytropił go dopiero w roku 1607, aresztował za wielokrotne przestępstwo czasowe, przeniósł do 2060 roku, osądził i skazał na zniknięcie. Tak więc mój przyjaciel ostatecznie osiągnął swój cel, choć w niezbyt bohaterski sposób. Patrol musiał także odmordować jego zamordowaną praprababcię, odżenić go z córką paszy i odpłodzić trójkę dzieciaków oraz znaleźć zastępstwo dla porzuconych turystów; wszyscy mieli więc mnóstwo zbędnej roboty.

— Jak ktoś chce się zabić — stwierdził Dave Van Dam — to niech, cholera, wypije cykutę w teraźniejszości, a nie utrudnia życia innym.

Nie mogłem się z nim nie zgodzić. Pierwszy i ostatni raz między mną i Patrolem doszło do pełnego porozumienia i zgodności poglądów.

44.

Ta wstrętna sprawa z Capistrano oraz generalne obrzydzenie do turystów tego typu, który właśnie mi się trafił, spowodowały, że wpadłem w otchłań rozpaczy.

Niespiesznie skakaliśmy z epoki w epokę, ale me serce znajdowało się zupełnie kiedy indziej. W połowie drugiego tygodnia, kiedy dotarliśmy do 1204 roku, wiedziałem już, że zrobię coś, co mnie zniszczy.

Jąkając się wygłosiłem zwyczajową pogadankę.

— Odradza się duch dawnych krzyżowców — mówiłem, krzywiąc się na Bilba, który znów pieścił pannę Pistil, i krzywiąc się na Sauerabenda, który najwyraźniej śnił na jawie o niemal nie istniejących piersiach Palmyry Gostaman. — Jerozolima, którą krzyżowcy zdobyli przed wiekiem, znów jest w rękach Saracenów, różne ła cińskie dynastie nadal jednak kontrolują większość wybrzeża Ziemi Świętej. Arabowie walczą obecnie między sobą. Papież Innocenty III od 1199 wzywa do zorganizowania nowej krucjaty.

Opowiedziałem, jak różnie różni baroni zareagowali na wezwanie papieża.

Opowiedziałem, jak krzyżowcy nie chcieli już używać tradycyjnej drogi lądowej przez całą Europę i przez Azję Mniejszą do Syrii. Opowiedziałem, jak wybrali podróż trasą morską do jednego z palestyńskich portów.

Opowiedziałem, jak w roku 1202 zwrócili się do Wenecji, największej potęgi morskiej ówczesnej Europy, z prośbą o dostarczenie środków transportu.

Podałem im warunki, na jakich ówczesny doża wenecki, stary cwaniak Enrico Dandolo, zgodził się dostarczyć im statki.

— Dandolo — mówiłem — zawarł z krzyżowcami umowę na transport czterech tysięcy pięciuset rycerzy wraz z ich końmi, dziewięciu tysięcy giermków i dwudziestu tysięcy piechoty wraz z zapasami na dziewięć miesięcy. Zaoferował również eskortę konwoju: pięćdziesiąt uzbrojonych galer. Cenę wyznaczył na osiemdziesiąt pięć tysięcy srebrnych marek, czyli na nasze pieniądze około dwudziestu milionów dolarów. Zażądał także połowy terytoriów lub łupów zdobytych przez krzyżowców w walce.

Opowiedziałem im, jak krzyżowcy przystali na te ciężkie warunki pewni, że bez problemu oszukają ślepego starca.

Opowiedziałem im, jak to ślepy starzec, mając krzyżowców w Wenecji, skąd nie mieli gdzie się ruszyć, złapał ich za gardło i wydusił zapłatę co do grosza.

Opowiedziałem im, jak ten godny najwyższego podziwu szatan przejął kontrolę nad krucjatą i w Wielki Poniedziałek roku wyruszył na czele floty krzyżowców… floty, której celem nie była Ziemia Święta, lecz Konstantynopol.

— Bizancjum — wyjaśniłem — było wielkim konkurentem Wenecji w handlu morskim. Dandolo nie dałby złamanego grosza za Jerozolimę, ale bardzo pragnie kontrolować Konstantynopol.

Następnie wyjaśniłem istniejącą wówczas w cesarstwie sytuację dynastyczną. Dynastia Komnenów kiepsko skończyła. Gdy w roku 1180 zmarł Manuel I, na tron wstąpił jego młody syn Aleksy II, zamordowany wkrótce przez niemoralnego kuzyna swego ojca, Andronika. Równie wyrafinowany, co zdeprawowany Andronik zamordowany został z kolei, w szczególnie nieprzyjemny sposób, przez tłum, po kilku zaledwie latach okrutnych rządów i w roku kolejnym cesarzem został Izaak Angelos, starszy, niezdarny wnuk Aleksego I z żeńskiej linii. Izaak rządził, niekompetentnie i chaotycznie, przez lat dziesięć, kiedy to zdetronizował go, oślepił i wtrącił do więzienia jego własny brat, który przybrał imię Aleksego III.