Выбрать главу

W naszym polu widzenia pojawiła się śliczna dziewczynka, spacerująca pod opieką duenny. Serce zabolało mnie z miłości do małej Pulcherii, poczułem także ból gdzie indziej — ból spowodowany pożądaniem Pulcherii, którą dziewczynka ta miała się stać, Pulcherii, którą znałem.

Dziewczynka i pilnująca jej Duenna minęły nas, niczego nie podejrzewając:

Na horyzoncie objawił się naraz Conrad Sauerabend/Herakliusz Fotis. Orkiestra sfałszowała, dyrygent podkręcił wąsa, rozległy się posykiwania publiczności. Sauerabend przyglądał się dziewczynce. Poklepał się po brzuchu. Wyciągnął ostrego niewielkiego latacza, sprawdził jego końcówkę. Uśmiechnął się szeroko, przyspieszył kroku, miał zamiar przyłożyć latacza do ramienia duenny powodując, że przez godzinę kobieta ta będzie w stanie wyłącznie się śmiać, jemu zaś nikt nie przeszkodzi dopaść ofiary.

Metaxas skinął na Sama.

Sam skinął na mnie.

Przecięliśmy Sauerabendowi drogę, podchodząc do niego nieco z boku.

— Teraz! — krzyknął Metaxas.

Ruszyliśmy do akcji. Wielki czarny Sam skoczył i oplótł gardło Sauerabenda mocarnym ramieniem. Metaxas złapał go za lewy nadgarstek i wykręcił rękę do tyłu, jak najdalej od kontrolek timera, zdolnych umożliwić naszej ofierze natychmiastowe wyplątanie się z sytuacji. Ja poderwałem Sauerabendowi prawą rękę, zmuszając go do wypuszczenia latacza. Duenna wraz z Pulcheria przezornie zwiały co sił w nogach, nie chcąc mieć nic wspólnego z bandą bijących się mężczyzn.

Sam wsadził rękę pod ubranie Sauerabenda. Zdjął z niego przerobiony timer. Teraz już mogliśmy puścić faceta. Do tej pory był, jak mi się zdaje, pewien, że został napadnięty przez bandytów, lecz teraz wreszcie mnie rozpoznał i zdumiony coś bełkotał pod nosem.

— Myślałeś, że jesteś taki cwany, co? — spytałem.

Nic, tylko nadal bełkotał.

— Przełamałeś zabezpieczenia timera — mówiłem dalej — uciekłeś, rozwinąłeś przemytniczy biznes i myślałeś, że jesteś taki cwany, co? Myślałeś, że cię nie dorwiemy, co?

Nie miałem zamiaru informować go o tygodniach ciężkiej pracy, które wreszcie zaowocowały. Nie miałem zamiaru informować go o przestępstwach czasowych, które zmuszeni byliśmy popełnić.

Nie powiedziałem mu, że właśnie przenieśliśmy sześć lat jego życia w równoległy kieszonkowy wszechświat, z jego punktu widzenia w ogóle nie istniejący. Nie powiedziałem mu także, że ciąg wydarzeń, prowadzący do jego małżeństwa z Pulcheria Botanides — istniejącego już tylko w tym pobocznym wszechświecie — pozbawił mnie właściwych przodków. Wszystkie te zdarzenia zostały w tej chwili odzdarzone. Od tej chwili karczmarz Herakliusz Fotis, karmiący i pojący gości w swej gospodzie w latach 1100–1105, po prostu przestał istnieć.

Metaxas wyjął zapasowy, nie przerobiony timer. Specjalnie przygotował go na tę okazje.

— Załóż to! — rozkazałem Sauerabendowi.

Sauerabend założył timer. Nic nie mówił, twarz miał ponurą.

— Wracamy do 1204 roku — poinformowałem go. — Mniej więcej do tej chwili, w której mi uciekłeś. Skończymy wycieczkę i spokojnie wrócimy do 2059. Niech cię Bóg ma swojej opiece, jeśli sprawisz mi jeszcze jakieś kłopoty, Sauerabend. Nie doniosę o tym, co zrobiłeś, jestem bowiem człowiekiem miłosiernym, choć taki niedozwolony skok jak twój jest przestępstwem kryminalnym. Jeśli jednak w ciągu kilku najbliższych dni choćby raz popsujesz mi humor, upiekę cię na wolnym ogniu. Pojmujesz, co mówię?

Tępo skinął głową.

— Teraz to już wyłącznie moja sprawa — powiedziałem Samowi i Metaxasowi. — Nie potrafię wyrazić mej wdzięczności…

— Nawet nie próbuj — przerwał mi Metaxas, po czym obaj z Samem skoczyli z prądem.

Ustawiłem nowy timer Sauerabenda oraz mój.

— No to z prądem — powiedziałem, naciskając przycisk uruchamiający oba.

Skoczyliśmy do 1204 roku.

61.

Za piętnaście czwarta tej jakże mi znajomej nocy roku 1204 po raz kolejny wchodziłem na piętro gospody, wreszcie mając przy sobie Sauerabenda. Jud B niecierpliwie spacerował tuż przy drzwiach. Na widok mojego jeńca szeroko się uśmiechnął. Sauerabend za to zdumiał się wyraźnie na widok mnie dwóch, ale nie ośmielił się powiedzieć nic.

— Właź do środka — rozkazałem mu. — 1 nie waż się bawić timerem, bo gorzko pożałujesz.

Sauerabend posłusznie wlazł do środka.

— Koszmar się skończył — oznajmiłem Judowi B. — Złapaliśmy uciekiniera, zabraliśmy mu timer, założyliśmy inny, no i proszę, jaki się zrobił grzeczny. Korekcja zabrała nam dokładnie cztery godziny, prawda?

— Plus jeden Bóg wie ile tygodni ganiania z prądem i pod prąd.

— Teraz nie ma to już najmniejszego znaczenia. Facet jest nasz. Zaczynamy od początku.

— Tylko że pojawił się jeden dodatkowy my — zauważył Jud B. To jak, decydujemy się żyć w cyklach, tak?

— Oczywiście. Jeden z nas zostanie tu, z tymi cholernymi błaznami, zabierze ich do 1453, wypełni program i szybko wróci do XXI wieku. Drugi skacze wprost do willi Metaxasa. To co, rzucamy monetą?

— Czemu nie? — Mój bliźniak wyjął z sakiewki bezana Aleksego I i wręczył mi go, bym sprawdził, czy nie jest sfałszowany. Nie był na awersje miał wizerunek cesarza przedstawionego w pozycji stojącej, na rewersie portret Chrystusa Króla na tronie. Ustaliliśmy, że Aleksy to orzeł, a Chrystus — reszka. Podrzuciłem monetę wysoko, złapałem zręcznym ruchem dłoni i położyłem na grzbiecie drugiej dłoni. Poczułem na skórze nacięcia na krawędzi bezana i bez odkrywania go wiedziałem, że wyszedł orzeł.

— Reszka — powiedział drugi Jud.

— Masz pecha, amigo! — Pokazałem mu monetę. Skrzywił się przeraźliwie i schował ją z powrotem do sakiewki.

— Trzy do czterech dni muszę spędzić z grupą — rzekł ponuro. — Mam rację? A potem dwa tygodnie przerwy, podczas której muszę trzymać się z dala od 1105 roku. Czyli możesz spodziewać się mnie za siedemnaście do osiemnastu dni, w czasie absolutnym.

— Mniej więcej — odparłem.

— Poszalejesz sobie z Pulcheria, co?

— Oczywiście.

— Dobra. Raz ma być ode mnie — powiedział mój bliźniak i wszedł do pokoju.

Ja zszedłem na dół. Ukryłem się za kolumną. Pół godziny spędziłem przypominając sobie, kiedy i jakich skoków dokonałem tej cholernej nocy; musiałem mieć pewność, że nie wyląduję w roku w punkcie nieciągłości. Jednego nie potrzebowałem z pewnością, a mianowicie znalezienia się w willi Metaxasa przed początkiem całej afery z Sauerabendem i spotkania z gospodarzem, dla którego afera ta jest jeszcze… no, czystą greką.

Dokonałem obliczeń.

Skoczyłem.

I znów znalazłem się w pięknej willi przyjaciela.

Wszystko udało się wspaniale. Metaxas z radości aż rzucił mi się w ramiona.

— Prąd czasu jest nienaruszony — powiedział. — Wróciłem z 1100 zaledwie kilka godzin temu, ale nawet te kilka godzin wystarczyły mi do sprawdzenia podstawowych faktów. Żona Leona Dukasa ma na imię Pulcheria. Karczmę, której właścicielem był Sauerabend, prowadzi jakiś Angelos. Nikt tu nie pamięta nic, dosłownie nic. Jesteś bezpieczny.

— Nie potrafię nawet wyrazić mej…

— Daj sobie z tym spokój, dobrze?

— No… dobrze. Gdzie Sam?

— Skoczył pod prąd. Musiał wracać do pracy. Ja, niestety, niedługo idę w jego ślady. Przerwa mi się skończyła. W połowie grudnia 2059 czeka, na mnie wycieczka. Nie będzie mnie jakieś dwa tygodnie. Wrócę… — przerwał na moment — … osiemnastego października 1105. Co z tobą?