Выбрать главу

Żegnam się z Tomem, Lucią i Marjory, po czym jadę do domu w gęstym mroku.

ROZDZIAŁ TRZECI

Mój komunikator miga, kiedy przyjeżdżam do domu. To sygnał Larsa; chce, żebym się włączył online. Jest późno. Nie chcę zaspać i spóźnić się do pracy. Lecz Lars wie, że w środy trenuję szermierkę i zwykle nie próbuje się ze mną komunikować tego właśnie dnia. To musi być coś ważnego.

Loguję się i odszukuję jego wiadomość. Przesłał mi artykuł o badaniach nad zwalczaniem objawów autyzmopodobnych u dorosłych osobników z rzędu naczelnych. Przeglądam go z mocno bijącym sercem. Zwalczanie objawów autyzmu u małych dzieci jest już powszechne, ale dla mnie było za późno. Tak mi powiedziano. Jeśli wiadomość jest prawdziwa, nie jest jeszcze za późno. W zakończeniu artykułu autor spekuluje, że wyniki badań można odnieść do ludzi, i sugeruje dalsze badania.

Kiedy czytam, na ekranie wyskakują kolejne ikonki. Logo lokalnego towarzystwa autystycznego. Logo Camerona i Dale’a. A więc oni też o tym usłyszeli. Na razie je ignoruję i czytam dalej. Choć dotyczy to takich mózgów jak mój, nie jest to moja działka i nie całkiem rozumiem, jak to leczenie ma działać. Autorzy odwołują się do innych artykułów, w których opisano całe procedury. Nie ma do nich dostępu — nie dla mnie, nie tej nocy. Nie wiem, czym jest metoda Ho i Delgracii. Nie znam też znaczenia wszystkich słów i nie mogę znaleźć ich w moim słowniku.

Gdy patrzę na zegarek, okazuje się, że jest grubo po północy. Łóżko. Muszę iść spać. Wyłączam wszystko, nastawiam budzik i idę do sypialni. W mojej głowie fotony ścigają mrok, lecz nie mogą go dogonić.

* * *

Następnego ranka w pracy stoimy na korytarzu, nie patrząc sobie w oczy. Wszyscy wiedzą.

— Myślę, że to fałszywka — mówi Linda. — Pewnie nie będzie działać.

— Ale jeśli tak… — rzuca Cameron. — Jeśli tak, to możemy być normalni.

— Nie chcę być normalna — twierdzi Linda. — Jestem, kim jestem, i czuję się szczęśliwa. — Nie wygląda na szczęśliwą. Wygląda na zacietrzewioną i zdecydowaną.

— Ja też — popiera ją Dale. — Co to znaczy, że działa na małpy? To nie ludzie; są prostsze od nas. Małpy nie mówią. — Powieka drga mu bardziej niż zwykle.

— Porozumiewamy się lepiej od małp — dodaje Linda. Kiedy jesteśmy wszyscy razem, tylko my, mówimy lepiej niż zazwyczaj. Śmiejemy się, że normalni ludzie muszą emitować jakieś pole tłumiące nasze umiejętności. Wiemy, że to nieprawda i że inni uznaliby nas za paranoików, gdybyśmy opowiedzieli ten żart na zewnątrz. Pomyśleliby, że jesteśmy wariatami. Nie zrozumieliby, że to dowcip. Kiedy my nie rozumiemy żartu, mówią, że to dlatego, iż myślimy dosłownie, lecz my wiemy, że nie możemy tak powiedzieć o nich.

— Dobrze by było, gdybym nie musiał chodzić co trzy miesiące do psychiatry — mówi Cameron.

Myślę o tym, jakby to było, gdybym nie musiał spotykać się z doktor Fornum. Byłbym o wiele szczęśliwszy, gdybym nie musiał widywać doktor Fornum. Czy ona byłaby szczęśliwa, gdyby nie musiała się ze mną spotykać?

— A ty, Lou? — pyta Linda. — Żyjesz już częściowo w ich świecie.

Wszyscy tak żyjemy, pracując tutaj i mieszkając samodzielnie. Lecz Linda nie lubi robić czegoś z ludźmi, którzy nie są autystyczni, i powiedziała mi już kiedyś, że nie powinienem zadawać się z grupą szermierczą Toma i Lucii ani z ludźmi w moim kościele. Gdyby wiedziała, co czuję do Marjory, usłyszałbym coś naprawdę niemiłego.

— Radzę sobie… Nie widzę potrzeby, by cokolwiek zmieniać. — Słyszę, że mój głos jest bardziej chrapliwy niż zwykle, i wolałbym, żeby nie przybierał takiego tonu, kiedy czuję złość. Nie jestem rozgniewany. Nie chcę sprawiać takiego wrażenia.

— Widzisz? — Linda patrzy na Camerona, który odwraca wzrok.

— Muszę brać się za robotę — mówię i ruszam do swojego pokoju, gdzie włączam niewielki wentylator i patrzę na odbłyski światła. Muszę poskakać, ale nie chcę iść do sali gimnastycznej, na wypadek gdyby przyszedł pan Crenshaw. Czuję się, jakby coś mnie ściskało. Trudno mi się skupić na problemie, nad którym pracuję.

Zastanawiam się, jakby to było zostać normalnym człowiekiem. Kiedy skończyłem szkołę, postanowiłem o tym nie myśleć. Gdy nachodzą mnie takie myśli, odpycham je od siebie. Teraz jednak… Jakby to było, nie martwić się, że ludzie wezmą mnie za wariata, kiedy zaczynam się jąkać albo nie potrafię im odpowiedzieć i muszę pisać w podręcznym notesie? Jakby to było, nie nosić tej kartki w kieszeni? Móc wszędzie widzieć i słyszeć? Odgadywać po wyrazie twarzy, co ludzie myślą?

Blok symboli, nad którym pracuję, traci nagle sens, jak niewyraźne i niezrozumiałe głosy.

Czy o to chodzi? Czy dlatego normalni ludzie nie wykonują takiej pracy jak my? Czy muszę wybierać pomiędzy pracą, którą umiem wykonywać, pracą, w której jestem dobry, a byciem normalnym? Rozglądam się po biurze. Spirale zaczynają mnie nagle irytować. Wirują tylko, nie robią nic innego, ciągle tak samo, na okrągło. Obracam się, żeby wyłączyć wentylator. Jeśli to jest normalne, to nie powiem, żeby mi się podobało.

Symbole znów ożywają, bogate w znaczenia. Nurkuję w nie, zanurzam w nich umysł, tak bym nie musiał widzieć nieba nad głową.

Gdy wynurzam się ponownie, pora lunchu już minęła. Od zbyt długiego siedzenia w jednym miejscu i braku posiłku boli mnie głowa. Wstaję i spaceruję po pokoju, próbując nie myśleć o wiadomości od Larsa. Nie mogę nic na to poradzić. Nie jestem głodny, ale wiem, że powinienem coś zjeść. Idę do aneksu kuchennego i wyjmuję z lodówki plastikowe pudełko. Nikt z nas nie lubi zapachu plastiku, lecz oddziela on nasze jedzenie, dzięki czemu nie muszę wąchać kanapki z tuńczykiem Lindy, a ona mojego suszonego mięsa z owocami.

Zjadam jabłko i winogrona, potem skubię trochę mięsa. Niedobrze mi. Myślę, czy nie pójść do sali gimnastycznej, ale okazuje się, że są tam Linda i Chuy. Linda podskakuje wysoko, ma grymas na twarzy. Chuy siedzi na podłodze, przyglądając się serpentynom poruszanym podmuchem wentylatora. Linda dostrzega mnie i obraca się na trampolinie. Nie chce rozmawiać. Ja też nie mam na to ochoty.

Wydaje się, że popołudnie ciągnie siew nieskończoność. Wychodzę punktualnie i idę prosto do samochodu, który stoi na swoim miejscu. Muzyka jest absolutnie zła: głośna i dudniąca. Kiedy otwieram drzwi auta, ze środka bucha rozgrzane powietrze. Stoję przy samochodzie, marząc o jesieni i chłodniejszej pogodzie. Widzę, jak wychodzą pozostali, każdy na swój sposób okazuje napięcie i unika wzroku innych. Nikt nic nie mówi. Wsiadamy do naszych aut. Odjeżdżam pierwszy, ponieważ pierwszy wyszedłem.

Trudno jest bezpiecznie prowadzić w upalne popołudnie, ze złą muzyką w głowie. Światła odbijają się od przednich szyb, zderzaków, ozdób; zbyt wiele tych refleksów. Gdy docieram do domu, boli mnie głowa i cały się trzęsę. Zabieram poduszki z kanapy, idę do sypialni i zamykam drzwi. Kładę się, układam na sobie poduszki, a potem gaszę światło.

Kolejna rzecz, o której nigdy nie powiedziałem doktor Fornum. Wiem, że zaraz odnotowałaby to w mojej karcie. Kiedy tak leżę w ciemnościach, delikatny, miękki nacisk stopniowo osłabia napięcie, a zła muzyka cichnie. Unoszę się w miękkiej, mrocznej ciszy… w spokoju, wygodnie, nieatakowany przez mknące fotony.