Выбрать главу

Wreszcie znów mogę myśleć i czuć. Jest mi smutno. Nie powinienem być smutny. Powtarzam sobie słowa doktor Fornum. Jestem zdrowy. Mam nieźle płatną pracę. Mam gdzie mieszkać i w co się ubrać. Mam też prawo do prywatnego samochodu, rzadko przyznawane, dzięki czemu nie muszę jeździć zatłoczonymi, hałaśliwymi środkami transportu publicznego. Mam szczęście.

Ale i tak jest mi smutno. Staram się bardzo, a mimo to nic z tego nie wychodzi. Noszę te same ubrania co inni. Mówię to samo w tej samej chwili: dzień dobry, cześć, jak się masz, w porządku, dobranoc, proszę, dziękuję, nie ma za co, nie, dziękuję, nie teraz. Przestrzegam przepisów ruchu drogowego. Przestrzegam prawa. W mieszkaniu mam przeciętne meble, a swoją niezwykłą muzykę odtwarzam bardzo cicho albo używam słuchawek. Ale to nie wystarcza. Pomimo moich wysiłków, prawdziwi ludzie wciąż chcą mnie zmieniać, żebym był taki jak oni.

Nie wiedzą, jakie to trudne. Nie obchodzi ich to. Chcą, żebym się zmienił. Chcą powkładać mi do głowy różne rzeczy, chcą zmienić mój mózg. Zaprzeczyliby, ale tego właśnie chcą.

Myślałem, że byłem bezpieczny, mieszkając samodzielnie, jak inni. Myliłem się.

Zaczynam trząść się pod poduszkami. Nie chcę płakać; płacz może okazać się zbyt głośny i zostanie zauważony przez moich sąsiadów. Słyszę, jak w głowie tłoczą mi się etykietki, które mi przykleili, kiedy byłem dzieckiem. Rozpoznanie wstępne: zespół zaburzeń autystycznych/autyzm. Deficyt integracji czuciowej. Deficyt w zakresie przetwarzania informacji dochodzących drogą słuchową. Deficyt w zakresie przetwarzania informacji dochodzących drogą wzrokową. Ucieczka przed dotykiem.

Nienawidzę etykietek. Czuję się lepki w miejscach, gdzie je nakleili profesjonalnym klejem, którego nie potrafię usunąć.

Wszystkie dzieci rodzą się autystyczne, jak powiedział kiedyś ktoś z naszej grupy. Roześmialiśmy się nerwowo. Przytaknęliśmy, ale mówienie czegoś takiego było niebezpieczne.

Dziecko bez zaburzeń neurologicznych uczy się przez wiele lat, jak przetworzyć informacje zmysłowe w spójny obraz świata. Choć zajęło mi to znacznie więcej czasu — a bez oporów przyznaję, że moje procesy przetwarzania danych nie są normalne nawet teraz — podszedłem do zadania w taki sam sposób, jak każde inne dziecko. Najpierw zalała mnie powódź nieprzetworzonych danych zmysłowych, przed którą chroniłem się snem i ignorowaniem przeciążonych zmysłów.

Po lekturze książek można by pomyśleć, że postępuj atak wyłącznie dzieci z zaburzeniami neurologicznymi, w rzeczywistości jednak wszystkie bez wyjątku kontrolują własną wrażliwość — zamykają oczy, odwracają wzrok lub po prostu zasypiają, gdy świat staje się zbyt męczący. Z czasem, kiedy zaczynają pojmować kolejne fragmenty informacji, uczą się, jakie wzory pobudzenia siatkówkowego oznaczają takie, a nie inne wydarzenia w widzialnym świecie, albo jakie wzory pobudzenia słuchowego wywoływane są ludzkim głosem — wreszcie głosem mówiącym w ich ojczystym języku.

Mnie — osobie autystycznej — zabrało to znacznie więcej czasu. Moi rodzice wyjaśnili mi, gdy byłem już wystarczająco duży, że z pewnych przyczyn moje dziecięce nerwy potrzebują dłuższej stymulacji, by przenieść informację. Oni — i ja — mieliśmy szczęście, że dostępne już były techniki zapewniające moim neuronom niezbędny czas trwania sygnałów. Zamiast zaklasyfikować mnie jako osobnika cierpiącego na „niedobór uwagi” (co było dosyć powszechne), zapewniono mi bodźce, które mogłem zauważyć.

Pamiętam okres, nim poddano mnie wspomaganemu komputerowo programowi uczenia języka… kiedy dźwięki wydobywające się z ust ludzi zdawały się równie przypadkowe — nie, nawet bardziej — jak muczenie krowy na pastwisku. Nie słyszałem wielu spółgłosek, bo nie trwały wystarczająco długo. Terapia pomogła — komputer wydłużał dźwięki na tyle, bym je usłyszał, a mój mózg nauczył się stopniowo wychwytywać krótsze sygnały. Ale nie wszystkie. Do dzisiaj nie rozumiem szybko mówiącego człowieka, bez względu na to, jak bardzo jestem skupiony.

W połowie dwudziestego wieku terapeuci sądzili, że autyzm jest chorobą psychiczną, pokrewną schizofrenii. Moja matka czytała książkę napisaną przez kobietę, którą oskarżono o doprowadzenie do szaleństwa własnego dziecka. Pogląd, że autystyczni ludzie są — lub będą — psychicznie chorzy, pokutował do końca dwudziestego stulecia i nawet sam widziałem artykuł na ten temat w jakimś piśmie kilka lat temu. Dlatego właśnie muszę odwiedzać doktor Fornum — by mogła zyskać pewność, że nie rozwija się u mnie żadna choroba psychiczna.

Zastanawiam się, czy pan Crenshaw uważa mnie za wariata. Czy to dlatego twarz mu jaśnieje, kiedy ze mną rozmawia? Czy jest przestraszony? Nie sądzę, żeby pan Aldrin obawiał się mnie albo któregoś z nas. Rozmawia z nami, jakbyśmy byli normalni. Lecz pan Crenshaw rozmawia ze mną jak z upartym zwierzęciem, które ma prawo tresować. Często jestem wystraszony, lecz teraz, po wypoczynku pod poduszkami, w ogóle się nie boję.

* * *

Moim marzeniem jest wyjść na zewnątrz i spojrzeć na gwiazdy. Rodzice zabrali mnie pod namiot, to było gdzieś na południowym zachodzie; pamiętam, jak leżałem i patrzyłem na te przepiękne, odwieczne wzory. Chciałbym jeszcze raz popatrzeć na gwiazdy. Uspokajały mnie, gdy byłem dzieckiem. Ukazywały porządek wszechświata, wzór wszechświata, w którym mógłbym być małą częścią większego schematu. Kiedy rodzice powiedzieli mi, jak długo światło musi podróżować, by dotrzeć do moich oczu — setki, tysiące lat — uspokoiło mnie to, choć nie wiem dlaczego.

Stąd nie widzę gwiazd. Światła na parkingu obok naszego budynku mają sodowe żarówki, które emitują różowo-żółty blask. Sprawiają, że powietrze robi się jakby rozmyte, a gwiazdy nie mogą się przebić przez czarne wieko nieba. Widać jedynie księżyc i kilka najjaśniejszych gwiazd i planet.

Czasami wyjeżdżam poza miasto i próbuję znaleźć miejsce, skąd mógłbym podziwiać gwiazdy. To trudne. Jeśli zaparkuję na poboczu i wyłączę światła, ktoś na mnie najedzie, gdyż mnie nie zauważy. Próbowałem zatrzymać się równolegle do szosy albo na nieużywanej drodze dojazdowej do jakiejś stodoły, ale ktoś mieszkający w pobliżu mógłby mnie zauważyć i powiadomić policję. Przyjadą funkcjonariusze i będą chcieli wiedzieć, dlaczego zaparkowałem w tym miejscu o tak późnej porze. Nie zrozumieją mojej potrzeby ujrzenia gwiazd. Uznają to za wykręt. Nie robię tego już więcej. Staram się za to zaoszczędzić tyle pieniędzy, by móc wyjechać tam, gdzie widać gwiazdy.

Z tą policją to zabawna sprawa. Niektórzy z nas mają z nią więcej kłopotów niż inni. Jorge, który dorastał w San Antonio, powiedział mi, że jeśli nie jesteś bogaty, biały i normalny, to uważają cię za kryminalistę. W młodości wielokrotnie go zatrzymywano; dopiero w wieku dwunastu lat nauczył się mówić i nawet wtedy nie szło mu zbyt dobrze. Zawsze brali go za pijanego albo naćpanego, opowiadał. Nawet kiedy nosił bransoletę z informacją, że jest autystyczny i nie potrafi mówić, nie chcieli jej oglądać, dopóki nie dowieźli go na komisariat. Potem starali się odszukać rodzica, żeby zabrał go do domu, bo nie chcieli, żeby sam jechał przez całe miasto. Jego rodzice pracowali, więc zwykle przesiadywał tam trzy, cztery godziny.

Nie przydarzyło mi sienie takiego, ale czasami zatrzymywano mnie bez konkretnej przyczyny, jak zrobił to ten strażnik na lotnisku. Boję się, kiedy ktoś mówi do mnie szorstkim tonem, i czasami z trudem znajduję odpowiedź. Ćwiczyłem przed lustrem zdanie: „Nazywam się Lou Arrendale, jestem autystyczny, mam kłopoty z udzielaniem odpowiedzi”, aż mogłem je wyrecytować niezależnie od tego, jak bardzo byłem przerażony. Wypowiadam je ochrypłym i napiętym głosem. Pytają wtedy: „Masz jakiś dowód tożsamości?” Wiem, że powinienem wtedy odpowiedzieć: „W kieszeni”. Gdybym spróbował wyjąć portfel, mogliby się przestraszyć i mnie zabić. Jak wyjaśniła nam w liceum panna Sevier, policja z góry zakłada, że nosimy w kieszeniach noże albo pistolety, i zdarzało się już, że zabijali ludzi, którzy tylko chcieli pokazać im dowód tożsamości.