Uważam, że to niesłuszne, ale czytałem o orzeczeniu sądu, że wszystko było w porządku, skoro policjanci naprawdę się przestraszyli. Jeśli jednak ktoś przestraszy się policjanta i go zabije, to wcale nie jest dobrze.
To bez sensu. Nie ma w tym symetrii.
Policjant, który odwiedził naszą klasę w liceum, powiedział, że policja jest po to, żeby nam pomagać, i tylko ci, którzy zrobili coś złego, powinni się jej bać. Jen Brouchard powiedziała to, co sam pomyślałem w tym momencie, że trudno nie bać się ludzi, którzy krzyczana ciebie, grożą ci i mogą cię zmusić, byś położył się twarzą do ziemi. I nawet jeśli nie zrobiłeś nic złego, to wielki mężczyzna wymachujący bronią może przerazić każdego. Policjant się zaczerwienił i powiedział, że taka postawa w niczym nie pomaga. On też w niczym nie pomógł, pomyślałem sobie wtedy, ale nie byłem taki głupi, żeby powiedzieć to na głos.
Z drugiej strony, mieszkający w naszym budynku policjant zawsze jest dla mnie miły. Nazywa się Daniel Bryce, ale prosi, by zwracać się do niego Danny. Na mój widok mówi „dzień dobry” i „dobry wieczór”, a ja odpowiadam mu tak samo. Chwali mnie zawsze za to, że mam czysty samochód. Obaj pomagaliśmy pannie Watson w przeprowadzce, kiedy musiała przenieść się do domu opieki; każdy z nas trzymał za jeden koniec stolika kawowego, gdy znosiliśmy go po schodach. Zaproponował, że to on będzie szedł tyłem. Nie krzyczy na żadnego z moich znajomych. Nie wiem, co o mnie myśli, z wyjątkiem tego, że mu się podoba, że mam czysty samochód. Nie wiem, czy wie, że jestem autystyczny. Staram się go nie bać, ponieważ nie zrobiłem nic złego, mimo to trochę się go lękam.
Chciałbym go zapytać, czy uważa, że wywołuje w ludziach strach, ale nie chcę go rozzłościć. Nie chcę, żeby pomyślał, że robię coś złego, gdyż wciąż się go trochę obawiam.
Próbowałem oglądać policyjne programy w telewizji, ale one też mnie wystraszyły. Policjanci wyglądają w nich na wiecznie zmęczonych i złych, a programy przekonują, że tak ma być. Ja nie powinienem się zachowywać, jakbym był rozgniewany, nawet kiedy jestem, a im wolno.
A jednak nie lubię być osądzany przez pryzmat tego, co robią podobni do mnie, i nie chcę być nie w porządku wobec Danny’ego Bryce’a. Uśmiecha się do mnie, a ja odpowiadam mu uśmiechem. Mówi mi „dzień dobry”, a ja odpowiadam mu „dzień dobry”. Staram się udawać, że noszona przez niego broń to zabawka, dzięki czemu nie pocę się tak w jego towarzystwie, przez co mógłby uznać, że jestem winny czegoś, czego nie zrobiłem.
Pod kocami i poduszkami jestem cały spocony, ale i spokojny. Wypełzam spod nich, odnoszę je i biorę prysznic. To ważne, żeby nie pachnieć brzydko. Śmierdzący ludzie wywołują u innych gniew lub strach. Nie lubię zapachu mydła, którego używam — to sztuczny zapach, zbyt silny — lecz wiem, że jest on akceptowany przez innych.
Jest już późno — po dziewiątej — kiedy wychodzę spod prysznica i ubieram się. W czwartki oglądam zwykle Kobalt 457, teraz jednak jest już za późno. Jestem głodny. Zagotowuję wodę i wrzucam do wrzątku trochę makaronu.
Dzwoni telefon. Podskakuję. Niezależnie od wybranego dzwonka telefon zawsze mnie zaskakuje, a ja zrywam się z miejsca, kiedy daję się zaskoczyć.
To pan Aldrin. Ściska mnie w gardle; przez dłuższą chwilę nie mogę wydobyć z siebie głosu, ale mój rozmówca mnie nie pogania. Czeka. Rozumie.
Ja nie rozumiem. On należy do biura, jest jego częścią. Nigdy przedtem nie dzwonił do mnie do domu. A teraz chce się ze mną spotkać. Czuję się tak, jakbym wpadł w pułapkę. Jest moim szefem. Może mówić mi, co mam robić, ale tylko w pracy. Jego głos w słuchawce domowego telefonu brzmi niewłaściwie.
— Ja… nie spodziewałem się telefonu od pana — mówię.
— Wiem — odpowiada. — Zadzwoniłem do ciebie do domu, ponieważ muszę porozmawiać z tobą poza biurem.
Ściska mnie w żołądku.
— Z jakiego powodu? — pytam.
— Lou, musisz się o tym dowiedzieć, zanim wciągnie cię w to pan Crenshaw. Pojawiła się eksperymentalna metoda leczenia, która może odwrócić autyzm u dorosłych.
— Wiem — mówię. — Słyszałem o tym. Testowali ją już na małpach.
— Zgadza się. Ale artykuł w tym piśmie ma już ponad rok. Odnotowali… postęp. Nasza firma zakupiła wyniki badań. Crenshaw chce, żebyście wszyscy spróbowali tej nowej terapii. Nie zgadzam się z nim. Uważam, że jest za wcześnie, a on nie powinien was o to prosić. To musi być wasz wybór; nikomu nie wolno wywierać na was presji. Ale on jest moim szefem i nie mogę zakazać mu rozmów z wami na ten temat.
Po co dzwoni, skoro nie może pomóc? Czy to jeden z manewrów normalnych ludzi, o których czytałem, kiedy domagają się współczucia za to, że muszą zrobić coś złego?
— Chcę ci pomóc — mówi. Przypominam sobie powiedzenie moich rodziców, że mówienie o tym, co chce się zrobić, nie jest tym samym, co zrobienie tego czegoś… Próbować to coś innego, niż robić. Dlaczego nie powie w zamian: „Pomogę ci”?
— Myślę, że potrzebujecie adwokata — dodaje. — Kogoś, kto pomoże wam w negocjacjach z Crenshawem. Kogoś lepszego ode mnie. Mogę wam znaleźć taką osobę.
Moim zdaniem nie chce być naszym adwokatem. Myślę, że się boi, że Crenshaw go zwolni. To ma sens. Crenshaw może zwolnić każdego z nas. Walczę z upartym językiem, żeby coś powiedzieć.
— Czy nie powinniśmy… czy nie byłoby… myślę… myślę, że ja — my — powinniśmy sami znaleźć taką osobę.
— Naprawdę? — pyta. W jego głosie słyszę powątpiewanie. Kiedyś wystarczyło, żebym usłyszał coś innego od zadowolenia i od razu się bałem, że ten ktoś jest na mnie zły. Cieszę się, że już taki nie jestem. Zastanawia mnie, skąd u niego ta wątpliwość, skoro wie, nad czym pracujemy i że żyjemy samodzielnie.
— Mogę iść do Centrum — mówię.
— Może tak byłoby lepiej — przytakuje. Po jego stronie pojawia się jakiś hałas. Pan Aldrin coś mówi, chyba nie do mnie: — Ścisz to, rozmawiam przez telefon. — Słyszę drugi, niezadowolony głos, nie rozróżniam jednak słów. A potem mocniejszy głos pana Aldrina, tuż przy moim uchu. — Lou, gdybyście mieli problem ze znalezieniem kogoś… Jeśli chcecie, żebym wam pomógł, proszę, dajcie mi tylko znać. Wiesz, że chcę dla was jak najlepiej.
Nic mi na ten temat nie wiadomo. Wiem, że pan Aldrin jest naszym przełożonym i zawsze był dla nas miły i cierpliwy, zapewnił nam ułatwiające pracę przedmioty, lecz wcale nie wiem, że chce dla nas jak najlepiej. Skąd by wiedział, co to miałoby być? Czy chciałby, żebym poślubił Marjory? Co wie o naszym życiu poza pracą?
— Dziękuję — mówię; bezpieczna, konwencjonalna odżywka dobra w niemal każdej sytuacji. Doktor Fornum byłaby ze mnie dumna.
— Nie ma sprawy — odpowiada. Próbuję powstrzymać umysł od uwikłania się w te słowa, które same w sobie nie mają żadnego znaczenia. Kolejna konwencjonalna odżywka; mój rozmówca zamierza skończyć rozmowę. — Zadzwoń do mnie, gdybyście potrzebowali pomocy. Podam ci mój numer domowy… — Wypluwa z siebie ciąg cyfr; mój system telefoniczny wyłapuje je, choć ja nie zdołałbym ich spamiętać. Numery są łatwe, a zwłaszcza ciąg składający się z liczb pierwszych, choć pan Aldrin prawdopodobnie nigdy tego nie zauważył. — Dobranoc, Lou — kończy. — Spróbuj się nie martwić.