Выбрать главу

— Rozumiem. Co to za projekt? — Z trudem łapię oddech, czekając na odpowiedź.

— No cóż, zajmuję się przede wszystkim przekaźnictwem nerwowo-mięśniowym — wyjaśnia Marjory. — Opracowujemy metody leczenia niektórych chorób uwarunkowanych genetycznie i niepoddających się terapii genowej. — Patrzy na mnie, a ja kiwam głową.

— Takich jak dystrofią mięśniowa? — pytam.

— Tak, między innymi — odpowiada Marjory. — Prawdę mówiąc, to dzięki niej zajęłam się szermierką.

Czuję, że marszczę czoło — zakłopotanie. Jaki jest związek pomiędzy szermierką a dystrofią mięśniową? Tacy ludzie się nie pojedynkują.

— Szermierką…?

— Tak. Wiele lat temu, idąc na zebranie wydziału, przeszłam przez podwórko, na którym Tom demonstrował fechtunek. Rozważałam prawidłową pracę mięśni z punktu widzenia lekarza, nie uczestnika… Pamiętam, jak tam stałam, obserwując walczących i zastanawiając się nad biochemicznym zachowaniem komórek mięśniowych, gdy nagle Tom podszedł do mnie i spytał, czy nie chciałabym spróbować. Pewnie wyczytał z mojej twarzy zainteresowanie szermierką, podczas gdy ja przypatrywałam się mięśniom nóg.

— Myślałem, że fechtowałaś się na uczelni — mówię.

— To było na uczelni — przyznaje. — Byłam wtedy świeżo po studiach.

— Och… i zawsze zajmowałaś się mięśniami?

— W pewnym sensie. Odniosłam sukces w pewnych terapiach genowych i zwróciłam się bardziej ku nerwom mięśni… czy może powinnam raczej powiedzieć, że zajęli się tym moi przełożeni. Jestem zwykłą szefową projektu. — Długo patrzy mi w twarz. Muszę odwrócić wzrok, gdyż uczucie staje się zbyt intensywne. — Mam nadzieję, że cię nie uraziłam, prosząc, żebyś mi towarzyszył w drodze na lotnisko, Lou. Z tobą czułam się bezpieczniej.

Robi mi się gorąco.

— Ja nie… chciałem… — Przełknięcie śliny. — Nie jestem zły — mówię, odzyskując kontrolę nad głosem. — Pojechałem z przyjemnością.

— To dobrze — mówi Marjory. Potem milczy; siedzę obok niej i czuję, jak moje ciało się rozluźnia. Siedziałbym tak całą noc, gdyby tylko było to możliwe. Kiedy moje serce zwalnia, rozglądam się wokół. Max, Tom i Susan walczą dwoje na jednego. Don rozwala się w fotelu na patio. Przygląda mi się, ale odwraca wzrok, gdy na niego patrzę.

* * *

Tom pożegnał się z Maksem, Susan i Marjory, którzy wychodzili razem. Rozejrzał się dokoła i zobaczył Lou. Lucia weszła do środka, a za nią ci, którzy jak zwykle chcieli pogadać.

— Są takie badania — odezwał się Lou. — Nowe. Może nawet leczenie.

Tom wsłuchiwał się bardziej w urywany ton głosu, napięcie ujawniające się w wysokości i tonacji, niż w wypowiadane słowa. Lou był przerażony. Przemawiał w ten sposób tylko wówczas, gdy coś go bardzo niepokoiło.

— Nadal w fazie eksperymentalnej czy już dostępne? — Nadal eksperyment. Ale oni… w biurze… chcą… mój szef powiedział… chcą, żebym ja… się temu poddał.

— Eksperymentalnej metodzie leczenia? To dziwne. Zwykle nie są dostępne dla komercyjnych przedsięwzięć medycznych.

— To jest… oni… to zostało opracowane w centrum w Cambridge — wyrzucił z siebie mechanicznym głosem Lou. — Teraz tym dysponują. Mój szef mówi, że jego szef chce, żebyśmy się poddali temu eksperymentowi. Nie zgadza się na to, lecz nie może go powstrzymać.

Tom poczuł gwałtowną chęć, by zdzielić kogoś pięścią po głowie. Lou był przerażony; ktoś go nastraszył. Nie jest moim dzieckiem, upomniał się Tom. Nie miał żadnych praw, ale jako przyjaciel Lou miał określone obowiązki.

— Wiesz, na czym to polega? — zapytał.

— Jeszcze nie. — Lou pokręcił głową. — Pojawiło się w Internecie w zeszłym tygodniu. Lokalne towarzystwo autystyczne zwołało na ten temat spotkanie, ale sami nic nie wiedzieli… Sądzili, że minie jeszcze wiele lat, nim zastosują je wobec ludzi. Pan Aldrin, mój przełożony, powiedział, że może być teraz testowane, a pan Crenshaw chce, abyśmy wzięli w tym udział.

— Nie mogą żądać od ciebie poddania się leczeniu eksperymentalnemu, Lou. To wbrew prawu zmuszać cię…

— Ale mogą odebrać mi pracę…

— Czy grożą ci zwolnieniem, gdybyś się nie zgodził? Nie mogą tego zrobić. — Przynajmniej tak sądził. Na uniwersytecie było to wykluczone, ale w sektorze prywatnym sprawa wyglądała inaczej. Jednak żeby aż tak? — Potrzebujesz prawnika — dodał. Starał się przypomnieć sobie prawników, których znał. Gail chyba byłaby najlepsza, pomyślał. Od dłuższego czasu zajmowała się prawami człowieka. Wolał zastanawiać się nad tym, kto mógł w tym wypadku pomóc, niż podsycać w sobie pragnienie rozbicia komuś głowy.

— Nie… tak… nie wiem. Martwi mnie to. Pan Aldrin powiedział, że powinniśmy zapewnić sobie pomoc jakiegoś prawnika…

— Racja — przytaknął Tom. Rozważał przez chwilę, czy nie byłoby lepiej skierować uwagę Lou na coś innego. — Słuchaj… wspomniałem ci o turnieju…

— Nie jestem wystarczająco dobry — rzucił prędko Lou.

— Prawdę mówiąc, jesteś. Zastanawiam się, czy udział w turnieju nie pomógłby ci w tym drugim problemie… — Bił się z myślami, próbując ustalić, czemu tak uważał. — Jeśli skończy się na tym, że będziesz musiał spotkać się ze swoim pracodawcą w sądzie, to będzie to przypominać pojedynek szermierczy. Twoje umiejętności mogłaby ci się bardzo przydać.

Lou obrzucił go pozbawionym wyrazu spojrzeniem.

— Nie rozumiem, czemu miałoby się to przydać.

— Cóż… Może i nie. Pomyślałem sobie tylko, że mógłbyś wykorzystać nowe doświadczenia.

— Kiedy jest ten turniej?

— Za kilka tygodni — odparł Tom. — W sobotę. Mógłbyś pojechać z nami; ja i Lucia będziemy w pobliżu i dopilnujemy, żebyś spotkał tam miłych ludzi.

— Są też niemili ludzie?

— No cóż, owszem. Niemili ludzie są wszędzie i kilku z nich zawsze zdoła dostać się do grup szermierczych. Lecz większość z nich jest miła. Mogłoby ci się spodobać. — Nie powinien nalegać, choć żywił coraz silniejsze przekonanie, że Lou potrzebował większego kontaktu z normalnym światem, o ile można tak nazwać bandę entuzjastów historycznych sztuk walki. Na co dzień byli najzwyczajniejszymi ludźmi na świecie; po prostu lubili przebierać się w kostiumy i udawać, że zabijają się nawzajem szpadami.

— Nie mam kostiumu — zauważył Lou, patrząc na swoją starą kurtkę bez rękawów.

— Coś ci znajdziemy — zapewnił go Tom. Prawdopodobnie będzie na niego pasował któryś z jego strojów. Miał ich więcej, niż sam potrzebował, więcej od przeciętnych mężczyzn z siedemnastego wieku. — Lucia nam pomoże.

— Nie jestem przekonany — mruknął Lou.

— Cóż, daj mi znać w przyszłym tygodniu, czy chcesz spróbować. Będziemy musieli wpłacić za ciebie wpisowe. Jeśli nie, wkrótce będzie następny turniej.

— Zastanowię się — obiecał Lou.

— Dobrze. A jeśli chodzi o tamto… Być może znam prawniczkę, która mogłaby ci pomóc. Porozmawiam z nią. A co z Centrum, rozmawiali z nimi?

— Nie. Pan Aldrin do mnie dzwonił, ale nikt nie mówi nic oficjalnie i myślę, że też nie powinienem nic mówić, dopóki oni nie zaczną.

— Nie zaszkodzi wcześniej sprawdzić, jakie prawa ci przysługują — zauważył Tom. — Nie jestem pewny… Przepisy ciągle się zmieniają, a ja nigdy nie miałem nic wspólnego z badaniami nad ludźmi, więc nie jestem na bieżąco. Potrzebujesz eksperta.