Выбрать главу

— Metaforycznie rzecz ujmując — powiedział Tom — jeśli uznasz wiedzę za światło, a mrok za ignorancję, to czasami mrok wydaje się realną obecnością, tak samo jak ignorancja. To coś bardziej namacalnego i silniejszego od zwyczajnego braku wiedzy. Rodzaj dążenia do niewiedzy. To by wyjaśniało zachowanie części polityków.

— Metaforycznie rzecz ujmując — rzuciła Lucia — możesz nazwać wieloryba symbolem pustyni, tak jak wszystko czymkolwiek innym.

— Dobrze się czujesz? — spytał Tom. Kątem oka dostrzegł jej nagły ruch.

— Jestem zła — odparła Lucia. — A ty wiesz dlaczego.

— Przepraszam — odezwał się z tyłu Lou.

— Za co? — spytała Lucia.

— Nie powinienem był nic mówić o prędkości mroku — odparł Lou. — To cię rozzłościło.

— Nie ty mnie rozzłościłeś — odrzekła Lucia — tylko Tom.

Tom prowadził w nieprzyjemnej ciszy, jaka zapanowała w aucie. Gdy dotarli do parku, gdzie zorganizowano turniej, pospiesznie załatwił formalności związane z wpisaniem Lou i sprawdzeniem jego broni, po czym oprowadził go po zapleczu. Lucia odeszła, by porozmawiać z przyjaciółkami; Tom miał nadzieję, że żona stłumi w sobie złość, która psuła humor i jemu, i Lou.

Po półgodzinie poczuł, jak odpręża się w panującej dokoła przyjacielskiej atmosferze. Znał niemal wszystkich; wszędzie słyszał swojskie rozmowy. Kto z kim się uczył, kto wziął udział w którym turnieju, kto wygrał, a kto przegrał. Czego dotyczą obecne nieporozumienia i kto z kim nie rozmawia. Lou trzymał się dzielnie, witając się z ludźmi, którym przedstawiał go Tom. Potem Tom przeprowadził z nim małą rozgrzewkę, by po chwili zabrać go na arenę, gdzie miał się odbyć pierwszy pojedynek.

— Pamiętaj — pouczał go — twoja największa szansa na zaliczenie trafienia to natychmiastowy atak. Przeciwnik nie zna twojego stylu, a ty nie znasz jego, ale jesteś szybki. Musisz tylko przebić się przez jego obronę i uderzyć go, a przynajmniej spróbować. W każdym razie to powinno nim wstrząsnąć…

— Cześć, chłopaki — odezwał się zza ich pleców Don. — Dopiero co przyjechałem. Walczył już?

Jak zwykle Don był gotów zakłócić koncentrację Lou.

— Nie, ale zaraz wyjdzie na arenę. Zobaczymy się za parę minut — rzucił Tom i obrócił się do Lou. — Poradzisz sobie, Lou. Tylko pamiętaj: trzeba zaliczyć trzy z pięciu pchnięć, więc nie martw się, jeśli cię trafi. Wciąż możesz wygrać. I słuchaj… — Nadszedł czas i Lou się odwrócił, by wejść na odgrodzoną linami arenę.

Tom uświadomił sobie, że paraliżuje go panika. Co będzie, jeśli się okaże, że wpakował Lou w coś, co go przerasta?

Lou sprawiał wrażenie równie niezdarnego jak podczas pierwszego roku zajęć. Choć przybrał technicznie prawidłową pozycję, wyglądała ona na sztywną i wydumaną, nie jak u kogoś zdolnego do jakiegokolwiek ruchu.

— Mówiłem ci — odezwał się cicho Don. — To dla niego zbyt wiele. On…

— Zamknij się — uciszył go Tom. — Usłyszy cię.

* * *

Jestem gotowy przed przyjazdem Toma. Mam na sobie kostium przyszykowany przez Lucie, czuję się jednak dziwnie, nosząc go w miejscu publicznym. Nie wygląda jak zwykłe ubranie. Długie skarpety otulają moje nogi do samych kolan. Obszerne rękawy bluzy powiewają na wietrze, przesuwając się w górę i w dół ramienia. Choć kolory są smutne — brąz i ciemna zieleń — nie sądzę, żeby pan Aldrin lub pan Crenshaw pochwalili mój wygląd.

„Punktualność jest cechą królów”, napisała na tablicy nauczycielka w czwartej klasie. Kazała nam to przepisać. Potem wyjaśniła. Nie rozumiałem wtedy, kim są królowie, zawsze jednak wiedziałem, że zmuszanie ludzi do czekania jest niegrzeczne. Nie lubię czekać. Tom przyjeżdża o czasie, nie muszę więc czekać zbyt długo.

Jazda na turniej wystraszyła mnie, ponieważ Lucia i Tom znowu się pokłócili. Choć Tom powiedział, że wszystko jest w porządku, nie wydaje mi się, żeby tak było, i mam wrażenie, że to w jakiś sposób moja wina. Nie wiem jak ani dlaczego. Jeśli Lucia jest zła na coś związanego z pracą, to nie rozumiem, dlaczego o tym nie opowie, zamiast warczeć na Toma.

Na miejscu Tom parkuje na trawie, w jednym rzędzie z innymi pojazdami. Nie ma tu miejsca na podładowanie baterii. Odruchowo przyglądam się samochodom i liczę kolory i typy: osiemnaście niebieskich, pięć czerwonych, czternaście brązowych, beżowych i płowych. Dwadzieścia jeden ma baterie słoneczne na dachach. Większość ludzi przebranych jest w kostiumy. Wszystkie są równie dziwne jak mój albo jeszcze dziwniejsze. Jeden mężczyzna ma na głowie wielki, płaski kapelusz z piórami. Wygląda to na pomyłkę. Tom mówi, że wcale nie, że przed wiekami ludzie naprawdę tak się ubierali. Chcę policzyć kolory, lecz większość kostiumów jest wielobarwna, co utrudnia mi liczenie. Podobają mi się falujące płaszcze, jednego koloru na zewnątrz, a innego od wewnątrz. Kiedy wirują, przypominają kręcące się spirale.

Najpierw podchodzimy do stolika, gdzie kobieta w długiej sukni szuka naszych nazwisk na liście. Podaje nam metalowe kółeczka z dziurką, a Lucia wyciąga z kieszeni cienkie wstążeczki i podaje mi zieloną.

— Nawlecz na to kółko — mówi — a potem załóż na szyję. Następnie Tom prowadzi mnie do sąsiedniego stolika, gdzie mężczyzna w obszernych szortach sprawdza moje nazwisko na kolejnej liście.

— Zaczynasz o dziesiątej piętnaście — informuje. — Tablica jest tam… — Wskazuje w stronę namiotu w zielono-żółte pasy. Tablicę sklejono z dużych kawałków kartonu z miejscami do wpisywania nazwisk, uszeregowanymi jak na drzewie genealogicznym, tyle że w większości pustymi. Wypełniony jest jedynie rząd kratek po lewej stronie. Odnajduję swoje nazwisko i nazwisko pierwszego przeciwnika.

— Mamy dziewiątą trzydzieści — odzywa się Tom. — Rzućmy okiem na pole, a potem znajdziemy ci miejsce na rozgrzewkę.

Kiedy przychodzi moja kolej i wchodzę na odgrodzony obszar, serce mi wali, a ręce się trzęsą. Nie wiem, co tutaj robię. Nie powinno mnie tu być… Nie znam wzoru. Przeciwnik atakuje, a ja paruję cios. To nie był dobry blok — byłem za wolny — jednak nie zdołał mnie trafić. Biorę głęboki wdech i koncentruję się na jego ruchach, jego wzorach.

Wydaje się, że mój przeciwnik nie dostrzega moich trafień. Zdumiewa mnie to, ale Tom powiedział mi, że niektórzy nie zgłaszają otrzymanych trafień. Mogą być zbyt podekscytowani, wytłumaczył, żeby czuć lekkie czy nawet średnio mocne trafienia, zwłaszcza jeśli to ich pierwszy pojedynek. Tobie też może się to zdarzyć, przestrzega. Dlatego właśnie kazał mi zadawać mocniejsze ciosy. Próbuję i tym razem przeciwnik rzuca się na mnie w chwili, gdy zadaję pchnięcie, przez co trafiam go zbyt mocno. Nie podoba mu się to i zwraca się do sędziego, lecz ten mówi, że to jego wina, bo to on mnie zaatakował.

Wreszcie wygrywam pojedynek. Brakuje mi tchu, nie tylko wskutek zmęczenia walką. Czuję się zupełnie inaczej i nie wiem, na czym polega różnica. Czuję się lżejszy, jakby zmieniło się przyciąganie, lecz nie jest to ta sama lekkość, jakiej doznaję w obecności Marjory. To skutek walki z nieznajomym czy odniesionego zwycięstwa?

Tom ściska mi dłoń. Twarz mu błyszczy, a w głosie brzmi podniecenie.

— Dokonałeś tego, Lou. Świetna robota…

— Tak, świetnie się spisałeś — wtrąca Don. — Ale miałeś też trochę szczęścia. Musisz uważać na zastawy, Lou. Już wcześniej zauważyłem, że nie stosujesz ich wystarczająco często, a nawet kiedy to robisz, to czy planujesz już następne posunięcie…