Выбрать главу

Marjory na mnie patrzy. Nieśmiałość przejmuje mnie chłodem. Cały sztywnieję.

— Dobranoc — mówię.

— Do widzenia — odpowiada. — Zobaczymy się w przyszłym tygodniu. — Zapala silnik, więc się cofam.

Wracam na podwórko i siadam obok Lucii.

— Jeśli ktoś zaprasza kogoś na kolację — zaczynam — to jeśli zaproszona osoba nie chce pójść, czy istnieje jakiś sposób, by ostrzec przed tym zapraszającą osobę, zanim zaprosi tę drugą?

Nie odpowiada przez — moim zdaniem — ponad czterdzieści sekund. Potem mówi:

— Jeśli dana osoba zachowuje się przyjaźnie wobec tamtej osoby, to nie będzie miała nic przeciwko temu, że została zaproszona, choć może nie mieć ochoty przyjąć zaproszenia. Albo może mieć inne plany na ten wieczór. — Milknie na chwilę. — Czy zaprosiłeś kiedyś kogoś na kolację, Lou?

— Nie — odpowiadam. — Z wyjątkiem ludzi, z którymi pracuję. Są tacy jak ja. To pewna różnica.

— Faktycznie — przytakuje. — Zamierzasz zaprosić kogoś na kolację?

Ściska mnie w gardle. Nie mogę wykrztusić słowa, lecz Lucia nie nalega. Czeka.

— Myślę o zaproszeniu Marjory — mówię w końcu cichym głosem. — Nie chcę jednak wprawić jej w zakłopotanie.

— Nie sądzę, by je odczuła, Lou — zapewnia Lucia. — Nie wiem, czy z tobą pójdzie, nie uważam jednak, żeby była na ciebie zła za zaproszenie.

W domu, a potem wieczorem w łóżku wyobrażam sobie, jak Marjory siedzi naprzeciwko mnie przy stoliku i je. Widziałem coś takiego na wideo. Nie czuję się jeszcze gotowy, by to zrobić.

* * *

W czwartkowy poranek wychodzę z mieszkania i patrzę przez parking na samochód. Wygląda dziwnie. Wszystkie cztery opony rozpłaszczyły się na betonie. Nie rozumiem. Kupiłem je raptem kilka miesięcy temu. Zawsze sprawdzam ciśnienie w kołach, kiedy kupuję paliwo, a ostatni raz tankowałem trzy dni temu. Nie wiem, dlaczego uszło z nich powietrze. Posiadam tylko jedno zapasowe koło i chociaż mam w samochodzie pompkę, wiem, że nie uda mi się wystarczająco napompować trzech pozostałych. Spóźnię się do pracy. Pan Crenshaw będzie wściekły. Po żebrach spływa mi pot.

— Co się stało, kolego? — To Danny Bryce, mieszkający obok policjant.

— Nie mam powietrza w kołach — mówię. — Nie wiem dlaczego. Wczoraj sprawdzałem ciśnienie.

Podchodzi bliżej. Jest w mundurze; pachnie miętą i cytryną, a mundur pralnią. Buty aż lśnią. Na bluzie ma srebrną plakietkę z czarnymi literami, układającymi się w napis: „Danny Bryce”.

— Ktoś je poprzecinał — oznajmia. Głos ma poważny, ale nie słychać w nim gniewu.

— Poprzecinał? — Czytałem o tym, ale nigdy mi się to nie przydarzyło. — Dlaczego?

— Głupi dowcip — mówi, pochylając się, by lepiej widzieć. — Tak. Zdecydowanie jakiś chuligan.

Ogląda pozostałe samochody. Ja też. Żaden nie ma sflaczałych opon, z wyjątkiem starej przyczepy właściciela bloku, ale ta ma tylko jedno koło bez powietrza, i to od dawna. Guma jest szara, nie czarna.

— Tylko w twoim samochodzie — oznajmia. — Kto ma z tobą na pieńku?

— Nikt. Nie spotkałem się jeszcze dzisiaj z nikim. Pan Crenshaw będzie na mnie wściekły — mówię. — Spóźnię się do pracy.

— Po prostu powiedz mu, co się stało — radzi.

Myślę, że pan Crenshaw będzie zły tak czy owak, lecz nie mówię tego na głos. Nie należy dyskutować z policjantem.

— Zgłoszę to za ciebie — obiecuje. — Przyślą tu kogoś…

— Muszę iść do pracy — przypominam. Czuję, że coraz bardziej się pocę. Nie wiem, co mam zrobić najpierw. Nie znam rozkładu jazdy, choć wiem, gdzie jest stacja. Muszę poszukać rozkładu. Powinienem zadzwonić do biura, ale nie wiem, czy ktoś tam będzie.

— Naprawdę powinieneś to zgłosić — nalega z poważną miną Danny. — Z pewnością możesz zadzwonić do szefa i uprzedzić go…

Nie znam numeru wewnętrznego do pana Crenshawa. Myślę, że jeśli do niego zadzwonię, po prostu na mnie nakrzyczy.

— Później do niego zadzwonię — decyduję.

Radiowóz przyjeżdża już po szesnastu minutach. Danny Bryce zostaje ze mną, zamiast jechać do pracy. Nie mówi zbyt wiele, ale w jego obecności czuję się lepiej. Radiowóz zatrzymuje się i wysiada z niego mężczyzna w luźnych, płowych spodniach i brązowej sportowej bluzie. Nie ma plakietki z nazwiskiem. Pan Bryce podchodzi do auta i słyszę, jak przybysz mówi do niego „Dan”.

Pan Bryce i funkcjonariusz, który przyjechał, rozmawiają ze sobą, zerkają na mnie i zaraz odwracają wzrok. Co pan Bryce o mnie mówi? Jest mi zimno; trudno mi skupić na nich wzrok. Gdy ruszają w moją stronę, wydaj e się, że lekko podskakują, jakby drgało światło.

— Lou, to jest funkcjonariusz Stacy — wyjaśnia pan Bryce, uśmiechając się do mnie. Przyglądam się jego towarzyszowi. Jest niższy i szczuplejszy od Bryce’a; ma rzadkie i czarne włosy, pachnące jakimś słodkim olejkiem.

— Nazywam się Lou Arrendale — mówię. Mój głos brzmi dziwnie, jak wtedy, kiedy jestem przestraszony.

— Kiedy po raz ostatni widział pan swój samochód przed dzisiejszym rankiem? — pyta.

— O dziewiątej czterdzieści siedem wczoraj wieczorem — odpowiadam. — Jestem tego pewny, ponieważ spojrzałem na zegarek.

Spogląda na mnie, po czym notuje coś w podręcznym komputerze.

— Czy zawsze parkuje pan w tym samym miejscu?

— Zazwyczaj — mówię. — Miejsca parkingowe nie są numerowane i czasami ktoś inny zostawia tu samochód, kiedy przyjeżdżam z pracy.

— Wrócił pan wczoraj z pracy o dziewiątej… — patrzy na ekranik komputera — … czterdzieści siedem?

— Nie, proszę pana — odpowiadam. — Z pracy wróciłem o piątej pięćdziesiąt dwie, a potem pojechałem… — Nie chcę powiedzieć, że na trening szermierczy. Co będzie, jeśli uzna to za coś złego? Że się fechtuję? — … do domu przyjaciela — kończę.

— Czy to ktoś, kogo często pan odwiedza?

— Tak. Co tydzień.

— Czy byli tam jacyś inni ludzie?

Oczywiście, że byli tam inni ludzie. Dlaczego miałbym iść do kogoś, gdzie nie byłoby nikogo innego?

— Byli tam moi przyjaciele, mieszkający w tamtym domu — mówię. — I ludzie, którzy tam nie mieszkają.

Policjant mruga i zerka szybko na pana Bryce’a. Nie wiem, co oznacza to spojrzenie.

— Ach… zna pan ludzi, którzy nie mieszkają w tamtym domu? Czy to było przyjęcie?

Zbyt wiele pytań. Nie wiem, na które odpowiedzieć najpierw. Ludzie? Czy ma na myśli ludzi, którzy byli u Toma i Lucii, nie będących jednocześnie Tomem i Lucią? Którzy nie mieszkają w tamtym domu? Większość ludzi nie mieszka w tamtym domu… Z miliardów ludzi na całym świecie tylko dwie osoby mieszkają w tamtym domu, co oznacza… mniej niż milionową część procenta.

— To nie było przyjęcie — wyjaśniam, ponieważ to najłatwiejsza odpowiedź.

— Wiem, że wychodzisz w każdą środę wieczorem — mówi pan Bryce. — Czasami masz ze sobą drelichową torbę… Myślałem, że chodzisz do siłowni.

Jeśli przesłuchają Toma i Lucie, dowiedzą się o szermierce. Będę musiał powiedzieć im o tym teraz.