Выбрать главу

Jest szesnasta szesnaście, kiedy przypominam sobie, że nie zadzwoniłem do nikogo w sprawie wymiany opon w samochodzie. Otwieram lokalną książkę teleadresową i drukuję listę numerów. Spis online podaje także lokalizację, toteż zaczynam od tych najbliżej mojego domu. Kiedy do nich dzwonię, jeden po drugim mówią mi, że jest już zbyt późno, żeby cokolwiek dzisiaj zrobić.

— Najszybsze rozwiązanie — radzi mi jeden z nich — to kupić cztery kompletne koła i założyć je samemu, po jednym na raz. — Kupno opon z kołami kosztowałoby mnóstwo pieniędzy, nie wiem zresztą, jak miałbym przewieźć je do domu. Nie chcę tak szybko prosić Chuya o kolejną przysługę.

Zupełnie jak w tej zagadce o człowieku, kurze, kocie i worku ziarna na tym samym brzegu rzeki oraz łodzi, która uniesie tylko dwoje z nich, a człowiek musi jej użyć do przewiezienia wszystkiego na drugi brzeg tak, żeby nie zostawić kota sam na sam z kurą ani kury z workiem ziarna. Mam cztery pocięte opony i jedną zapasową. Jeśli założę zapasowe koło, mogę zabrać uszkodzone do sklepu z oponami, gdzie zamontują na nie nową oponę, potoczę koło z powrotem do domu i założę je, po czym zabiorę do sklepu następną pociętą oponę. Po trzech rundkach będę miał cztery dobre koła i pojadę autem z ostatnią zniszczoną oponą, żeby ją także wymienili na nową.

Najbliższy sklep znajduje się milę od domu. Nie wiem, ile czasu będę toczył tam pozbawioną powietrza oponę, choć przypuszczam, że więcej niż w przypadku napompowanej. Ale to jedyny sposób, jaki potrafię wymyślić. Nie pozwolą mi pojechać z kołem komunikacją publiczną, nawet jeśli znalazłbym właściwą linię.

Sklep z oponami jest otwarty do dziewiątej wieczorem. Jeśli przepracuję dzisiaj dwie dodatkowe godziny i przyjadę do domu przed ósmą, to na pewno zdążę dotoczyć jedno koło do sklepu, zanim zamkną. Jutro, jeśli wyjdę z pracy punktualnie, powinienem zdążyć wymienić dwie następne.

Jestem w domu o dziewiętnastej czterdzieści trzy. Otwieram bagażnik i wyciągam zapasowe koło. Nauczyłem się zmieniać koło na kursie prawa jazdy, lecz od tamtej pory ani razu nie musiałem tego robić. Teoretycznie to bardzo proste, zabiera mi jednak więcej czasu, niż przewidywałem. Podnośnik trudno prawidłowo ustawić, a samochód nie unosi się zbyt szybko. Przód osiada na felgach; puste opony wydają głuchy odgłos, gdy bieżnik trze o nawierzchnię. Jestem cały spocony i zdyszany, kiedy w końcu udaje mi się zdjąć uszkodzone koło i nasadzić dobre.

Chyba trzeba przykręcać śruby w określonej kolejności, ale nie pamiętam dokładnie w jakiej. Pani Melton twierdziła, że należy to zrobić właściwie. Jest już ósma i poza kręgami światła gęstnieje mrok.

— Hej!

Podrywam się. Z początku nie rozpoznaję głosu ani biegnącego w moją stronę zwalistego człowieka. Zwalnia.

— Och, to ty, Lou. Myślałem, że może wrócił ten chuligan, żeby narobić więcej szkód. Co robisz, chcesz kupić nowe opony?

To Danny. Czuję, jak z ulgi miękną mi kolana.

— Nie. To koło zapasowe. Założę je, a potem zabiorę uszkodzone do sklepu z oponami, gdzie założą na nie nową oponę, a kiedy wrócę, będę mógł wymienić ją na uszkodzoną. Jutro zrobię to samo z następną.

— Ale… przecież mogłeś zadzwonić po kogoś, żeby wymienił ci wszystkie cztery. Czemu robisz to w tak skomplikowany sposób?

— Powiedzieli mi, że zrobią to dopiero jutro albo pojutrze. W jednym miejscu doradzono mi, żebym kupił komplet kół i sam je wymienił, żeby było szybciej. Więc pomyślałem o czymś takim. Przypomniałem sobie o zapasie. Wymyśliłem, jak zrobić to samemu, oszczędzając czas i pieniądze, i postanowiłem zacząć zaraz po powrocie do domu…

— Dopiero teraz wróciłeś do domu?

— Rano spóźniłem się do pracy. Siedziałem po godzinach, żeby to odrobić. Pan Crenshaw był na mnie bardzo zły.

— Tak, ale to zajmie ci kilka dni. Zresztą za niecałą godzinę zamkną sklep. Wezwiesz taksówkę, czy coś takiego?

— Potoczę je — mówię. Koło ze sflaczałą oponą się ze mnie naigrawa; wystarczająco trudno było odtoczyć je na bok. Kiedy zmienialiśmy koło na zajęciach, było napompowane.

— Pieszo? — Danny kręci głową. — To ci się nigdy nie uda, stary. Lepiej wsadź je do mojego wozu, podrzucę cię. Szkoda, że nie możemy zabrać dwóch… chociaż właściwie możemy.

— Nie mam dwóch zapasowych kół — zastrzegam.

— Możesz wykorzystać moje — mówi. — To ten sam rozmiar.

Nie wiedziałem o tym. Nie mamy samochodów tej samej marki ani modelu, a nie wszystkie koła mają identyczne rozmiary. Skąd to wie?

— Pamiętaj, żeby przykręcać przeciwległe śruby. Najpierw częściowo, potem pozostałe, a później dokręcasz wszystkie, zgadza się? Tak bardzo dbasz o swój samochód, że mogłeś tego nie wiedzieć.

Pochylam się, żeby dokręcić śruby. Teraz przypominam sobie dokładnie, co mówiła pani Melton. To wzór, w dodatku łatwy. Lubię symetryczne wzory. Nim kończę, wraca Danny ze swoim kołem zapasowym, spoglądając na zegarek.

— Będziemy musieli się pospieszyć — mówi. — Masz coś przeciwko temu, żebym zdjął następną? Robiłem to nie raz…

— Nie mam nic przeciwko temu — odpowiadam. Nie mówię całej prawdy. Jeśli ma rację, że dziś wieczorem mogę wymienić dwie opony, oznacza to olbrzymią pomoc, lecz Danny wkracza w moje życie, poganiając mnie i sprawiając, że czuję się powolny i głupi.

Z drugiej strony zachowuje się jak przyjaciel, pomagając mi. Okazywanie wdzięczności za otrzymaną pomoc jest bardzo ważne.

O dwudziestej dwadzieścia jeden oba zapasowe koła znajdują się z tyłu mojego samochodu; śmiesznie wygląda z pustymi oponami z tyłu i napompowanymi z przodu. Obie pocięte opony, które zdemontowaliśmy z tylnej osi auta, lądują w bagażniku samochodu Danny’ego, a ja siadam obok niego. Znowu włącza audio i grzechoczące dźwięki wstrząsają moim ciałem. Chcę uciec; za dużo tych dźwięków i to niewłaściwych. Danny przekrzykuje hałas, ale nie rozumiem go; muzyka i głos znoszą się nawzajem.

Gdy dojeżdżamy do sklepu z oponami, pomagam mu zanieść uszkodzone koła do środka. Ekspedient przygląda mi się obojętnie. Kręci głową, nim zdążam cokolwiek wyjaśnić.

— Już za późno — oznajmia. — Nie możemy teraz zmienić opon.

— Macie otwarte do dziewiątej — zauważam.

— Sklep, owszem. Lecz nie zmieniamy opon o tej godzinie. — Zerka na drzwi warsztatu, w których staje kościsty mężczyzna w granatowych spodniach i piaskowej koszuli z łatą, wycierając ręce w czerwoną szmatę.

— Ale nie mogłem przyjechać wcześniej — mówię. — A wy macie czynne do dziewiątej.

— Słuchaj pan — zaczyna. Jeden kącik ust podjeżdża mu do góry, bynajmniej nie w uśmiechu. — Powiedziałem przecież: spóźnił się pan. Nawet gdybyśmy zabrali się za te koła od razu, nie skończylibyśmy do dziewiątej. Założę się, że pan nie zostaje po godzinach, żeby dokończyć pracę, którą w ostatniej chwili dorzucił panu jakiś skończony cymbał.

Otwieram usta, chcąc powiedzieć, że owszem, zostaję po godzinach, że właśnie dzisiaj zostałem po godzinach i dlatego jestem tutaj tak późno, lecz wysuwa się przede mnie Danny. Mężczyzna za kontuarem prostuje się nagle, zaniepokojony. Ale Danny patrzy na mężczyznę w drzwiach warsztatu.

— Cześć, Fred — rzuca zadowolony, jakby właśnie spotkał przyjaciela. Lecz w jego głosie słychać coś jeszcze. — Jak leci ostatnimi czasy?

— Ach, świetnie, panie Bryce. Jestem czysty.

Wcale nie wygląda na czystego. Ma czarne smugi na rękach i brud pod paznokciami. Na spodniach i koszuli też widać ciemne smugi.