Nie rozumiem. Według pana Crenshawa nie jestem młody. Jestem wystarczająco dorosły, żeby wiedzieć, co trzeba. Jestem mężczyzną, ale nie rozumiem, czemu miałoby to oznaczać, że przedziurawienie opon w moim wozie to nic złego.
— Nie chciałem, żeby pocięto mi opony — mówię powoli, ponieważ nie wiem, jak się zachowa.
— No cóż, jasne, że tego nie chciałeś — odpowiada pospiesznie. Zwykle w świetle pralni jej skóra wygląda blado i żółtawo, teraz jednak na policzki wystąpiły jej brzoskwiniowe rumieńce.
— Ale nie musisz się martwić ludźmi, którzy ci dokuczają. Mężczyznami.
Patrząc na pannę Kimberly, nie potrafię wyobrazić sobie nikogo, kto by jej dokuczał. Ma siwe włosy, przez które przeziera różowa czaszka, pomarszczoną skórę i brązowe plamy na ramionach. Chcę zapytać, czy mówi poważnie, lecz wiem, że tak właśnie jest. Nie śmieje się, nawet ze mnie, kiedy coś upuszczę.
— Przykro mi, że panią zaniepokoiłem — mówię, wkładając detergent do pralki pełnej ciemnych rzeczy. Wsuwam monetę w szczelinę. Drzwi suszarki zamykają się z trzaskiem; zapomniałem o niej, próbując zrozumieć pannę Kimberly i teraz drgnęła mi ręka. Jedna z monet nie trafia w szczelinę i wpada do pralki. Będę musiał wszystko wyjąć, żeby ją znaleźć, a w tym czasie zsunie się z ubrań do środka. Szumi mi w głowie.
— Dziękuję, Lou — mówi panna Kimberly cieplejszym głosem. Jestem zaskoczony. Nie spodziewałem się, że powiem właściwą rzecz. — Coś nie w porządku? — pyta, gdy zaczynam wyciągać ubrania, strząsając je tak, że większość detergentu spada do pralki.
— Wpadła mi do środka moneta — wyjaśniam. Panna Kimberly podchodzi bliżej. Nie chcę tego. Używa mocnych perfum o bardzo słodkim zapachu.
— No to włóż inną. Tamta będzie naprawdę czysta, kiedy wyjmiesz pranie — oznajmia.
Nieruchomieję na chwilę z ubraniami w ręce. Czy mogę zostawić monetę w środku? W kieszeni mam zapasową. Wrzucam rzeczy do środka i sięgam do kieszeni po monetę. Ma odpowiedni rozmiar. Wkładam ją do szczeliny, zamykam drzwiczki, nastawiam pranie i naciskam przycisk START. Kolejne szczęknięcie i syk wody. Czuję się dziwnie. Myślałem, że rozumiałem pannę Kimberly, kiedy była jeszcze przewidywalną starszą panią i robiła pranie w każdy piątek wieczorem, tak jak ja. Myślałem, że rozumiałem ją kilka minut temu, przynajmniej na tyle, by pojąć, że jest na coś zła. Lecz ona tak szybko wymyśliła rozwiązanie, gdy ja jeszcze myślałem, że nadal jest rozgniewana. Jak to zrobiła? Czy normalni zawsze tak postępują?
— To łatwiejsze niż wyciąganie rzeczy — dodaje. — W ten sposób nie zapychasz pralki i nie musisz jej czyścić. Zawsze noszę ze sobą kilka zapasowych monet, tak na wszelki wypadek. — Wybucha nieco oschłym śmiechem. — Im jestem starsza, tym bardziej trzęsą mi się ręce. — Milknie, wpatrując się we mnie. Nadal zastanawiam się, jak to zrobiła, uświadamiam sobie jednak, że czeka na coś z mojej strony. Zawsze należy podziękować, nawet jeśli nie jest się pewnym, za co.
— Dziękuję — mówię. Znowu udało mi się powiedzieć właściwą rzecz; uśmiecha się.
— Miły z ciebie człowiek, Lou. Przykro mi z powodu twoich opon — wyznaje. Zerka na zegarek. — Muszę iść wykonać kilka telefonów. Zostajesz tutaj? Popilnujesz prania?
— Będę na dole — odpowiadam. — Tutaj jest za głośno. — Powiedziałem to już wcześniej, kiedy poprosiła mnie, żebym miał oko na jej rzeczy. Zawsze myślę wtedy o wyjęciu sobie oka i położeniu go na ubraniach, nie mówię jej jednak o tym. Wiem, co znaczy to wyrażenie, ale i tak brzmi głupio. Kiwa głową i uśmiecha się, po czym wychodzi. Sprawdzam ponownie, czy prawidłowo nastawiłem obie pralki (można zmieniać ustawienia, dopóki pralka nie nabierze wody), a następnie wychodzę na korytarz.
Podłoga w pralni pokryta jest brzydkim, szarym betonem i opada lekkim ukosem w stronę sporego odpływu pod pralkami. Wiem, że tam właśnie znajduje się odpływ, ponieważ dwa lata temu zniosłem pranie na dół i byli tam robotnicy. Odsunęli pralki i zdjęli pokrywę odpływu. Bił z niego obrzydliwy, kwaśny i stęchły zapach.
Posadzka na korytarzu wyłożona jest ozdobnymi płytkami z przeplatającymi się pasmami zieleni i beżu. To kwadraty o boku dwunastu cali; korytarz ma pięć kwadratów szerokości oraz czterdzieści pięć i pół kwadratu długości. Osoba układająca płytki zrobiła to tak, że pasma na poszczególnych kwadratach pozostają względem siebie pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Większość płytek ułożono na jeden z dwóch sposobów, ale osiem z nich odwrócono do góry nogami w stosunku do pozostałych kwadratów o tym samym kierunku.
Lubię patrzeć na korytarz i rozmyślać o owych ośmiu płytkach. Jaki powstałby wzór, gdyby ułożyć je odwrotnie? Jak dotąd, wymyśliłem trzy możliwe kombinacje. Kiedyś próbowałem opowiedzieć o nich Tomowi, nie potrafił jednak wyobrazić sobie wzorów tak jak ja. Narysowałem je więc na papierze, szybko jednak spostrzegłem, że go nudzą. Nie jest grzecznie nudzić ludzi. Nigdy więcej nie próbowałem z nim o tym rozmawiać.
Ale dla mnie jest to nadal interesujące. Kiedy zmęczy mnie podłoga — a nigdy nie męczy — mogę przyglądać się ścianom. Wszystkie ściany korytarza są pomalowane, lecz na jednej z nich była kiedyś imitacja ceglanego muru. Te niby-cegły miały czterocalową krawędź, a w odróżnieniu od płytek posadzki znajdowała się między nimi przerwa na niby-zaprawę. Tak więc ich prawdziwy rozmiar to cztery i pół cala. Gdyby miały równo po cztery cale, to trzy z nich równałyby się jednej płytce posadzki.
Szukam miejsca, w którym linia pomiędzy płytkami może wspiąć się na ścianę, potem na sufit i z powrotem, bez przerwy. W całym korytarzu jest tylko jedno miejsce, gdzie linie tak się łączą, a i tam nie do końca. Kiedyś uważałem, że gdyby korytarz był dwukrotnie dłuższy, istniałyby dwa takie miejsca, ale to działa inaczej. Kiedy odpowiednio się temu przyjrzę, widzę, że korytarz musiałby być pięć i pół razy dłuższy, żeby linie zbiegły się dwukrotnie.
Słyszę, że jedna pralka zwalnia i wracam do pralni. Wiem, że zajmuje mi to dokładnie tyle czasu, by bęben przestał się obracać. To taka gra: zrobić ostatni krok w chwili, gdy wirnik kończy ostatni obrót. Suszarka po lewej stronie wciąż mruczy i bełkocze. Wyjmuję mokre ubrania i wkładam do suszarki po prawej. Zanim wszystko przełożyłem i sprawdziłem, czy nic nie zostało w środku, zaczęła zwalniać druga pralka. Pewnego razu w zeszłym roku rozpracowałem zależność pomiędzy siłą tarcia zwalniającą wirowanie a częstotliwością wydawanego przy tym dźwięku. Zrobiłem to sam, bez pomocy komputera, co sprawiło mi tym większą frajdę.
Wyjmuję rzeczy z drugiej pralki i znajduję na dnie upuszczoną przeze mnie monetę — lśniącą, czystą i gładką. Wkładam ją do kieszeni, ładuję ubrania do suszarki, wrzucam monety i włączam urządzenie. Dawno temu patrzyłem na kotłującą się odzież, by ustalić wzór — dlaczego raz rękaw czerwonego swetra znajduje się przed niebieską suknią, spadając i obracając się, by następnym razem pojawić się przy żółtych spodniach i powłoczce poduszki. Matka nie lubiła, jak mamrotałem, obserwując unoszenie się i opadanie ubrań, toteż nauczyłem się robić to po cichu.
Panna Kimberly wraca w chwili, gdy zatrzymuje się suszarka z jej rzeczami. Uśmiecha się do mnie. Trzyma talerzyk z ciasteczkami.
— Dziękuję, Lou — mówi. Wyciąga do mnie talerzyk. — Poczęstuj się ciastkiem. Wiem, że chłopcy… to jest: młodzi mężczyźni… uwielbiają ciasteczka.
Przynosi je niemal co tydzień. Nie zawsze mi smakują, nie byłoby jednak grzecznie jej o tym powiedzieć. W tym tygodniu to kruche ciastka cytrynowe. Bardzo je lubię. Biorę trzy. Stawia talerzyk na składanym stoliku i wyjmuje ubrania z suszarki. Umieszcza je w koszyku; nie składa ubrań tutaj.