Выбрать главу

Kiedy byłem dzieckiem, znalazłem w bibliotece książkę o skalach, od najmniejszych do największych. Myślałem, że to najlepsza książka w całym budynku; nie rozumiałem, czemu inne dzieci wolą książki pozbawione struktury, zwykłe historyjki o poplątanych ludzkich uczuciach i pragnieniach. Czemu zmyślony chłopiec dostający się do fikcyjnej drużyny softballu miałby być ważniejszy od wiedzy o tym, jak rozgwiazdy i gwiazdy wpisują się w ten sam wzór?

Człowiek, którym byłem, uważał abstrakcyjne wzory utworzone z liczb za ważniejsze od abstrakcyjnych wzorów, jakie stanowiły związki między ludźmi. Ziarnka piasku są prawdziwe. Gwiazdy są prawdziwe. Wiedza o tym, jak do siebie pasują, wprawia mnie w ciepły, kojący nastrój. Otaczających mnie ludzie wystarczająco trudno zrozumieć, wręcz nie da się ich pojąć. Ludzie z książek postępowali jeszcze bardziej bezsensownie.

Człowiek, którym jestem teraz, uważa, że gdyby ludzie bardziej przypominali liczby, łatwiej byłoby ich zrozumieć. Lecz człowiek, którym jestem teraz, wie, że ludzie nie są tacy jak liczby. Cztery nie zawsze jest pierwiastkiem kwadratowym z szesnastu — w ludzkim odniesieniu do czterech i szesnastu. Ludzie są ludźmi, skłonnymi do bałaganiarstwa i zmienności, oddziałującymi na siebie w różny sposób z dnia na dzień czy wręcz z godziny na godzinę. Dla policjantki prowadzącej śledztwo w sprawie uszkodzenia mojego wozu jestem panem Arrendale’em, a dla Danny’ego jestem Lou, choć Danny także jest funkcjonariuszem policji. Jestem Lou Szermierzem dla Toma i Lucii, ale Lou Pracownikiem dla pana Aldrina i Autystycznym Lou dla Emmy w Centrum.

Kręci mi się od tego wszystkiego w głowie, bo wewnątrz czuję się jedną osobą, a nie trzema, czterema czy tuzinem. Tym samym Lou, który skacze na trampolinie, siedzi za biurkiem, wysłuchuje Emmy, fechtuje się z Tomem czy patrzy na Marjory, pełen ciepłych uczuć. Wrażenia przepływają przeze mnie jak światło i cień po krajobrazie w wietrzny dzień. Wzgórza są te same, niezależnie od tego, czy pada na nie cień chmury, czy blask słońca.

Dopatrywałem się wzorów w obrazach płynących po niebie chmur… Zbierały się po jednej stronie nieba, a rozwiewały po drugiej, nad grzbietami wzgórz.

Rozmyślam o wzorach w naszej szermierczej grupie. Jest dla mnie oczywiste, że ten, kto tego wieczoru wybił mi przednią szybę w samochodzie, doskonale wiedział, gdzie znajdzie tę właśnie szybę. Wiedział, że tutaj będę, wiedział też, który samochód jest mój. Był chmurą formującą się nad wzgórzem i znikającą na czystym niebie. Gdzie jestem ja, jest i on.

Kiedy myślę o ludziach, którzy znają mój wóz, i tych, którzy wiedzą, dokąd udaję się w każdą środę wieczorem, możliwości maleją. Dowody schodzą się w jednym punkcie, wywołując konkretne imię. Niemożliwe imię. Imię przyjaciela. Przyjaciele nie wybijają szyb przyjaciołom. Poza tym ten ktoś nie ma powodów, żeby się na mnie gniewać, nawet jeśli pokłócił się z Tomem i Lucią.

To musi być ktoś inny. Choć jestem biegły w analizie wzorów, choć wszystko dokładnie przemyślałem, nie mogę ufać swojej ocenie, kiedy przychodzi do ludzkich działań. Nie rozumiem normalnych ludzi; nie zawsze stanowią racjonalny wzór. To musi być ktoś inny, kto nie jest przyjacielem, kto mnie nie lubi i jest na mnie zły. Muszę znaleźć ten inny wzór, w miejsce oczywistego, który jest niemożliwy.

* * *

Pete Aldrin przeglądał najnowszy spis pracowników firmy. Jak dotąd zwolnienia przypominały strumyczek, który nie przyciągał uwagi mediów, lecz przynajmniej połowa znanych mu nazwisk zniknęła z listy. Wkrótce się rozejdzie. Berty z kadr… wcześniejsza emerytura. Shirley z księgowości…

Najgorsze było coś innego — musiał stwarzać pozory, że pomaga Crenshawowi we wszystkim, cokolwiek tamten robił. Na samą myśl o sprzeciwie czuł, jak żołądek zaciska mu się w lodowaty supeł, co uniemożliwiało podjęcie jakichkolwiek działań. Nie odważył się zrobić niczego poza wiedzą Crenshawa. Nie wiedział, czy przełożeni znają jego plany, czy może był to wyłącznie pomysł Crenshawa. Nie odważył się zwierzyć żadnemu ze swych autystycznych pracowników; skąd miał wiedzieć, czy pojmą znaczenie dochowania tajemnicy.

Był pewny, że Crenshaw nie konsultował tego z górą. Chciał być postrzegany jako ktoś, kto rozwiązuje problemy, jako myślący perspektywicznie menedżer, ktoś zdolny do efektywnego zarządzania własnym imperium. Nie zadawał pytań ani nie prosił o zgodę. Gdyby wyszło to na jaw, prasa miałaby używanie. Istniało ryzyko, że ktoś wysoko postawiony zorientuje się w całej sprawie. Ale jak wysoko postawiony? Crenshaw liczył na brak informacji, przecieków, plotek. To było nieracjonalne, nawet gdyby faktycznie udało mu się kontrolować każdego podwładnego.

A gdyby Crenshaw poszedł na dno, Aldrina zaś uznano za jego pomocnika, on także straciłby pracę.

Czego potrzeba, by zamienić Sekcję A w grupę obiektów badań? Musieliby zwolnić się z pracy — na jak długo? Czy mieliby przeznaczyć na to własne urlopy, czy też firma udzieliłaby im urlopów okolicznościowych? Co w takim wypadku z wynagrodzeniem? Co ze stażem pracy? Co z księgowaniem — byliby opłacani z funduszy operacyjnych jego sekcji czy z funduszy badawczych?

Czy Crenshaw doszedł do porozumienia z kimś z kadr, działu prawnego i badawczo-rozwojowego? Jakiego porozumienia? Nie zamierzał na raz posługiwać się nazwiskiem Crenshawa. Chciał poznać reakcję n; pytania, nie powołując się na niego.

Shirley nadal pracowała w księgowości. Aldrin do niej zadzwonił.

— Przypomnij ni, jakich dokumentów potrzeba, kiedy ktoś przenosi się do innej sekcji — zaczął. — Natychmiast zdejmuję go z mojego budżetu czy jak?

— Transfery są zamrożone — odparła Shirley. — To nowe kierownictwo… — Słyszał, jak oddycha głęboko. — Nie dostałeś notatki służbowe?

— Nie sądzę — mruknął Aldrin. — A więc… jeśli mamy pracownika, który chce wziąć udział w badaniach, to nie możemy po prostu przesunąć jego pensji do badawczego?

— Nie, wykluczone! — odparła Shirley. — Tim McDonough, no wiesz, szef badawczego, natychmiast zawiesiłby sobie twoją skórę na ścianie. — Po chwili spytała: — Jakie badania?

— Jakieś nowe leki — odrzekł.

— Aha. No cóż, w każdym razie, jeśli masz pracownika, który chce wziąć w tym dział, to będzie musiał zgłosić się na warunkach ochotniczych: pięćdziesiąt dolarów stypendium dziennie za udział w badaniach wymagających pobytu w klinice, dwadzieścia pięć dolarów dziennie dla pozostałych, przy minimalnej stawce dwustu pięćdziesięciu dolarów. Oczywiście, w klinice będzie miał zapewnione łóżko, wyżywienie i niezbędną opiekę medyczną. Nie namówiłbyś mnie, żebym w zamian za to pozwoliła testować na sobie nowe lekarstwa, lecz komitet do spraw etyki twierdzi, że nie powinno się stosować bodźców finansowych.

— Cóż… Czy nadal dostawałby pensję?

— Tylko wtedy, gdyby pracował albo wziął płatny urlop — odparła i zachichotała. — Firma sporo by zaoszczędziła, gdybyśmy wysłali wszystkich do udziału w badaniach i wypłacali tylko stypendia, co? Znacznie prostsza księgowość, żadnych dodatkowych wyliczeń. Dzięki Bogu, nie mogą tego zrobić.

— Tak przypuszczam — mruknął. A więc, zastanawiał się, co Crenshaw zamierza zrobić z pensjami i stypendiami badawczymi? Kto to finansował? I czemu nie pomyślał o tym wcześniej? — Dzięki, Shirley — dodał poniewczasie.

— Powodzenia — rzuciła.

Czyli, zakładając, że kuracja potrwa… Uświadomił sobie, że nie ma zielonego pojęcia, ile potrwałoby takie leczenie. Czy wspominano o tym w materiałach przekazanych mu przez Crenshawa? Wyjął je i dokładnie przeczytał, wysuwając wargi. Jeśli Crenshaw nie poczynił jakichś kroków, by przenieść płace Sekcji A do badawczego, to zamieniał starszy personel techniczny w laboratoryjne szczury… i nawet gdyby przebywali na leczeniu tylko przez miesiąc (najbardziej optymistyczny szacunek podany w materiałach), oszczędziłoby to… furę pieniędzy. Wykręcił palcami młynka. Wyglądało to na mnóstwo forsy, lecz nie w przypadku, gdy porównało się to z ryzykiem prawnym, jakie ponosiła firma.