Nie znał nikogo z kierownictwa badawczego, tylko Marcusa z przetwarzania danych. Wracając do kadr… W związku z odejściem Berty próbował przypomnieć sobie inne nazwiska. Paul. Debra. Paul widniał na liście, Debra już nie.
— Streszczaj się — rzucił Paul. — Jutro odchodzę.
— Odchodzisz?
— Jako jeden ze sławnych dziesięciu procent — wyjaśnił Paul. Aldrin dosłyszał w jego głosie gniew. — Nie, firma nie traci pieniędzy, nie, firma nie ogranicza zatrudnienia… Tak się złożyło, że po prostu nie potrzebują już moich usług.
Aldrin poczuł na plecach lodowate palce strachu. Za miesiąc to może być on. Nie, nawet dzisiaj, jeśli Crenshaw się zorientuje, co właśnie robi.
— Postawię ci kawę — zaproponował.
— Tak, potrzebuję czegoś, żeby nie spać w nocy — mruknął Paul.
— Posłuchaj, Paul. Muszę z tobą pogadać, ale nie przez telefon. Długie milczenie, wreszcie:
— Och. Ty też wylatujesz?
— Jeszcze nie. Kawa?
— Pewnie. O dziesiątej trzydzieści w barku?
— Nie, na wczesnym lunchu. Wpół do dwunastej — powiedział Aldrin i odłożył słuchawkę. Miał spocone dłonie.
— Cóż to za wielki sekret? — zapytał Paul. Jego twarz niczego nie zdradzała. Garbił się nad stolikiem na samym środku barku.
Aldrin wybrał stolik w rogu, lecz na widok Paula przypomniał sobie jakiś thriller szpiegowski. Stoliki w kątach pomieszczenia mogą być obserwowane. Z tego, co wiedział, Paul mógł mieć na sobie,., pluskwę, tak to nazywali. Zrobiło mu się niedobrze.
— No dalej, niczego nie nagrywam — dodał Paul. Łyknął kawy. — Już bardziej podejrzanie wygląda, kiedy tak stoisz i się na mnie gapisz. Musisz skrywać jakąś piekielną tajemnicę.
Aldrin usiadł, rozchlapując kawę z kubka.
— Wiesz, że szef mojego działu jest jedną z nowych mioteł…
— Witamy w klubie — mruknął Paul z intonacją „radź z tym sobie sam”.
— Crenshaw — dodał Aldrin.
— Niezły drań — skomentował Paul. — Ma niezgorszą reputację, ten nasz Crenshaw.
— Tak. Pamiętasz Sekcję A?
— Autystyczni, jasne. — Rysy mu się wyostrzyły. — Zabrał się za nich!
Aldrin skinął głową.
— To głupie — oznajmił Paul. — W jego stylu, ale… to naprawdę głupie. Opierają się na nich nasze zwolnienia podatkowe w kategorii 614.11. Twój dział ma niewielkie znaczenie dla 614.11, ale każdy z twych pracowników jest wart 1,5 kredytu. Poza tym opinia publiczna…
— Wiem ~ odparł Aldrin. — Ale on nie słucha. Utrzymuje, że są zbyt kosztowni.
— Uważa tak o każdym prócz siebie — zauważył Paul. — Jest przekonany, że za mało zarabia… Dasz wiarę? — Łyknął kawy. Aldrin odnotował, że Paul nawet teraz nie powiedział, ile wynosi pensja Crenshawa. — Przeszliśmy z nim swoje, kiedy zjawił się w naszym biurze. Zna każdą sztuczkę podatkową.
— Nie wątpię — przytaknął Aldrin.
— I co chce z nimi zrobić, zwolnić ich? Obciąć wynagrodzenia?
— Zastraszyć i zmusić, żeby zgłosili się na ochotnika do testów laboratoryjnych — odrzekł Aldrin.
Paul wytrzeszczył oczy.
— Żartujesz! Nie może tego zrobić!
— Właśnie to robi. — Aldrin przerwał na chwilę, po czym dokończył: — Twierdzi, że nie ma takiego prawa, którego firma nie mogłaby obejść.
— Cóż, to pewnie prawda, ale… nie możemy tak po prostu lekceważyć prawa. Musimy je zmienić. A próby na ludziach… Co to jest, lekarstwo?
— Kuracja dla autystycznych dorosłych — wyjaśnił Aldrin. — Przywracająca normalność. Sprawdziła się podobno na małpach.
— Nie mówisz poważnie. — Paul gapił się na niego przez chwilę. — Cholera, jednak nie żartujesz. Crenshaw próbuje zastraszyć pracowników o kategorii 614.11 i zmusić do udziału w badaniach? Jezu, tylko patrzeć, jak prasa się do tego dorwie… To może kosztować firmę miliardy…
— Ty to wiesz i ja to wiem, ale Crenshaw… ma własne spojrzenie na sprawę.
— No dobra… Kto z góry się pod tym podpisał?
— Nikt, o kim bym wiedział — odrzekł Aldrin, przysięgając w duchu, że to prawda. Tak było, ponieważ o to nie pytał.
Paul nie wyglądał już na skwaszonego.
— Co za ogłupiony władzą idiota — rzucił. — Myśli, że może to zrobić i przebić Samuelsona.
— Samuelsona?
— Kolejna miotła. Nie śledzisz tego, co się dzieje dokoła?
— Nie — przyznał Aldrin. — Nie jestem w tym za dobry. Paul pokiwał głową.
— Wydawało mi się, że ja jestem, ale to wymówienie świadczy dobitnie o czymś wręcz przeciwnym. Tak czy owak, Samuelson i Crenshaw ze sobą rywalizują. Samuelson tnie koszty produkcji, unikając hałasu w prasie… Choć to się szybko zmieni, jak sądzę.
Crenshaw uważa pewnie, że osiągnie potrójną korzyść: zdobędzie ochotników zbyt wystraszonych wizją utraty pracy, by się skarżyć, gdyby coś poszło nie tak, i zorganizuje wszystko sam, nie powiadamiając o tym nikogo innego, po czym przypisze wszystkie zasługi sobie. A ty pójdziesz na dno razem z nim, Pete, jeśli czegoś nie zrobisz.
— Wywali mnie w mgnieniu oka, jeśli tylko kiwnę palcem — wyznał Aldrin.
— Zawsze pozostaje rzecznik praw pracowniczych. Nie zlikwidowali jeszcze tego stanowiska, choć Laurie też nie czuje się zbyt pewnie.
— Nie mogę jej zaufać — mruknął Aldrin, choć odnotował sobie w pamięci to, co powiedział Paul. Na razie miał na głowie inne kwestie. — Nie wiem, jak zamierza rozliczyć ich czas pracy, gdyby się zgłosili. Miałem nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej o przepisach. Czy można na przykład wykorzystać do tego ich zwolnienia lekarskie i urlopy? Jak to wygląda w przypadku pracowników specjalnych?
— Cóż, w gruncie rzeczy to, co zamierza Crenshaw, jest nielegalne jak jasna cholera. Po pierwsze, dział badawczy wdepcze go w ziemię, jak tylko wywącha, że nie są prawdziwymi ochotnikami. Ci z badawczego będą musieli zgłosić to do Narodowego Instytutu Zdrowia, a nie chcą mieć na karku federalnych, którzy oskarżą ich o złamanie pół tuzina zasad etyki lekarskiej i praw pracowniczych. Poza tym, jeśli to zmusi tych twoich do nieobecności w biurze przez ponad trzydzieści dni… a tak będzie? — Aldrin przytaknął, a Paul podjął: — W takim razie nie można tego zakwalifikować jako urlopu, zresztą obowiązują szczegółowe przepisy w tej kwestii, zwłaszcza jeśli chodzi o pracowników specjalnych. Nie wolno doprowadzić do sytuacji, w której mogliby utracić wysługę lat. Ani wynagrodzenia, jeśli już o tym mowa. — Pogładził palcem krawędź kubka. — Co nie uszczęśliwiłoby zanadto księgowości. Z wyjątkiem starszych naukowców, oddelegowanych do innych instytucji, nie mamy oddzielnej kategorii dla pracowników, którzy nie przychodzą do pracy, a otrzymują pełne wynagrodzenie. Co więcej, zrujnowałoby to twoje wskaźniki produktywności.
— Myślałem już o tym — mruknął Aldrin. Paul wykrzywił ironicznie wargi.
— Możesz naprawdę przygwoździć faceta — powiedział. — Wiem, że nie odzyskam roboty, nie w takiej sytuacji, lecz z przyjemnością będę śledził dalszy rozwój wypadków.