Выбрать главу

Zastanawiam się, czy powinienem powiedzieć panu Aldrinowi albo panu Crenshawowi o tym, że przyjedzie tu policja, żeby ze mną porozmawiać. Nie wiem, co bardziej rozzłości pana Crenshawa. Pan Aldrin nie gniewa się tak często. Dzwonię do jego gabinetu.

— Przyjeżdża tutaj policja, żeby ze mną porozmawiać — mówię. — Odrobię to.

— Lou! Co się stało? Coś ty narobił?

— Chodzi o mój samochód — odpowiadam. Zanim zdążę coś dodać, przerywa mi szybko.

— Lou, nic im nie mów. Zapewnimy ci prawnika. Czy ktoś doznał obrażeń?

— Nikt — mówię. Słyszę, jak oddycha z ulgą.

— Cóż, Bogu dzięki — wzdycha.

— Nie dotknąłem tego urządzenia, kiedy podniosłem maskę.

— Urządzenia? O czym ty mówisz?

— Tego… przyrządu, który ktoś włożył do mojego auta. Wyglądał jak zabawka, jak pajacyk wyskakujący z pudełka.

— Czekaj… czekaj. Chcesz mi powiedzieć, że policja przyjeżdża w związku z tym, co przytrafiło się tobie, a co uczynił ktoś inny? Ty nic nie zrobiłeś?

— Nie dotknąłem tego — odpowiadam. Wypowiedziane przez niego słowa docierają do mnie powoli, jedno po drugim; emocje w jego głosie utrudniają ich zrozumienie. Początkowo myślał, że zrobiłem coś złego, co sprowadziło tutaj policję. Ten człowiek, którego znam od początku mojej pracy tutaj, uważa, że mógłbym zrobić coś tak złego. Robi mi się ciężko na sercu.

— Przepraszam — mówi, uprzedzając mnie. — To brzmi tak… Musiało tak zabrzmieć, jakbym wyciągnął wniosek, że zrobiłeś coś złego. Przepraszam. Wiem, że nie byłbyś do tego zdolny. Nadal jednak uważam, że podczas rozmowy z policją przydałby ci się któryś z naszych prawników.

— Nie — odpowiadam. Zmroziło mnie i czuję gorycz; nie chcę być traktowany jak dziecko. Myślałem, że pan Aldrin mnie lubi. Skoro on mnie nie lubi, to pan Crenshaw, który jest o wiele gorszy, musi mnie nienawidzić. — Nie chcę prawnika. Nie potrzebuję go. Nie zrobiłem nic złego. Ktoś niszczy mi samochód.

— To zdarzyło się kilka razy? — pyta.

— Tak — odpowiadam. — Dwa tygodnie temu ktoś pociął mi wszystkie opony. Dlatego się spóźniłem. Potem, w następną środę, kiedy byłem u przyjaciół, wybito mi przednią szybę. Wtedy także wezwałem policję.

— O niczym mi nie mówiłeś, Lou — ma pretensje pan Aldrin.

— Nie… Myślałem, że rozgniewałoby to pana Crenshawa. A dzisiaj rano mój samochód nie zapalił. Akumulator zniknął, a na jego miejscu znalazłem zabawkę. Przyszedłem do pracy i zadzwoniłem na policję. Kiedy ją obejrzeli, okazało się, że pod zabawką umieszczono ładunek wybuchowy.

— Mój Boże, Lou, to jest… Mogło ci się coś stać. To okropne. Masz jakieś domysły…? Nie, oczywiście, że nie masz. Słuchaj, zaraz do ciebie przyjdę.

Odłożył słuchawkę, nim zdążyłem go poprosić, żeby teraz nie przychodził. Jestem zbyt poruszony, żeby pracować. Nie dbam o to, co myśli pan Crenshaw. Potrzebuję chwili w sali gimnastycznej. Nie ma tam nikogo. Nastawiam odpowiednią muzykę i zaczynam podskakiwać na trampolinie. Początkowo nie mogę dostosować się do muzyki, po chwili jednak moje ruchy stają się bardziej miarowe. Muzyka unosi mnie i ściąga w dół; czuję rytm w nacisku na stawy, gdy opadam na sprężynującą tkaninę i ponownie wzbijam się w górę.

Odprężam się, nim przychodzi pan Aldrin. Jestem spocony i czuję swój zapach, lecz muzyka wciąż we mnie rozbrzmiewa. Nie jestem roztrzęsiony ani przestraszony. To miłe uczucie.

Pan Aldrin ma zaniepokojoną minę i chce podejść do mnie bliżej, niżbym sobie życzył. Nie chcę, żeby poczuł mój pot i obraził się. Nie chcę także, by mnie dotykał.

— Wszystko w porządku, Lou? — pyta. Wyciąga rękę, jakby chciał mnie poklepać.

— Czuję się świetnie — odpowiadam.

— Jesteś pewny? Naprawdę uważam, że przydałby się nam tutaj prawnik, może powinieneś też udać się do kliniki…

— Nic mi się nie stało — mówię. — Wszystko w porządku. Nie muszę iść do lekarza i nie chcę prawnika.

— Zostawiłem wiadomość dla policji przy bramie wjazdowej — informuje mnie pan Aldrin. — Musiałem także powiadomić pana Crenshawa. — Opuszcza brwi. — Był na naradzie. Przekażą mu, jak tylko wyjdzie.

Odzywa się dzwonek do drzwi. Pracownicy uprawnieni do przebywania w budynku mają własne karty-klucze. Tylko goście muszą dzwonić.

— Pójdę otworzyć — mówi pan Aldrin. Nie wiem, czy wracać do siebie, czy stać w holu. Zostaję w holu i patrzę, jak pan Aldrin idzie do drzwi. Otwiera je i mówi coś do czekającego na progu mężczyzny. Nie widzę, czy to ten sam człowiek, z którym rozmawiałem wcześniej, dopóki nie podchodzi bliżej. Dopiero teraz poznaję, że to on.

ROZDZIAŁ TRZY

— Witam, panie Arrendale — mówi i wyciąga do mnie rękę. Podaję mu swoją, choć nie lubię ściskania dłoni. Wiem jednak, że tak należy postąpić. — Czy moglibyśmy gdzieś porozmawiać? — pyta.

— W moim pokoju — odpowiadam. Wprowadzam go. Nie miewam gości, w związku z czym brakuje mi dodatkowego krzesła. Widzę, jak pan Stacy patrzy na świecidełka, spirale, wiatraczki i inne dekoracje. Nie wiem, co o nich myśli. Pan Aldrin mówi coś do niego cicho i wychodzi. Nie siadam, ponieważ nie jest uprzejmie siedzieć, kiedy inni muszą stać, chyba że jest się ich szefem. Pan Aldrin wraca z krzesłem z aneksu kuchennego. Stawia je pomiędzy biurkiem a szafami. Następnie zajmuje pozycję przy drzwiach.

— A pan jest…? — pyta pan Stacy, odwracając się ku niemu.

— Pete Aldrin, bezpośredni przełożony Lou. Nie wiem, czy pan rozumie… — Pan Aldrin rzuca mi spojrzenie, którego nie rozumiem, a pan Stacy kiwa głową.

— Rozmawiałem już z panem Arrendale’em — mówi. Znów zadziwia mnie sposób, w jaki przekazują sobie informacje bez słów. — Nie będę zajmował panu czasu.

— Ale… wydaje mi się, że on potrzebuje…

— Panie Aldrin, pan Arrendale nie ma żadnych kłopotów. Staramy się mu pomóc, powstrzymać tego czubka przed zrobieniem mu krzywdy. Gdyby znalazł mu pan bezpieczne miejsce, gdzie mógłby spędzić kilka dni, podczas gdy my spróbujemy wyśledzić tę osobę, byłoby to bardzo pomocne, ale poza tym… nie sądzę, żeby potrzebował opieki, kiedy z nim rozmawiam. Chociaż to zależy od niego… — Policjant patrzy na mnie. Widzę na jego twarzy cień uśmiechu, choć mogę się mylić. Jest bardzo subtelny.

— Lou jest bardzo zdolny — mówi pan Aldrin. — Cenimy go. Chciałem tylko…

— … upewnić się, że zostanie właściwie potraktowany. Rozumiem. Ale to już zależy od niego.

Obaj na mnie patrzą. Czuję się nadziany na ich spojrzenia, niczym eksponat w muzeum. Wiem, że pan Aldrin chce, żebym powiedział, że ma zostać, ale oczekuje tego z niewłaściwych powodów, a ja nie chcę, żeby został.

— Nic mi nie będzie — zapewniam. — Zawołam pana, gdyby coś się działo.

— Oczywiście — mówi. Obrzuca pana Stacy’ego przeciągłym spojrzeniem, po czym wychodzi. Słyszę oddalające się kroki na korytarzu, a potem skrzypienie krzesła w aneksie kuchennym, brzęk monet wrzucanych do maszyny z napojami i łomot lądującej w podajniku puszki. Zastanawiam się, co wybrał. Zastanawiam się, czy zostałby, gdybym tego chciał.

Policjant zamyka drzwi do mojego pokoju i siada na przyniesionym przez pana Aldrina krześle. Zajmuję miejsce za biurkiem. Rozgląda się po pokoju.

— Lubi pan wirujące przedmioty, prawda? — zauważa.

— Tak — odpowiadam. Zastanawiam się, jak długo tu zostanie. Będę musiał nadrobić ten czas.