Выбрать главу

W samochodzie jest brudno; wszystkie powierzchnie pokrywa jasny proszek. Chcę go wysprzątać, najpierw jednak muszę pojechać do domu. Trasa jest dłuższa niż zwykle, ale nie gubię się. Parkuję samochód koło wozu Danny’ego i wchodzę na górę, do swojego mieszkania.

W trosce o własne bezpieczeństwo nie powinienem go opuszczać, ale jest piątkowy wieczór i muszę zrobić pranie. Pralnia znajduje się wewnątrz budynku. Myślę, że panu Stacy’emu chodziło o to, że mam nie opuszczać budynku. W środku jest bezpiecznie, ponieważ mieszka tutaj Danny, a on jest policjantem. Nie opuszczę budynku, ale zrobię pranie.

Wkładam ciemne rzeczy do ciemnego kosza, jasne do jasnego, na wierzchu stawiam detergent, a przed wyjściem wyglądam ostrożnie przez wizjer. Nikogo, rzecz jasna. Otwieram drzwi, wynoszę pranie i zamykam mieszkanie na klucz. Ważne, żeby zawsze zamykać za sobą drzwi.

Budynek jest cichy, jak zwykle w piątkowy wieczór. Idąc po schodach, słyszę włączony u kogoś telewizor. Korytarz przed pralnią wygląda dokładnie tak samo jak zazwyczaj. Nie zauważam, żeby ktoś zaglądał do środka z zewnątrz. W tym tygodniu jestem tu wcześnie i w pralni nie ma nikogo. Wkładam ciemne rzeczy do pralki po prawej stronie, a jasne do sąsiedniej. Korzystając z tego, że nikogo nie ma i nikt na mnie nie patrzy, mogę wrzucić monety do obu szczelin i uruchomić pralki jednocześnie. Aby to zrobić, muszę wyciągnąć ramiona, ale tak jest lepiej.

Zabrałem ze sobą Cego i Clintona. Siadam na plastikowym krzesełku przy składanym stoliku. Wolałbym wystawić je na korytarz, ale wisi tutaj tabliczka, który głosi drukowanymi literami, że mieszkańcom absolutnie nie wolno zabierać krzeseł z pralni. Nie podoba mi się to krzesło; ma dziwaczny, brzydki, niebieskawo-zielony odcień, jednak kiedy na nim siedzę, nie muszę na nie patrzeć. Jest niewygodne, ale lepsze to niż brak krzesła.

Zdążyłem przeczytać osiem stron, kiedy do środka wchodzi ze swoim praniem panna Kimberly. Nie podnoszę głowy. Nie mam ochoty na rozmowę. Przywitam się z nią, jeśli do mnie przemówi.

— Witaj, Lou — mówi. — Czytasz?

— Witam. — Nie odpowiadam na jej pytanie, ponieważ widzi, że czytam.

— Co to jest? — pyta, podchodząc bliżej. Zamykam książkę, zaznaczając palcem miejsce, w którym przerwałem, i pokazuję jej okładkę. — Ojej — mruczy. — Jaka gruba. nie wiedziałem, że lubisz czytać, Lou.

Nie pojmuję zasad rządzących przerywaniem Według mnie, przerywanie komuś jest zawsze niegrzeczne, lecz inni nie uważają za niegrzeczne przerywania mi w sytuacjach, gdy ja nigdy bym im nie przeszkadzał.

— Owszem, czasami — odpowiadani. Nie podnoszę głowy znad książki w nadziei, że zrozumie, iż chcę czytać dalej.

— Gniewasz się na mnie o coś? — pyta.

Jestem na nią zły, ponieważ nie daje mi spokoju i nie pozwala czytać, jest jednak osobą starszą i byłoby nieuprzejmie jej to powiedzieć.

— Zazwyczaj jesteś bardzo przyjacielski — ciągnie — ale dzisiaj przyniosłeś tutaj tę wielką księgę… Przecież tak naprawdę nie możesz jej czytać…

— Czytam ją — odpowiadam, ugodzony do żywego. — Pożyczyłem ją w środę wieczór od przyjaciółki.

— Ale… wygląda na bardzo trudną książkę — mówi. — Naprawdę ją rozumiesz?

Przypomina doktor Fornum. W gruncie rzeczy nie wierzy w moje możliwości.

— Owszem — rzucam. — Rozumiem ją. Czytam o tym, jak odpowiedzialne za przetwarzanie bodźców wzrokowych części mózgu scalają przerywane sygnały w zwarty obraz. Jak w telewizorze.

— Przerywane sygnały? — powtarza. — To znaczy wtedy, kiedy ekran migocze?

— Powiedzmy — mruczę. — Naukowcy zidentyfikowali obszary mózgu, które wygładzają migoczące obrazy.

— Cóż, nie widzę zastosowań praktycznych — oświadcza. Wyciąga pranie z kosza i zaczyna ładować je do pralki. — Jestem całkiem szczęśliwa, kiedy pozwalam swoim organom pracować i ich przy tym nie podglądam. — Odmierza detergent, wlewa go do środka, wkłada monety i nieruchomieje przed naciśnięciem guzika START. — Lou, uważam, że niezdrowo jest przejmować się nadmiernie tym, jak pracuje mózg. Wiesz, od tego można zwariować.

Nie wiedziałem o tym. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że nadmierna wiedza o tym, jak pracuje mózg, może doprowadzić mnie do szaleństwa. Nie sądzę, aby to była prawda. Panna Kimberly naciska guzik i woda wlewa się z szumem do pralki. Podchodzi do składanego stolika.

— Powszechnie wiadomo, że dzieci psychiatrów i psychologów są szalone częściej, niż wynosi przeciętna — mówi. — W dwudziestym wieku żył słynny psychiatra, który zamknął własne dziecko w pudle i trzymał je w nim, aż zwariowało.

Wiem, że to nieprawda. Nie sądzę jednak, żeby uwierzyła mi, że to nieprawda, gdybym jej to powiedział. Nie chcę niczego wyjaśniać, więc z powrotem otwieram książkę. Kobieta wydaje z siebie ostry, gwiżdżący dźwięk i słyszę stukot jej oddalających się butów.

Kiedy chodziłem do szkoły, uczono nas, że mózg przypomina komputer, tyle że o wiele mniej wydajny. Prawidłowo zbudowane i zaprogramowane komputery nie popełniają błędów, a mózgi tak. Wyciągnąłem stąd wniosek, że każdy mózg — normalny, a co dopiero mój — jest gorszy od komputera.

Ta książka jasno stwierdza, że mózg jest znacznie bardziej skomplikowany od każdego komputera oraz że mój mózg pod wieloma wzglądami jest normalny — czyli że funkcjonuje tak samo jak mózg normalnego człowieka. Moje postrzeganie kolorów jest normalne. Ostrość wzroku jest normalna. Co nie jest normalne? Najsubtelniejsze rzeczy… jak sądzę.

Żałuję, że nie mam swojej dokumentacji medycznej z dzieciństwa. Nie wiem, czy poddali mnie wszystkim testom, opisywanym przez tę książkę. Nie wiem, na przykład, czy zbadali prędkość transmisji neuronowej. Pamiętam, że moja matka miała harmonijkową teczkę na dokumenty, zieloną na wierzchu i niebieską w środku, wypchaną papierami. Nie przypominam sobie, żebym widział japo śmierci rodziców, gdy pakowałem ich dobytek. Może mama ją wyrzuciła, kiedy dorosłem i zacząłem samodzielne życie. Znam nazwę centrum medycznego, gdzie zabrali mnie rodzice, nie jestem jednak pewny, czy tam by mi pomogli, nawet jeśli przetrzymują kartoteki dzieci, które są już dorosłe.

Książka opisuje odchylenia w zdolności wychwytywania krótkotrwałych bodźców. Sięgam pamięcią do gier komputerowych, które pomogły mi rozwinąć zmysł słuchu, a potem wymawiać spółgłoski, takie jak t i d, zwłaszcza na końcu wyrazów. Wykonywałem także ćwiczenia wzrokowe, ale byłem wtedy tak mały, że już nie pamiętam ich dokładnie.

Przyglądam się ilustracji z dwiema twarzami, sprawdzającej umiejętność odróżniania rysów ze względu na ich układ lub typ. Dla mnie są takie same; tylko dzięki podpisom dostrzegam, że obie mają te same oczy, nos i usta, lecz na jednej zostały one sztucznie od siebie oddalone. Gdyby się poruszały, jak w przypadku prawdziwego ludzkiego oblicza, nigdy bym tego nie dostrzegł. Prawdopodobnie oznacza to, że coś jest nie w porządku z konkretną częścią mojego mózgu, odpowiedzialną za rozpoznawanie twarzy.

Czy normalni ludzie naprawdę to wszystko robią? Jeśli tak, to nic dziwnego, że bez trudu rozpoznają siebie nawzajem, niezależnie od odległości i ubrania.