Выбрать главу

— Ten enzym reguluje ekspresję genu jedenastego czynnika wzrostu nerwów — mówi lekarz. — W normalnych mózgach jest to część pętli zwrotnej, która bierze udział w kontroli mechanizmów odpowiedzialnych za koncentrację w celu preferencyjnego przetwarzania społecznie ważnych sygnałów. A to jest jedna z rzeczy, które sprawiają wam problemy.

Przestał już udawać, że jesteśmy dla niego czymś innym, niż tylko kolejnym przypadkiem.

— Jest to także część leczenia autystycznych noworodków, które nie zostały rozpoznane i wyleczone w okresie płodowym, jak również dzieci, które przeszły infekcje zaburzające prawidłowy rozwój mózgu. Nasza nowa kuracja modyfikuje to, ponieważ dotychczasowe metody były skuteczne jedynie w pierwszych trzech latach rozwoju dziecka, dzięki czemu może wpływać na rozwój układu nerwowego u dorosłych.

— Czyli nauczy nas zwracać uwagę na innych ludzi? — pyta Linda.

— Nie, nie… Wiemy, że już to robicie. Nie jesteśmy tymi idiotami z połowy dwudziestego wieku, którzy myśleli, że osoby autystyczne po prostu ignorują innych ludzi. Kuracja pomoże wam zwracać uwagę na sygnały społeczne: wyraz twarzy, ton głosu, gesty… tego typu rzeczy.

Dale wykonuje wulgarny gest; lekarz nie reaguje. Zastanawiam się, czy naprawdę go nie zauważył, czy wolał zignorować.

— Ale czy ludzi nie trzeba uczyć, tak jak niewidomych, interpretacji nowych danych?

— Oczywiście. Dlatego właśnie częścią kuracji jest program edukacyjny. Symulacja sytuacji społecznych, wykorzystywanie generowanych komputerowo twarzy… — Następny slajd, tym razem ze zdjęciem szympansa o podwiniętej górnej wardze i wysuniętej dolnej. Wybuchamy śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Doktor czerwienieje ze złości. — Przepraszam… nie ten slajd. Oczywiście, to nie jest odpowiedni slajd. Mam na myśli ludzkie twarze i ćwiczenia z zachowań społecznych.

Dokonamy podstawowego oszacowania, po czym przejdziecie trwające od dwóch do czterech miesięcy szkolenie pokuracyjne…

— Oglądanie małpich twarzy! — mówi Linda, śmiejąc się tak głośno, że w oczach pojawiają się jej łzy. Wszyscy chichoczemy.

— Powiedziałem, że to była pomyłka — przypomina lekarz. — Uczyliśmy psychoterapeutów metod interwencji… To bardzo po ważna sprawa.

Pysk szympansa został zastąpiony rysunkiem grupy ludzi siedzących w kółku; jeden przemawia, a pozostali uważnie go słuchają. Kolejne przezrocze, na którym ktoś rozmawia z ekspedientką w sklepie odzieżowym. Na innym jakaś osoba korzysta z telefonu w biurze. To wszystko wygląda bardzo zwyczajnie i nudno. Na żadnym obrazie nie widać turnieju szermierczego ani rozmowy z policją po bójce na parkingu. Jedyną scenę z policjantem można by zatytułować: Pytanie o drogę. Policjant ze sztucznym uśmiechem na twarzy wyciąga ramię i wskazuje kierunek; pytający ma na głowie śmieszny kapelusz, na ramionach plecak, a w ręku książeczkę z napisem „Przewodnik turystyczny” na okładce.

Wygląda na pozowane. Wszystkie obrazki sprawiają wrażenie pozowanych, a przedstawieni na nich ludzie nie muszą nawet być prawdziwi. Mogą być — i prawdopodobnie są — komputerowymi kreacjami. Mamy być normalnymi, prawdziwymi ludźmi, a oczekuje się od nas nauki od tych nieprawdziwych, wymyślonych ludzi w zaaranżowanych sytuacjach. Lekarz i jego asystenci zakładają, że znają sytuacje, w jakich możemy się znaleźć lub z jakimi będziemy musieli sobie poradzić, i nauczą nas, jak mamy to zrobić. Przypomina mi to terapeutów z zeszłego stulecia, którzy uważali, że wiedzą, jakie słowa powinno się znać, i uczyli jedynie „podstawowego” słownictwa. Niektórzy z nich wręcz zabraniali rodzicom uczenia dzieci innych wyrazów, gdyż mogłoby to zahamować przyswajanie podstawowego słownictwa.

Tacy ludzie nie wiedzą, czego nie wiedzą. Moja mama zwykle recytowała krótki wierszyk, którego nie rozumiałem, dopóki nie ukończyłem dwunastu lat, a jedna z linijek brzmiała: „Ci, którzy niewiedzą i nie wiedzą, że nie wiedzą, są głupcami…” Lekarz nie wie, że powinienem umieć poradzić sobie na turnieju z mężczyzną, który nie obwołuje trafień, niedoszłym, zazdrosnym kochankiem z grupy szermierczej czy oficerami policji sporządzającymi raporty z aktów wandalizmu i zastraszania.

W tej chwili lekarz mówi o uogólnianiu umiejętności społecznych. Twierdzi, że po kuracji i szkoleniu nasze umiejętności społeczne powinny przydać się nam w każdej sytuacji życia codziennego. Zastanawiam się, co by pomyślał o umiejętnościach społecznych Dona.

Zerkam na zegarek. Sekundy migają; upłynęły już niemal dwie godziny. Lekarz chce wiedzieć, czy mamy jakieś pytania. Spuszczam wzrok. Pytania, jakie chciałbym zadać, są nieodpowiednie na tego typu spotkanie, poza tym nie sądzę, żeby na nie odpowiedział.

— Jak pan uważa, kiedy zaczniecie? — pyta Cameron.

— Chcielibyśmy zacząć z pierwszym obiektem… uhm, pacjentem… jak najszybciej. Do przyszłego tygodnia wszystko powinno być gotowe.

— Ilu za jednym zamachem? — chce wiedzieć Bailey.

— Dwoje. Chcielibyśmy zajmować się dwiema osobami jednocześnie, w odstępie trzydniowym. Dzięki temu nasz podstawowy zespół medyczny będzie mógł skoncentrować na nich swoje wysiłki podczas pierwszych krytycznych kilku dni.

— Czy zamierzacie odczekać jakiś czas po zakończeniu leczenia pierwszej dwójki, żeby się przekonać, czy podziałało? — pyta Bailey.

Lekarz kręci głową.

— Nie, lepiej zająć się całą grupą w możliwie krótkim czasie.

— Dzięki czemu będzie można to szybciej opublikować — słyszę swój głos.

— Co? — pyta lekarz. Pozostali patrzą na mnie. Wbijam wzrok w kolana.

— Jeśli skończymy szybko i wszyscy jednocześnie, będziecie mogli prędzej to opisać i opublikować. W przeciwnym razie za jęłoby to ponad rok.

Zerkam na jego twarz; ma czerwone i błyszczące policzki.

— To nie o to chodzi — mówi odrobinę za głośno. — Rzecz w tym, że dane można lepiej porównać, jeśli obiekty, jak wy, zostały poddane kuracji w zbliżonym czasie. Przypuśćmy, że wydarzyło się coś, co zmieniło sytuację od chwili ukończenia leczenia przez pierwszą dwójkę… coś, co wpłynęło na pozostałych…

— Co na przykład, grom z jasnego nieba, który zamieni nas w normalnych? — pyta Dale. — Boicie się, że zapadniemy na galopującą normalność i nie będziemy się nadawać na obiekty badań?

— Nie, nie — odpowiada lekarz. — Chodzi raczej o czynniki polityczne, które mogłyby zmienić wasze nastawienie…

Ciekawe, co o tym myślą władze. Czy władze w ogóle myślą? Przychodzi mi do głowy rozdział z Funkcjonowania mózgu pod tytułem: „Polityka zasad przeprowadzania badań”. Czy w ciągu najbliższych miesięcy ma się coś wydarzyć, pojawić się jakaś nowa regulacja prawna lub zmiana podejścia, która uniemożliwiłaby przeprowadzenie tych badań?

Mogę się tego dowiedzieć w domu. Nie sądzę, żeby ten człowiek udzielił mi uczciwej odpowiedzi, gdybym go o to zapytał.

Wychodzimy niesynchronicznie, nie dopasowując rytmu do pozostałych. Zwykle poruszamy się tak, by dostosować się do szczególnych cech osób z naszej grupy, teraz jednak maszerujemy w dysharmonii. Wyczuwam zagubienie i gniew. Nikt nic nie mówi. Ja też milczę. Nie chcę rozmawiać z tymi, którzy od tak dawna są moimi najbliższymi współpracownikami.

Po powrocie do naszego budynku znikamy szybko w swoich pokojach. Siadam i rozglądam się za wiatrakiem. Powstrzymuję się i zaraz zaczynam się zastanawiać, dlaczego to zrobiłem.

Nie chcę pracować. Chcę rozmyślać nad tym, co zamierzają zrobić z moim mózgiem i co to oznacza. To coś więcej, niż mówią; wszystko, co mówią, kryje w sobie więcej, niż mówią. Poza słowami jest ton, w którym kryje się kontekst zawierający w sobie niezbadane obszary normalnej socjalizacji, rozległe i ciemne jak noc, rozświetlane przez przypominające gwiazdy samotne światełka doświadczeń.