Выбрать главу

— Normalne dzieci uczą się tego szybciej — przypomina Eric.

— Nadal zajmuje im to lata — przekonuje Bailey. — Podają, że rehabilitacja potrwa od sześciu do ośmiu tygodni. Może to wystarczy szympansowi, ale szympansy nie mówią.

— Nie jest tak, że wcześniej nie popełniali błędów — dowodzi Chuy. — Mieli na nasz temat mnóstwo nieprawdziwych teorii. Być może teraz także się mylą.

— Więcej wiadomo o funkcjonowaniu mózgu — mówię. — Ale nadal nie wszystko.

— Nie lubię robić czegoś, nie wiedząc, co się stanie — ucina Bailey. Chuy i Eric milczą; zgadzają się z tym. Ja również. Ważne jest, żeby znać konsekwencje przed podjęciem działania. Czasami konsekwencje nie są oczywiste.

Konsekwencje braku działania także nie są oczywiste. Jeśli nie poddam się kuracji, sytuacja nie pozostanie niezmienna. Don udowodnił to swoimi atakami na mój samochód, a potem na mnie. Niezależnie od tego, co zrobię, niezależnie od tego, jak bardzo przewidywalnym będę próbował uczynić swoje życie, nie stanie się ono ani trochę bardziej przewidywalne od reszty świata. Którym rządzi chaos.

— Pić mi się chce — mówi raptem Eric. Wstaje. Ja też się pod noszę i idę do kuchni. Wyciągam szklankę i nalewam do niej wody. Krzywi się po skosztowaniu; przypominam sobie, że pije tylko wodę butelkowaną. Nie mam tej, którą lubi.

— Mnie też — odzywa się Chuy. Bailey milczy.

— Chcesz wody? — pytam. — To wszystko, co mam, z wyjątkiem jednej butelki napoju owocowego. — Mam nadzieję, że nie poprosi o napój. Lubię go pić do śniadania.

— Chcę wodę — mówi Bailey i podnosi rękę. Napełniam wodą dwie kolejne szklanki i przynoszę je do salonu. Kiedy jestem w domu Toma i Lucii, pytają mnie, czy chcę się czegoś napić, nawet jeśli nie chcę. Mądrzej jest zaczekać, aż ludzie powiedzą, że czegoś chcą, choć prawdopodobnie normalni ludzie najpierw pytają.

To takie dziwne uczucie mieć kogoś w swoim mieszkaniu. Przestrzeń wydaje się mniejsza. Powietrze gęstsze. Kolory zmieniają się lekko ze względu na barwy ubrań. Dodatkowe osoby zajmują miejsce i oddychają.

Zastanawiam się nagle, jakby to było, gdybym mieszkał z Marjory — gdyby to ona zajmowała miejsce w salonie, łazience, sypialni. Nie lubiłem wspólnego domu, w którym mieszkałem zaraz po opuszczeniu rodziców. Łazienka pachniała innymi ludźmi, mimo że sprzątaliśmy ją codziennie. Pięć różnych past do zębów. Pięć różnych szamponów, mydeł i dezodorantów.

— Lou! Wszystko w porządku? — Bailey wygląda na zaniepokojonego.

— Rozmyślałem o… czymś — odpowiadam. Nie chcę myśleć o tym, że nie lubiłbym obecności Marjory w moim mieszkaniu, które mogłoby wydawać się zatłoczone, głośne lub przesiąknięte złym zapachem.

* * *

Cameron nie przychodzi do pracy. Cameron jest tam, gdzie kazali mu być, żeby mógł rozpocząć procedurę leczenia. Lindy nie ma w pracy. Nie wiem, gdzie jest. Wolę zastanawiać się nad tym, gdzie jest Linda, niż co w tej chwili robią z Cameronem. Znam Camerona takim, jaki jest teraz… jaki był dwa dni temu. Czy rozpoznam osobę z twarzą Camerona, kiedy zakończy kurację?

Im więcej o tym myślę, tym bardziej przypomina mi to filmy science fiction, gdzie czyjś mózg wszczepiany jest innej osobie albo do tego samego mózgu wkłada się inną osobowość. Ta sama twarz, ale nie ta sama osoba. Przerażające. Kto kryłby się za moją twarzą? Czy lubiłby szermierkę? Czy lubiłby dobrą muzykę? Czy lubiłby Marjory? Czy ona polubiłaby jego?

Dzisiaj mówią nam więcej o samej procedurze.

— Tomografia komputerowa umożliwi nam stworzenie mapy waszych indywidualnych upodobań — tłumaczy lekarz. — Podczas skanowania będziemy wam zlecać zadania, które pozwolą ustalić, jak wasze mózgi przetwarzają informacje. Po dokonaniu porównań z normalnym mózgiem dowiemy się, jak zmodyfikować wasze…

— Nie wszystkie normalne mózgi są takie same — przypominam.

— Ale wystarczająco podobne — odpowiada lekarz. — Chcemy zmodyfikować różnicę pomiędzy twoim mózgiem a średnią z kilku normalnych mózgów.

— Jak wpłynie to na moją inteligencję? — pytam.

— Nie powinno w ogóle wpłynąć, naprawdę. Ten cały hałas o centralnej inteligencji wybuchł w zeszłym stuleciu wraz z odkryciem modułowości przetwarzania bodźców, która tak utrudnia uogólnianie, a wy, osoby autystyczne, stanowicie dowód, że można być świetnym matematykiem, a jednocześnie znajdować się grubo poniżej kreski, jeśli chodzi o umiejętność komunikacji.

„Nie powinno wpłynąć” nie jest tym samym, co „nie wpłynie”. Nie wiem, czym naprawdę jest moja inteligencja — nie podali nam wyniku testów IQ, a ja nigdy nie zadałem sobie trudu, żeby rozwiązać jakiś powszechnie dostępny test — wiem jednak, że nie jestem głupi i nie chcę taki być.

— Jeśli martwisz się o swoją umiejętność analizowania wzorów — dodaje lekarz — to uspokajam, że kuracja nie wpływa na odpowiedzialną za nią część mózgu. Raczej przypomina to udostępnianie tej części mózgu nowym danym, ważnym społecznie danym, bez konieczności dodatkowego wysiłku.

— Tak jak jest z wyrazem twarzy — mówię.

— Tak, coś w tym rodzaju. Rozpoznawanie twarzy, jej wyraz, subtelności tonacji głosu… To niewielkie uszczypnięcie w obszarze kontroli uwagi, mające na celu ułatwienie dostrzegania tych rzeczy i czerpania z tego przyjemności.

— Przyjemność… Chcecie to połączyć z wyzwalaniem endorfin?

Gwałtownie czerwienieje.

— Jeśli chodzi o to, czy podnieci cię przebywanie z ludźmi, to zdecydowanie nie. Lecz osoby autystyczne nie uznają kontaktów społecznych za przyjemne, a dzięki kuracji owe kontakty przestaną wzbudzać lęk. — Nie umiem biegle interpretować wszystkich subtelności w tonacji głosu, wiem jednak, że nie mówi nam całej prawdy.

Jeśli potrafią kontrolować poziom przyjemności, jaką czerpiemy z kontaktów społecznych, to potrafią również kontrolować poziom przyjemności czerpanej z tego przez normalnych ludzi. Myślę o nauczycielach w szkole, zdolnych do kontrolowania przyjemności, jaką uczniowie czerpią z kontaktów z innymi uczniami… zamieniając ich w osoby autystyczne do takiego stopnia, że wolą się uczyć, niż gadać na lekcjach. Wyobrażam sobie pana Crenshawa na czele sekcji złożonej z pracowników ignorujących wszystko, co nie jest pracą.

Ściska mnie w żołądku; czuję kwaśny smak w ustach. Co się ze mną stanie, jeśli powiem publicznie o swoich wątpliwościach? Dwa miesiące temu wyrzuciłbym z siebie bez chwili namysłu wszystko, co dostrzegłem i co mnie zaniepokoiło; teraz jestem ostrożniejszy. Pan Crenshaw i Don nauczyli mnie tej mądrości.

— Nie wolno ci wpadać w paranoję, Lou — mówi lekarz. — Dla kogoś spoza głównego nurtu życia społecznego bardzo kuszące jest założenie, że ludzie knują coś poważnego, ale nie jest dobrze tak myśleć.

Milczę. Rozmyślam o doktor Fornum, panu Crenshawie i Donie. Ci ludzie nie lubią mnie albo lubią. Czasami ludzie, którzy mnie nie lubią albo lubią, mogą próbować wyrządzić mi prawdziwą krzywdę. Czy byłoby paranoją podejrzewać Dona o pocięcie mi opon? Nie sądzę. Już raczej prawidłowo zlokalizowałbym zagrożenie. Prawidłowo rozpoznana groźba nie jest paranoją.

— Musisz nam zaufać, Lou. Wszystko będzie działać prawidłowo. Mogę podać ci coś na uspokojenie…

— Nie jestem zdenerwowany — mówię. Nie jestem zdenerwowany. Jestem zadowolony z siebie, że przejrzałem jego gadaninę i dostrzegłem ukryte znaczenie, ale nie jestem zdenerwowany, mimo iż to ukryte znaczenie sugeruje, że lekarz mną manipuluje. Skoro o tym wiem, to już nie jest to manipulacja. — Staram się zrozumieć, ale nie jestem zdenerwowany.