Выбрать главу

Wpatruję się w księdza i niemal zapominam wstać i wyrecytować słowa modlitwy, na którą przychodzi teraz pora.

Wierzę w Boga Ojca, Stworzyciela nieba i ziemi, i wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych. Wierzę, że Bóg jest ważny i nie popełnia błędów. Mama zwykle żartowała sobie z boskich pomyłek, ja jednak nie sądzę, aby popełniał błędy, skoro jest Bogiem. Czyli jednak nie jest to głupie pytanie.

Czy chcę być uzdrowiony? I z czego?

Jedynym ja, jakie znam, jest moje ja, człowiek, którym jestem teraz: autystyczny bioinformatyk i szermierz zakochany w Marjory.

Wierzę również w Jego syna pierworodnego, Jezusa Chrystusa, który w swej cielesnej postaci zadał to pytanie mężczyźnie przy sadzawce. Człowiekowi, który prawdopodobnie — przypowieść o tym nie wspomina — zjawił się tam, ponieważ ludzie byli zmęczeni jego chorobą i kalectwem, i który być może był zadowolony z tego, że mógł całymi dniami leżeć bezczynnie, lecz mimo wszystko udał się w drogę.

Co zrobiłby Jezus, gdyby mężczyzna powiedział: „Nie, nie chcę uzdrowienia, jestem całkiem zadowolony ze swego stanu. Ze mną wszystko w porządku, to moi krewni i sąsiedzi nalegali, żebym tu przywędrował”.

Powtarzam to automatycznie, gładko, podczas gdy mój umysł siłuje się z czytaniem, kazaniem, słowami. Pamiętam innego studenta, w moim rodzinnym miasteczku, który dowiedział się, że chodzę do kościoła i zapytał: „Naprawdę wierzysz w to wszystko czy to tylko taki zwyczaj?”.

Jeśli to tylko zwyczaj, jak wyprawy do uzdrawiającej sadzawki, kiedy jest się chorym, to czy oznacza to brak wiary? Gdyby tamten człowiek odpowiedział Jezusowi, że tak naprawdę wcale nie chce być zdrowy i tylko jego krewni na to nalegają, Jezus mógłby mimo to uznać, że chory powinien odzyskać władzę w nogach i odejść o własnych siłach.

Może Bóg uważa, że byłbym lepszy, gdybym nie był autystyczny. Może Bóg chce, żebym poddał się kuracji.

Robi mi się nagle zimno. Tutaj czułem się akceptowany — przez Boga, księdza i ludzi, przynajmniej przez większość z nich. Bóg nie odrzuca ślepych, głuchych, sparaliżowanych, obłąkanych. Tak mnie uczono i w to wierzę. A jeśli się mylę? Jeśli Bóg chce, żebym był inny, niż jestem?

Siedzę do końca mszy. Nie idę przyjąć komunii. Jeden z odźwiernych pyta, czy dobrze się czuję, a ja kiwam głową. Wygląda na zatroskanego, ale zostawia mnie w spokoju. Po hymnie czekam, aż pozostali wyjdą, i wówczas sam wychodzę. Ksiądz nadal tam stoi i rozmawia z odźwiernym. Uśmiecha się do mnie.

— Witaj, Lou. Co słychać? — Krótko, mocno ściska moją dłoń, ponieważ wie, że nie lubię długiego potrząsania ręką.

— Nie wiem, czy chcę być uzdrowiony — mówię. Robi zatroskaną minę.

— Nie mówiłem o tobie, Lou, ani o ludziach takich jak ty. Przepraszam, jeśli tak pomyślałeś… Chodziło mi o duchowe uzdrowienie. Wiesz, że przyjmujemy cię takim, jakim jesteś…

— Wy tak — odpowiadam — ale Bóg?

— Bóg kocha cię takim, jakim jesteś i jakim się staniesz — mówi dobitnie ksiądz. — Przepraszam, jeśli moje słowa cię uraziły…

— Nie czuję się urażony — wyjaśniam. — Po prostu nie wiem…

— Chcesz o tym porozmawiać? — pyta.

— Nie teraz — mówię. Nie wiem jeszcze, co sam o tym myślę, i nie będę pytał, dopóki nie będę pewny.

— Nie przyjąłeś komunii — nadmienia. Zaskakuje mnie; nie spodziewałem się, że zauważy. — Proszę, Lou, niechaj nic, co powiedziałem, nie stanie pomiędzy tobą a Bogiem.

— Nie stanie — zapewniam. — Ja tylko… muszę się zastanowić. — Odwracam się; pozwala mi odejść. To jeszcze jedna dobra rzecz w moim kościele. Jest, ale nikomu się nie narzuca. Kiedy byłem w szkole, chodziłem do kościoła, gdzie każdy chciał uczestniczyć w życiu pozostałych. Gdybym się przeziębił i opuścił mszę, ktoś by zadzwonił, żeby się dowiedzieć dlaczego. Mówili, że się o mnie troszczą i dbają, aleja czułem się z tego powodu przytłoczony. Mówili, że jestem chłodny i powinienem rozwijać w sobie duchowość, która roznieci we mnie ogień; nie rozumieli mnie i nie słuchali.

Wracam do księdza; unosi brwi, ale czeka, aż się odezwę.

— Nie wiem, dlaczego ksiądz wygłosił właśnie to kazanie w tym tygodniu — mówię. — Nie było go w harmonogramie.

— Ach — wzdycha. Jego twarz się wypogadza. — Nie wiedziałeś, że ewangelia według św. Jana nie zawsze znajduje się w harmonogramie? To rodzaj tajnej broni, którą my, księża, zawsze możemy zastosować, jeśli uważamy, że potrzebuje tego nasza kongregacja.

Zauważyłem to, ale nigdy nie zapytałem dlaczego.

— Wybrałem to kazanie na dzisiaj, ponieważ… Lou, jak bardzo jesteś zaangażowany w sprawy parafii?

Trudno jest zrozumieć, kiedy ktoś w trakcie udzielania odpowiedzi zmienia ją w coś innego, ale próbuję.

— Chodzę do kościoła — mówię. — Prawie w każdą niedzielę…

— Czy masz tutaj przyjaciół? — pyta. — Chodzi mi o ludzi, z którymi spędzasz czas poza kościołem i może rozmawiasz na temat tego, co dzieje się w parafii.

— Nie — odpowiadam. Po historii z tamtym kościołem nie miałem ochoty na zbliżenie z innymi parafianami.

— Cóż, wobec tego możesz nie wiedzieć, że toczą się dyskusje na rozliczne tematy. Przyłączyło się do nas wielu nowych wyznawców. Większość z nich przyszła z innego kościoła, gdzie doszło do okropnej walki, toteż postanowili go opuścić.

— Walka w kościele? — Czuję, jak ściska mnie w żołądku; bójka w kościele byłaby czymś strasznie złym.

— Ci ludzie byli rozgniewani, gdy do nas przyszli — mówi ksiądz. — Wiedziałem, że potrzebują czasu, by się uspokoić i uleczyć odniesione rany. Dałem im ten czas. Lecz oni nadal odczuwają złość i toczą spory z ludźmi z ich dawnego kościoła. Zaczynają też kłócić się z naszymi ludźmi. — Patrzy na mnie ponad krawędziami szkieł. Większość ludzi poddaje się operacji, gdy psuje im się wzrok, on jednak nosi staromodne okulary.

Zastanawiam się nad tym, co powiedział.

— Czyli… mówił ksiądz o chęci wyleczenia się, ponieważ wciąż są rozgniewani?

— Tak. Pomyślałem, że potrzebują wyzwania. Chciałem, by zrozumieli, że uporczywe trwanie w tych samych koleinach, pogrążanie się w tych samych kłótniach i gniewie wobec ludzi, których porzucili, to niewłaściwa droga. Nie pozwalają, by Bóg ich uzdrowił. — Kręci głową, na chwilę spuszcza wzrok, po czym znów na mnie patrzy. — Lou, nadal wyglądasz na zmartwionego. Jesteś pewny, że nie możesz mi powiedzieć, o co chodzi?

Nie chcę rozmawiać z nim o nowej terapii właśnie teraz, ale kłamstwo tutaj, w kościele, jest gorsze niż gdziekolwiek indziej.

— Tak — mówię. — Powiedział ksiądz, że Bóg kocha nas wszystkich i przyjmuje takimi, jakimi jesteśmy. Potem jednak usłyszałem, że ludzie powinni się zmienić, przyjąć leczenie. Tylko wówczas gdy zaakceptujemy siebie takimi, jakimi jesteśmy, zostanie my takimi, jakimi powinniśmy być. Skoro jednak powinniśmy się zmienić, błędem byłoby akceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy.

Kiwa głową. Nie wiem, czy to oznacza, że zgadza się z moimi słowami, czy że powinniśmy się zmienić.

— Naprawdę nie celowałem tą strzałą w ciebie, Lou, i przykro mi, że zostałeś trafiony. Zawsze uważałem cię za kogoś doskonale przystosowanego, kto czerpie zadowolenie z życia w ramach nakreślonych mu przez Boga.