Выбрать главу

— Nie sądzę, żeby to był Bóg — mówię. — Moi rodzice powiedzieli, że to przypadek, że niektórzy ludzie po prostu tacy się rodzą. Jeśli jednak sprawił to Bóg, to grzechem byłoby to zmieniać, prawda?

Jest wyraźnie zaskoczony. Ciągnę:

— Ale zawsze wszyscy chcieli mnie zmienić tak bardzo, jak tylko się da, żebym był możliwie jak najbardziej normalny, a jeśli jest to słuszne żądanie, to nie mogą wierzyć, iż ograniczenia autyzmu pochodzą od Boga. Tego właśnie nie potrafię pojąć. Muszę to zrozumieć.

— Hmm… — Kiwa się na piętach, patrząc przez dłuższą chwilę ponad mną. — Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób, Lou. Faktycznie, jeśli ludzie uważają kalectwo za dane od Boga, to czekanie przy sadzawce jest jedyną rozsądną odpowiedzią. Nie powinno się odrzucać niczego danego od Boga. Ale, prawdę rzekłszy… zgadzam się z tobą. Nie wyobrażam sobie, żeby Bóg chciał, aby ludzie rodzili się ułomnymi.

— Powinienem więc pragnąć wyleczenia, nawet jeśli nie ma lekarstwa?

— Uważam, że powinniśmy pragnąć tego, co Bóg, problem w tym, że zwykle tego nie wiemy — wyznaje.

— Ksiądz to wie — mówię.

— Częściowo. Bóg chce, żebyśmy byli uczciwi, uprzejmi i pomocni sobie nawzajem. Ale czy Bóg chce, abyśmy gonili za najmniejszą sugestią uzdrowienia naszego stanu… Tego nie wiem. Przypuszczam, że tylko wtedy, gdy nie wpływa to na to, kim jesteśmy jako dzieci Boga. Poza tym istnieją przypadłości, których uzdrowienie pozostaje poza możliwościami człowieka, wobec czego musimy dawać z siebie wszystko, żeby sobie z nimi radzić. Wielkie nieba, Lou, podnosisz trudne kwestie! — Uśmiecha się do mnie i wygląda to na szczery uśmiech, uśmiech oczami, ustami i całą twarzą. — Byłbyś bardzo interesującym studentem seminarium.

— Nie mogę pójść do seminarium — wyjaśniam. — Nigdy nie nauczyłbym się żadnego języka.

— Nie jestem taki pewien. Przemyślę to, co mi powiedziałeś, Lou. Gdybyś chciał jeszcze kiedyś porozmawiać…

To sygnał, że nie ma ochoty na dłuższą rozmowę. Nie rozumiem, czemu normalni ludzie nie mogą po prostu powiedzieć: „Nie chcę już dłużej rozmawiać” i odejść. Żegnam się pospiesznie i odwracam. Znam niektóre z tych sygnałów, wolałbym jednak, żeby było bardziej rozsądne.

Autobus się spóźnia, dzięki czemu jeszcze mi nie uciekł. Czekam na rogu i rozmyślam o kazaniu. W niedziele niewiele osób korzysta z autobusów, toteż bez trudu znajduję miejsce siedzące i przyglądam się drzewom, brązowym i miedzianym w blasku jesiennego słońca. Kiedy byłem mały, drzewa przybierały czerwonawy i złocisty kolor, ale tamte drzewa uschły pod wpływem zbyt wysokich temperatur, a obecne drzewa zmieniają barwy na bardziej wyblakłe.

W domu zabieram się za czytanie. Do rana chcę skończyć Cego i Clintona. Jestem pewny, że wezwą mnie na rozmowę o leczeniu i podjęciu decyzji. Nie jestem jeszcze gotowy, żeby ją podjąć.

* * *

— Pete — odezwał się głos. Aldrin go nie rozpoznał. — Mówi John Slazik. — Umysł Aldrina ściął mróz; serce zatrzymało mu się na chwilę, po czym zaczęło bić w szaleńczym rytmie. Generał John L. Slazik, Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych, oficer w stanie spoczynku. Obecny prezes firmy.

Aldrin przełknął ślinę i uspokoił głos.

— Tak, panie Slazik? — Sekundę później przyszło mu do głowy, że może powinien powiedzieć: „Tak, panie generale”, ale było już za późno. Zresztą nie wiedział, czy emerytowani generałowie używają stopnia w cywilu.

— Słuchaj no, tak się zastanawiam, co możesz mi powiedzieć o tym całym projekcie Gene’a Crenshawa. — Głos Slazika był głęboki, ciepły, gładki jak dobra whisky i równie mocny. Aldrin czuł, jak przez żyły pełznie mu ogień.

— Tak jest, proszę pana. — Starał się pozbierać myśli. Nie oczekiwał telefonu od samego prezesa. Wyrzucił z siebie wyjaśnienie, w którym zawarł informacje o badaniach, sekcji autystycznej, potrzebie cięcia kosztów i swojej trosce, że plan Crenshawa będzie miał negatywne konsekwencje dla firmy oraz jej autystycznych pracowników.

— Rozumiem — mruknął Slazik. Aldrin wstrzymał oddech. — Wiesz, Pete — dodał, przeciągając słowa — martwi mnie trochę, że nie przyszedłeś z tym do mnie. Fakt, jestem tutaj nowy, ale naprawdę lubię wiedzieć, co się dzieje, zanim gorący kartofel walnie mnie prosto w twarz.

— Przepraszam pana — odrzekł Aldrin. — Nie wiedziałem… Starałem się przestrzegać hierarchii…

— Uhm. — Długo i znacząco przeciągany oddech. — Cóż, teraz rozumiem już twój punkt widzenia, rzecz jednak w tym, że nadszedł czas, zdarza się to rzadko, ale tak właśnie jest teraz, kiedy próbujesz pójść wyżej, lecz zostałeś powstrzymany i musisz się dowiedzieć, jak pokonać tę przeszkodę. A takie sytuacje nie są zbyt korzystne… dla mnie.

— Przykro mi, proszę pana — powtórzył Aldrin. Serce mu waliło.

— Cóż, myślę, że połapaliśmy się w samą porę — oznajmił Slazik. — Przynajmniej jak dotąd, nic się nie przedostało do mediów. Z przyjemnością usłyszałem, że troszczyłeś się zarówno o swoich ludzi, jak i o firmę. Mam nadzieję, iż zdajesz sobie sprawę, Pete, że nigdy nie wybaczyłbym żadnych nielegalnych lub nieetycznych działań wymierzonych w pracowników lub uczestników badań. Jestem bardziej niż zaskoczony i rozczarowany, że jeden z moich podwładnych próbował czegoś takiego. — Przy wymawianiu ostatniego zdania głos mu stwardniał, przywodząc na myśl zębate, stalowe ostrze.

Aldrin wzdrygnął się mimowolnie. Po chwili przeciąganie słów powróciło.

— Ale to nie twój problem. Pete, sytuacja jest następująca: twoim ludziom obiecano leczenie i zagrożono pozbawieniem pracy, a ty musisz to teraz wyprostować. Dział prawny podeśle kogoś, by wyjaśnił sytuację, chcę jednak, żebyś ich na to przygotował.

— Jak… jak wygląda obecna sytuacja, proszę pana? — zapytał Aldrin.

— Mają zapewnioną pracę, o ile są nią zainteresowani — odrzekł Slazik. — Nie zmuszamy ochotników do niczego; to nie wojsko i doskonale to rozumiem, nawet jeśli… ktoś inny nie rozumie. Mają swoje prawa. Nie muszą zgadzać się na leczenie.

Z drugiej strony, jeśli nadal chcą zgłosić się na ochotnika, to świetnie: przeszli już wstępne testy. Pełne wynagrodzenie, zachowanie ciągłości zatrudnienia… To przypadek specjalny.

Aldrin chciał zapytać, co się stanie z Crenshawem i nim samym, bał się jednak, że to tylko pogorszy sytuację.

— Zamierzam wezwać pana Crenshawa na rozmowę — oświadczył Slazik. — Nie mów o tym nikomu, z wyjątkiem twoich ludzi, by upewnić ich, że nie są niczym zagrożeni. Czy mogę ci zaufać w tej kwestii?

— Tak jest, proszę pana.

— Żadnych ploteczek z Shirley z księgowości ani Bartem z kadr czy innymi znajomymi?

Aldrinowi zrobiło się słabo. Ile Slazik wiedział?

— Nie, proszę pana. Nikomu nic nie powiem.

— Crenshaw może cię wezwać. Powinien być nielicho na ciebie wkurzony, ale nie przejmuj się tym.

— Rozumiem, proszę pana.

— Będę musiał spotkać się z tobą osobiście, Pete, jak to wszystko się uspokoi.

— Tak jest, proszę pana.

— Jeśli nauczysz się nieco lepiej pracować w systemie, twoje oddanie zarówno celom firmy, jak i personelowi, a także świadomość problemów od strony public relations, mogą być dla nas bardzo cenne. — Slazik odłożył słuchawkę, nim Aldrin zdążył coś powiedzieć. Pete wziął głęboki oddech — miał wrażenie, że pierwszy od dłuższego czasu — i siedział wpatrzony w zegarek, dopóki sobie nie uświadomił, że wyświetlane cyferki wciąż się zmieniają.