Выбрать главу

— Jeśli chodzi o was — ciągnie pan Aldrin — to gdybyście chcieli poddać się leczeniu, nadal jest dla was w pełni dostępne. Zgodnie z obietnicą.

Nic mi nie obiecywano, tylko grożono. Nie mówię tego głośno.

— W czasie trwania kuracji i rekonwalescencji będziecie otrzymywać pełne wynagrodzenie, a także wszelkie podwyżki i awanse, jakie by się wam należały, gdybyście pracowali. Macie także zapewnioną ciągłość pracy. Dział prawny firmy pozostaje w kontakcie z Pomocą Prawną współdziałającą z waszym Centrum i reprezentanci obu organizacji będą gotowi wyjaśnić wam wszystkie prawne aspekty tej sytuacji, jak również pomóc z niezbędnymi dokumentami. Na przykład: gdybyście postanowili poddać się leczeniu, musielibyście zlecić płatność rachunków bezpośrednio z waszych kont i tak dalej.

— A więc… to jest całkowicie dobrowolne? Szukacie prawdziwych ochotników? — pyta Linda, wbijając wzrok w ziemię.

— Tak. Całkowicie.

— Nie rozumiem, dlaczego pan Crenshaw zmienił zdanie — mówi.

— To nie pan Crenshaw — odpowiada pan Aldrin. — Ktoś, to znaczy pewni ludzie na wyższych stanowiskach uznali, że pan Crenshaw popełnił błąd.

— Co stanie się z panem Crenshawem? — chce wiedzieć Dale.

— Nie wiem — mówi pan Aldrin. — Nie jestem uprawniony do dyskusji o tym, co się może stać, poza tym i tak nic mi nie powiedzieli.

Uważam, że jeśli pan Crenshaw nadal będzie pracował w firmie, to znajdzie sposób, żeby narobić nam kłopotów. Skoro firma mogła dokonać takiego zwrotu w zapatrywaniach, to równie dobrze może znowu zmienić zdanie, gdy ktoś inny obejmie władzę; podobnie jak samochód może jechać w dowolnym kierunku, zgodnie z wolą kierowcy.

— W waszym popołudniowym spotkaniu z konsultantami medycznymi będą także uczestniczyć przedstawiciele działu prawnego i Pomocy Prawnej — dodaje pan Aldrin. — Oraz zapewne parę innych osób. Mimo to nie musicie natychmiast podejmować decyzji. — Uśmiecha się nagle i jest to szczery uśmiech, ustami, oczami, policzkami i czołem: wszystkie linie układają się w ten sam sposób, dowodząc, że jest naprawdę szczęśliwy. — Czuję wielką ulgę — mówi. — Cieszę się ze względu na was.

Kolejne wyrażenie, które brane dosłownie nie ma żadnego sensu. Mogę być szczęśliwy albo smutny, albo rozgniewany, nie mogę jednak odczuwać czegoś za kogoś. Tak naprawdę, wcale nie może być szczęśliwy ze względu na mnie; ja sam muszę być szczęśliwy, inaczej nie będzie to prawdziwe. Chyba że chciał powiedzieć, iż jest szczęśliwy, ponieważ uważa, że będziemy szczęśliwsi, jeśli nie poczujemy się zmuszani do poddania się leczeniu, a „Cieszę się ze względu na was” oznacza: „Cieszę się ze względu na korzystne dla was okoliczności”.

Rozlega się dźwięk sygnalizatora pana Aldrina, który przeprasza nas na moment i wychodzi. Chwilę później wsuwa głowę przez drzwi i mówi:

— Muszę lecieć. Do zobaczenia po południu.

* * *

Spotkanie zostało przeniesione do większego pomieszczenia. Pan Aldrin stoi przy drzwiach, kiedy przychodzimy, a pozostali mężczyźni i kobiety w garniturach i kostiumach znajdują się już w środku i kręcą dokoła stołu. W tej sali również ściany wyłożono boazerią, która nie wygląda na imitację, a podłogę zakryto dywanem. Krzesła są takie same, lecz tapicerka ma kolor wyblakłego złota w zielone kropki, układające się w miniaturowe stokrotki. Z przodu umieszczono wielki stół z krzesłami z obu stron, a na ścianie zawieszono olbrzymi ekran. Na stole dostrzegam dwa małe stosy folderów. Jeden tworzy pięć folderów, a w drugim znajduje się ich tyle, żeby starczyło po jednym dla każdego z nas.

Zajmujemy miejsca tak jak poprzednio; pozostali czynią to nieco wolniej. Doktora Ransome’a znam; doktora Handsela nie ma. Pojawił się inny lekarz, starsza kobieta z identyfikatorem „L. Hendricks”. To ona wstaje pierwsza. Mówi nam, że nazywa się Hendricks i że zarządza zespołem badawczym i chce jedynie prawdziwych ochotników. Siada. Wstaje mężczyzna w ciemnym garniturze, który mówi nam, że nazywa się Godfrey Arakeen, jest prawnikiem z działu prawnego firmy i że nie musimy się niczym martwić.

Na razie niczym się nie martwię.

Mówi o przepisach regulujących zatrudnianie i zwalnianie pracowników niepełnosprawnych. Nie wiedziałem, że w zamian za zatrudnienie nas firma otrzymała zwolnienie podatkowe, którego wysokość zależy od procentu niepełnosprawnych w każdym dziale i specjalności. Przedstawia sprawę w ten sposób, że stanowimy wartość dla firmy ze względu na odpis podatkowy, a nie wykonywaną pracę. Mówi, że pan Crenshaw powinien był poinformować nas o prawie do rozmowy z firmowym rzecznikiem pracowniczym. Nie wiem, kim jest rzecznik pracowniczy, jednak mówca od razu wyjaśnia znaczenie tego słowa. Przedstawia innego mężczyznę w garniturze, pana Vanagli, tak chyba brzmi jego nazwisko. Nie jestem pewien, jak je zapisać, a nie jest łatwo wychwycić wszystkie zgłoski. Pan Vanagli mówi, że jeśli niepokoi nas cokolwiek związanego z pracą, to powinniśmy przyjść z nim porozmawiać.

Ma oczy osadzone bliżej siebie niż pan Arakeen, a wzór na jego krawacie rozprasza uwagę — niewielkie diamenciki, złociste i błękitne, ułożone w stopnie, które idą w górę i w dół. Nie sądzę, żebym mógł opowiedzieć mu o swoich troskach. I tak nie zostaje na zebraniu, tylko wychodzi, powtarzając na odchodnym, żebyśmy przychodzili do niego o każdej porze w godzinach urzędowania.

Następnie kobieta w ciemnym kostiumie mówi, że jest prawniczką z Pomocy Prawnej, która współpracuje z naszym Centrum, i zjawiła się tutaj, by bronić naszych praw. Nazywa się Sharon Beasley. Jej nazwisko przywodzi mi na myśl łasicę[6], ale ma szeroką, przyjazną twarz i w ogóle nie przypomina łasicy. Miękkie, kręcone włosy spływają jej na ramiona. Nie są równie błyszczące jak u Marjory. Nosi kolczyki składające się z czterech koncentrycznych kręgów, a w każdym z nich umieszczono kawałek szkła o różnych kolorach: niebieskim, czerwonym, zielonym i fioletowym. Oznajmia, że pan Arakeen jest tutaj, żeby chronić interesy firmy, i choć ona nie wątpi w jego uczciwość i szczerość — dostrzegam, że pan Arakeen porusza się niespokojnie i zaciska usta, jakby się irytował — to jednak musimy mieć kogoś po swojej stronie i ona jest właśnie tą osobą.

— Musimy wyjaśnić waszą obecną sytuację i reguły przeprowadzania badań — mówi pan Arakeen, kiedy kobieta siada. — Jeden z was rozpoczął już leczenie; pozostałym obiecano szansę udziału w eksperymentalnej kuracji. — Znowu myślę, że to była groźba, a nie obietnica, ale nie przerywam. — Firma nie wycofuje się z tej propozycji, jeśli więc którekolwiek z was postanowi wziąć udział w badaniach, może to uczynić. Otrzymacie wówczas pełne wynagrodzenie, lecz nie honorarium ochotnika. Będziecie traktowani jak zatrudnieni w innym miejscu, a wasza praca polegać będzie na uczestnictwie w eksperymencie. Firma gotowa jest ponieść wszelkie koszty związane z leczeniem, choć normalnie nie byłyby pokrywane z waszego ubezpieczenia zdrowotnego. — Przerywa i kiwa głową panu Aldrinowi. — Pete, może rozdasz foldery.

Na okładce każdego folderu widnieje nazwisko wydrukowane na niewielkiej naklejce. Inna naklejka głosi: „Własność prywatna, ściśle tajne: nie wynosić z tego budynku”.

— Jak się przekonacie — mówi pan Arakeen — foldery te szczegółowo opisują, co firma gotowa jest dla was zrobić, niezależnie od tego, czy postanowicie wziąć udział w tym leczeniu, czy nie. — Obraca się i podaje jeden z folderów pani Beasley. Ta szybko go otwiera i zaczyna czytać. Ja otwieram swój. — Jeżeli postanowicie nie brać w nim udziału, to na stronie siódmej w paragrafie pierwszym przeczytacie, że nie będzie to miało żadnych skutków, jeśli chodzi o warunki waszego zatrudnienia. Nie stracicie pracy ani stażu, ani waszego specjalnego statusu. Będziecie po prostu dalej pracować, korzystając z takich samych środków wspomagających…

вернуться

6

Weasel — ang. łasica (przyp. tłum.)